środa, 10 stycznia 2018

O co chodzi z Chodami. Cz. VI (i ostatnia) Lata okupacji i czasy najnowsze

Wielka manifestacja czeskości ziem chodskich była ostatnim oficjalnym wyrazem sprzeciwu przeciwko polityce nazistowskiego okupanta. Od 1939 roku odpór antyniemiecki zszedł całkowicie do podziemia. W różnych formach i z różnym nasileniem trwał on aż do momentu wyzwolenia tych terenów przez Amerykanów w roku 1945. 

Czasy wojenne

   Pierwsze akcje antyniemieckie miały miejsce jeszcze w grudniu roku 1938, kiedy to na zaanektowanych wskutek decyzji monachijskich ziemiach czeskich zarządzono wybory uzupełniające do sejmu Rzeszy. W oderwanej od macierzy części Chodska pojawiły się plakaty nawołujące ludność do nie uczestniczenia w tych wyborach, zaś drukiem i dystrybucją tych materiałów zajęła się organizacja NHPM (Národní hnutí pracující mládeže- Ruch Narodowy Młodzieży Pracującej). W okresie późniejszym NHPM zaczęła współpracować z Bratrským dílem i Obranou národa, tworząc ostatecznie zjednoczoną organizację ruchu oporu pod nazwą NIVA. Członkowie NIVY, oprócz wspomnianych wyżej akcji druku i dystrybucji zakazanych materiałów, książek i gazet, planowali i urządzali akcje dywersyjne, takie jak np. nieudane wysadzenie torów pod niemieckim transportem wojskowym w październiku 1939 roku, napad na placówkę niemiecką stacjonującą w bazie pod čerchovską wieżą obserwacyjną, kradzież niemieckiej amunicji z domażlickich koszarów. NIVA pomagała członkom rodzin Chodów aresztowanych przez gestapo, trudniła się także przekazywaniem na zachód informacji o sytuacji na okupowanym Chodsku.
   Do akcji ruchu oporu włączali się też członkowie jedynej nie zlikwidowanej przez Niemców przedwojennej czeskiej organizacji- strażacy z Domażlic, sabotażem pomagali domażliccy kolejarze (przecinanie przewodów w urządzeniach lotniczych, sypanie piasku do łożysk, rozbijanie urządzeń pokładowych dla okrętów i celowników dział). Podobnymi działaniami "trudnili" się też niektórzy mieszkańcy okolic Domażlic, którzy na co dzień pracowali w zakładach Skody.

   Jan Smudek  


   Postacią, której nie sposób pominąć pisząc o wojnie na Chodsku jest Jan Smudek, którego wojenne perypetie mogłyby z powodzeniem służyć za scenariusz filmowego bestselleru. 
  Urodzony w 1915 roku w miejscowości Bělá nad Radbuzou (22 km na północ od Domażlic), w momencie rozpoczęcia rozbioru Czechosłowacji na wskutek decyzji monachijskich w 1938 roku studiował na wyższej szkole inżynierskiej w Kladnie. Do rodzinnych Domażlic, gdzie był członkiem tamtejszej organizacji Skautów, dojeżdżał na weekendy. Domażliccy skauci dołączyli do organizacji dobroczynnej Bratrské dílo (wchodzącej w skład NIVY), zaś sam Smudek należał dodatkowo do Obrany národa. 
    Działalność w domażlickim ruchu oporu przestała jednak Smudkowi wystarczać. Chciał uaktywnić w tym względzie swoich kolegów szkolnych z Kladna. W tym celu, wraz z  Františkem Petrem, napadł 7 czerwca 1939 roku w Kladnie na niemieckiego policjanta Wilhelma Kniesta, któremu chciał zabrać broń. Skutkiem potyczki było zastrzelenie Kniesta. Na mieszkańców Kladna spadła fala represji, jednak ani Smudkovi, ani Petrovi nic wówczas nie udowodniono.
 Prawdziwa epopeja wojenna zaczęła się dla Smudka niecały rok później, kiedy po przeprowadzonym śledztwie, jako jednego z przywódców ruchu oporu na domażlicku, postanowiono go aresztować. Ekipa złożona z trzech gestapowców pojawiła się na progu domu Smudka w Domażlicach 20 marca 1940 roku. Od razu zażądano wydania czarnej walizki z materiałami wybuchowymi, którą Smudek dostał na przechowanie od pilźnieńskiej siatki Obrany národa (na ten trop musiało naprowadzić Niemców długotrwałe śledztwo i wcześniejsze aresztowania). Smudek oświadczył, że walizka jest na poddaszu, więc rozkazano mu ją przynieść. Chwila nieuwagi kosztowała życie jednego z gestapowców, którego Smudek z poddasza zastrzelił. Potem rzucił się do ucieczki w stronę  Čerchova, po drodze zabijając dalszych dwóch prześladowców i kolejnego Niemca pod samym Čerchovem. Następne dni spędził szukając pomocy w okolicznych czeskich wioskach. 24 marca na Wawrzyniecku spotkał grupę skautów, którzy wspomogli go rowerem, na którym dojechał w okolice Kdyni. Przenocował w stogu siana. Pomimo, iż w międzyczasie Niemcy zdołali porozwieszać listy gończe z groźbą śmierci za ukrywanie Smudka, chłopi pomogli mu dostarczając przebranie, w którym ze Švihova pociągiem pojechał do Pilzna, zaś już 27 marca był w Pradze. W stolicy, za pośrednictwem niejakiego doktora Valenty, załatwił sobie podróż za granicę. Z Pragi wyjechał już 30 marca. Podróżował na południe, przez Słowację i Jugosławię, następnie wypłynął z Grecji w stronę Włoch i dalej do Marsylii. We Francji wstąpił do legii czechosłowackiej, a po upadku Francji znalazł się na Wyspach Brytyjskich. Pod zmienioną tożsamością, jako Karel Doubek, spełnił swoje wojskowe marzenie i został pilotem. W RAF-ie latał głównie jako nawigator- radiooperator w 68 eskadrze. Pod koniec wojny został oficerem łącznikowym lotnictwa myśliwskiego w Inspektoracie lotnictwa czechosłowackiego.
    Po wojnie wrócił do Czechosłowacji (21.08.1945 roku) jako bohater, lotnik odznaczony medalami brytyjskimi i czechosłowackimi. Zaangażował się w politykę kandydując do sejmu z ramienia Partii Ludowej. Po "zwycięskim lutym" 1948 roku nie zgadzał się z porządkami wprowadzanymi przez komunistów. 6 czerwca tegoż roku w rodzinnych stronach przekroczył Czeski Las i uciekł do Bawarii, skąd wrócił do Anglii. Ta ucieczka sprawiła, że w rodzinnym kraju nadano mu przydomek "Nieuchwytny Jan". Wraz z żoną Margaret i córkami Ivoną i Nikol zamieszkał później we Francji, by na stare lata wrócić na Chodsko. W 1991 roku, w ramach uznania zasług i rehabilitacji, awansowano Jana Smudka do stopnia pułkownika lotnictwa.  Pomiędzy 1993 a 1996 rokiem zdołał jeszcze wybudować dom na zboczu góry Haltrava, w uroczej wiosce Díly pod samym Czeskim Lasem, opodal Postřekova i  Klenčí pod Čerchovem. Tam zmarł 17 listopada 1999 roku. Bohatera pochowano na miejskim cmentarzu w Domażlicach.

Wyzwolenie


    Wiosną roku 1945 do obrony Czechosłowacji, a w tym i okolic Czeskiego Lasu, przeznaczono ustępujące ze wschodu resztki Armii Środek pod dowództwem generała Ferdinanda Schörnera. Na początku kwietnia Niemcy utworzyli sztab w Mrakovie, skąd miała być dowodzona obrona na linii  Všeruby - Folmava. Przeciwnikiem wojsk hitlerowskich na Domażlicku stała się ciągnąca z północnej Francji 3. US Army generała George'a Pattona wspomagana oddziałami 1. US Army. Do pierwszych potyczek doszło na początku kwietnia w okolicach nadgranicznych wiosek  Pleš, Václav i Lučina.


    W toku dalszych ciężkich walk kwietniowych i z początku maja oswobadzano poszczególne miejscowości chodskie. Zacięty bój toczono zwłaszcza o miejscowość Všeruby/Neumark na samym pogranicznym przesmyku. 
    Maj 1945 roku przyniósł wreszcie kapitulację Niemców. 4 maja, machając białą flagą, do obsadzonych dzień wcześniej  przez Amerykanów Všerub przyjechali przedstawiciele dowództwa broniącej Chodska 11 dywizji pancernej. Kapitulację Niemców przyjął generał Herbert Ludwell Earnest, dowódca 90. pieszej dywizji US Army. Jednostki niemieckie w sile ok. 7 tysięcy żołnierzy, wycofały się z Chodska na zachód pod kontrolą armii amerykańskiej i tworzących się na wyzwolonych terenach czeskich jednostek paramilitarnych, takich jak liczący 3,5 tysiąca ochotników Chodský strážní pluk.
      5 maja 1945 roku do Domażlic wkroczyli żołnierze amerykańscy z 2. pieszej dywizji generała majora Robertsona. W okolicy zyskali miano "Indian" dzięki charakterystycznym naszywkom, jakie nosili na ramieniu.


Chodowie witają oswobodzicieli w Domażlicach


Po siedmiu latach okupacji Chodsko nareszcie było wolne.



Chodsko dziękuje za wyzwolenie.
Pielgrzymka Wawrzyniecka 1945

   Już 6 maja 1945 roku założono w Domażlicach powiatowy Komitet Narodowy (Okresní národní výbor). Jego celem była m.in. likwidacja skutków bombardowań i zabezpieczenie zaopatrzenia. Rozpoczęło się też rozliczanie zdrajców i kolaborantów. Niemieckich jeńców i aktywnych faszystów z okresu Protektoratu internowano w specjalnych obozach.
      Tymczasem z innego obozu- w Dachau- wrócił do ojczyzny ksiądz  Bohumil Stašek, autor słynnego patriotycznego kazania wygłoszonego na Wesołej Górze w sierpniu 1939 roku. Pomimo ubytków na zdrowiu (w więzieniu stracił oko), zdecydował, iż poprowadzi pierwszą Pielgrzymkę Wawrzyniecką w wyzwolonej Czechosłowacji. 12 sierpnia przyjechał na Chodsko i podczas odnowionej uroczystości świętowawrzynieckiej przemówił do 80- tysięcznego tłumu pielgrzymów.

Mons. Bohumil Stašek

       Uroczyste Pielgrzymki Wawrzynieckie przeszły z Domażlic na Wesoła Górę po roku 1945 jeszcze kilkukrotnie, ale po roku w 1948 skazane były na utratę dawnego charakteru. Nowej władzy z religią było po prostu nie po drodze. 
       
"Sprzątanie" po Niemcach 

     Na Domażlicku, tak jak i w całej Czechosłowacji, w roku 1945 rozpoczęła się jeszcze jedna poważna akcja. Jej celem było wysiedlenie okolicznych Niemców. 
   Wskutek decyzji wydanych przez prezydenta Edvarda Beneša ("Dekretów Beneša")   rozpoczęto wypędzanie z kraju około 3 milionów obywateli pochodzenia niemieckiego (i 100 tysięcy słowackich Węgrów). Całe ich mienie zostało następnie skonfiskowane przez państwo.
  Akcja wysiedleńcza na Chodsku przebiegała w atmosferze stałego podjudzania antyniemieckiego przez władze w Pradze. Nie obyło się zapewne bez samosądów, na które powszechnie przymykano oko. Sześcioletnia okupacja hitlerowska wyzwoliła pokłady nienawiści, które zniszczyły kilkusetletni nieraz dorobek rodzin niemieckich na Szumawie, w Czeskim Lesie i Domażlicku. Opustoszałe domy niedawnych sąsiadów zajęli w majestacie prawa Chodowie, ale też przybysze z centralnych Czech, a także przesiedleńcy z Wołynia. Domostw i gospodarstw poniemieckich było w tej okolicy tak wiele, że  nie udało się ich wszystkich ponownie "obsadzić" i do dziś dnia na Chodsku w wielu miejscowościach straszą ich ruiny...     
    Wiele wiosek położonych tuż przy granicy spotkał smutny los. Wspomnę w tym miejscu chociażby wzmiankowaną wyżej (przy okazji wyzwalania przez US Army) Lučinę, która zresztą swoje czeskie nazewnictwo zyskała dopiero w roku...1945. Wcześniej, jako Grafenried, egzystowała w Czeskim Lesie przez ponad 650 lat (pierwsza wzmianka 1282 rok). Po wypędzeniu Niemców została częściowo dosiedlona przez Czechów, ale na początku lat 50-tych, w ramach decyzji o "oczyszczeniu" pasa granicznego, zadecydowano o przesiedleniu rodzin z Lučiny do innych wiosek. Oprócz zabudowań używanych okresowo przez Straż Graniczną, pozostałe popadły w ruinę, a to, co zostało, zdemolowano w latach 90-tych. Dziś w dawnym Grafenriedzie zobaczyć jeszcze można pozostałości starego cmentarza, szkoły i dworu. 







Chodsko w latach 1948-1989

       Komunistyczny "zwycięski luty" z roku 1948 odbił się rzecz jasna w sposób znaczący także na dziejach krainy, o której cały czas mowa. Po pierwsze, jak już wyżej wzmiankowałem, szczelnie zamknęła się granica. Ludzi z pogranicznych wiosek wysiedlono, zaś pas ziemi na styku Czech i Bawarii pokryły potrójne zasieki złożone z drutu kolczastego, ścian sygnalizacyjnych po napięciem i specjalnych płotów. Przed nimi znajdował się dodatkowo 3-4 metrowy pas świeżo zaoranej ziemi służący szybkiemu wykryciu śladów ludzkich stóp. Straż graniczna (Pohraniční stráž), uzbrojona w karabiny z ostrą amunicją i podzielona na 68-82 osobowe oddziały pilnowała przez całą dobę 10-25 kilometrowych odcinków granicy. 



   Do tego dochodziły owczarki i wilczaki chechosłowackie, zwłaszcza groźne były trzymane w specjalnych kojcach "psy samoatakujące" (samostatně útočící pes), których celem było zatrzymanie uciekającego. Nazwa pochodzi stąd, iż kojec mógł być otwierany zdalnie z jednostki Straży Granicznej. Najsłynniejszym psem pograniczników, swoistym celebrytą w tym towarzystwie, był służący w latach pięćdziesiątych w znojemskiej jednostce (sprawa dotyczy co prawda Moraw, ale podaję ją jako ciekawostkę) owczarek o imieniu Brek. Za zatrzymanie ponad 60 ludzi, którzy próbowali nielegalnie uciec do Austrii, trafił po śmierci do praskiego muzeum Straży Granicznej na Karlově, gdzie stał wypchany aż do 1989 roku...

Brek

  Wątek Straży Granicznej CRRS, zaś psów w szczególności, poruszyłem zresztą nieprzypadkowo- ma bowiem poważny związek z dziejami Chodów. Otóż w latach powojennych komunistyczne władze wpadły na pomysł wykorzystania historii "odwiecznych strażników" czeskich granic do swoich celów. W ten sposób głowa psa z dawnego chodskiego sztandaru wylądowała na naszywkach pograniczników...




    Kończąc temat pogranicza (o psach jeszcze co- nieco pozwolę sobie napisać poniżej)  w kontekście Chodska muszę jeszcze dodać, że sławna "żelazna kurtyna" zmieniła na lata charakter Domażlic i okolic. Zamknięte szlaki, na których niegdyś dumni Chodowie strzegli ojczyzny przed napadem obcych wojsk, zarosły trawą i krzewami. Najeżone wieżami strażniczymi i drutem kolczastym Czeski Las i Szumawa stały się na długie lata jednymi z najlepiej strzeżonych elementów "Żelaznej Kurtyny", co sprawiło, że same Domażlice z miasta tranzytowego i targowego upadły do roli małej miejscowości przemysłowej, których w CSRS były całe setki. 
   I jeszcze dwie małe dygresje graniczne. Pod koniec 2017 roku Platforma Europejskiej Pamięci i Sumienia (organizacja międzynarodowa, której członkiem i założycielem jest m.in. nasz IPN) wydała grę planszową pod nazwą "Przez Żelazną Kurtynę", w której gracze wcielają się w rolę przemytników pomagających uciec mieszkańcom krajów Europy środkowo- wschodniej różnymi sposobami na Zachód. Sam tego cuda jeszcze w ręce nie miałem, ale wygląda ciekawie i na pewno jest bardzo cenną pomocą dydaktyczną w uświadamianiu młodych ludzi "jak niegdyś bywało". Do dostania w czeskich księgarniach za niecałe 500 "kaczenek" :)



   Osoby odwiedzające Chodsko zachęcam do odwiedzin ciekawego Muzeum Straży Granicznej w Rozvadovie (50 km na północ od Domażlic). W miejscowości tej znajdziemy też Muzeum Żelaznej Kurtyny.



Więcej informacji na stronie: 


           Chodské slavnosti- Święto Chodska

   Ekipa Gottwalda, która objęła władzę w roku 1948, doceniała rolę Chodska w krzewieniu czeskiego patriotyzmu. Jak już wspominałem, do swoich celów "adoptowała" nawet postać Jana Sladkeho Koziny. Solą w oku nowych włodarzy Republiki stał się jednak katolicki wydźwięk chodskich uroczystości, w tym przede wszystkim Pielgrzymka Wawrzyniecka.
  Powstało zasadnicze pytanie- jak zachować propagandową rolę Chodska, a jednocześnie nie łączyć tego miejsca z religią katolicką?
    Najpierw zagrano sprawdzoną kartą husycką, jako wygodną i wiarygodną dla obu stron. Dla komunistów Husyci byli bowiem uosobieniem oporu przeciwko katolikom (na to, że walczyli o prawo do wyznawania własnej religii, jakoś przymykali oko), dla ogółu Czechów (a pewnie i części Morawian ;) ) byli zaś wspomnieniem bohaterskich czasów, kiedy ich naród,przez dobre kilkanaście lat, grał na nosie całej Europie. A że w Czechach miejsc związanych z husyckimi bitwami (głównie wygranymi) bynajmniej nie brakuje- padło na bitwę pod Domażlicami z roku 1431. Rocznica była tym bardziej wygodna, że przypadała, tak samo jak wspomnienie św. Wawrzyńca, w sierpniu (14-tego).
   Cofnijmy się na chwilę do XV wieku. 10 sierpnia 1431 roku wielka, licząca około 30 tysięcy żołnierzy, armia "Krzyżowców" (czyli oddziały kolacji katolickiej) dotarła znad bawarskiej granicy pod Domażlice i obległa miasto. Na pomoc obleganym, spod Berouna ruszyła natychmiast taborycka armia Husytów pod wodzą Prokopa Wielkiego.



    Dzięki forsownemu marszowi (120 kilometrów 20 tysięczny oddział husycki pokonał w 3 dni) już 14 sierpnia wojownicy Prokopa pojawili się z odsieczą pod domażlickimi murami. Jeżeli szok Krzyżowców na widok taborów Prokopa nie był jeszcze kompletny, to reszty dopełnił hymn "Ktož jsú boží bojovníci", którym Czesi "grzmotnęli" w ich stronę. Po zwycięstwie psychologicznym Husytom przyszło już tylko dogonić i podobijać pierzchający kwiat rycerstwa Europy Zachodniej. Panice uległ też sam głównodowodzący krucjatą, legat papieski, kardynał Julian Cesarini. Uciekać miał tak szybko, że stracił nawet kardynalski kapelusz...


Mikoláš Aleš, "Bitva u Domažlic"
               
    Dziś na miejscu, w którym zguba kardynała miała spaść na ziemię (przy drodze z Mrakova na Kouty)  stoi taki oto szczególny pomnik :)  Coś Wam przypomina? 



Więcej na temat bitwy możecie poczytać np tu:

    Wracając z powrotem do połowy wieku XX - bitwą pod Domażlicami, a w zasadzie, parafrazując młodych działaczy z filmu "Miś", jej 520-tą "okrągłą rocznicą", postanowiono zastąpić w roku 1951 chodskie uroczystości związane dotychczas z Pielgrzymką Wawrzyniecką. 
     Wyszło, jak wyszło. Szału nie było. Ale następne lata, kiedy to postawiono już tylko na banalne uroczystości dożynkowe, pokazały, że jeżeli Państwo chce utrzymać zapoczątkowane Jiraskowymi "Psiogłowcami" jakiekolwiek zainteresowanie swoich obywateli Chodskiem- formuła festynu musi ulec zmianie. Katastrofalny pod względem frekwencji był zwłaszcza sierpień roku 1954. 
     Ostatecznie zadecydowano, że nowa impreza nosić będzie nazwę "Chodské slavnosti", zaś jej głównym punktem będzie przegląd zespołów folklorystycznych. Ruszyła maszyna propagandowa reklamująca "Slavnosti" pod hasłami ściągnięcia tysięcznych rzesz ludzi, którzy mieli tym dostać okazję aby zobaczyć Chodsko odmienione (oczywiście in plus) po 10 latach rozwoju w Republice Ludowej. Podziałało. Pierwsza edycja "Chodských slavností" odbyła się w 1955 roku (dzięki pomyłce w latach osiemdziesiątych przesunięto ją o rok wstecz), zaś następna, w 1956 roku ściągnęła w sierpniu w okolice Domażlic ponad 80 tysięcy ludzi...
    Program imprezy stale wzbogacano, praktycznie co roku rodziły się nowe pomysły (np. konkurs na projekt plakatu święta). W roku 1959 punktem "Slavnosti" była dwudniowa konferencja naukowa dotycząca folkloru ziem czeskich.
    Lata sześćdziesiąte przyniosły dalsze zmiany. Aby całkowicie wyeliminować religijny kontekst, w latach 1963-1967 przeniesiono święto z sierpnia na lipiec, kiedy to obchodzono Dzień Pogranicznika.
    Odwilż polityczna w roku 1968 sprawiła, że "Slavnosti" nie dość, że wróciły do sierpniowego terminu, to jeszcze wzbogaciła je "odgrzana" Pielgrzymka Wawrzyniecka. Taka sytuacja miała także miejsce rok później, ale "normalizacja" po Praskiej Wiośnie ponownie odłożyła ją do lamusa aż po lata 90-te, kiedy to Pielgrzymka stała się nierozłącznym punktem obchodów chodskiego święta.
    Lata 70-te upłynęły na świętowaniu rocznic. "Slavnosti " były elementem obchodów "Millenium Domażlicka" w roku 1971, zaś w 1976 świętowano 100 lecie urodzin piewcy Chodska Jindřicha Jindřicha.
     Prawdziwy rozkwit "Chodské slavnosti" przeżywały od połowy lat 80-tych, kiedy to przestano rygorystycznie przestrzegać ideowej strony święta a organizatorzy mogli się skupić na prawdziwej promocji folkloru. 
     Mimo pewnego regresu w latach 90-tych- "Chodské slavnosti" obchodzone są do dziś dnia, zaś ich program rozrósł się do kilku scen i aż trzech dni. Sam jeszcze nie byłem na  tej imprezie, ale jakoś dziwnie mi się wydaje, że po tylu stukach w klawiaturę sam sobie zareklamowałem Chodsko do tego stopnia, że już niebawem naprawię ten życiowy błąd :)



    Obiecuję zdać relację z koncertu chodzkich dudziarzy, których instrument tylko pozornie przypomina inne dudy europejskie i jest na tyle sławny, żeby dostać się chociażby na znaczek pocztowy.


   Innowacja polega głównie na tym, że w chodzkie dudy nie trzeba dmuchać przez żaden ustnik. Powietrze potrzebne do wytworzenia dźwięku wdmuchuje się do instrumentu wprost ze specjalnego miecha, który dudziarz napełnia poruszając pachą. Podobno podstawową wygodą z tym związaną jest fakt, że dudziarz może równocześnie grać i śpiewać. Niektórzy dudziarze twierdzą, że grać i pić :)
    Chodskie uroczystości to nie tylko uczta dla doznań duchowych (i słuchowych), ale także okazja, żeby spróbować przepięknie zdobionego i przepysznego (ponoć) chodskiego kołacza, który jadał od święta pewnie nawet sam Sladky Kozina.
    


Jednym słowem- same plusy. 
Tak przedstawiał się program święta w roku 2017:


Na rok 2018 programu jeszcze co prawda nie ma, ale znamy przynajmniej termin:
10-12 sierpnia



Najlepszy przyjaciel z Chodska

   Odwiedzając Chodsko możemy też sprawić sobie pamiątkę, która nie dość, że będzie nam przez długie lata żywo przypominać wizytę w tej pięknej krainie, to stanie się naszym najlepszym przyjacielem. Wystarczy popytać o jedną z hodowli chodskiego psa (np. Agisto w Postřekovie).   

    Pies był zawsze nierozerwalnie związany z dziejami Chodska i Chodów. Koniec końców jego głowa znalazła się na chodskim sztandarze, którego repliki dumnie powiewają do dziś dnia podczas wszelakich lokalnych uroczystości. 

    Chodowie używali psów już od czasów głębokiego średniowiecza. Pomagały im one w głównym zajęciu- doglądaniu granicy. Na hodowlę psów szczególnej rasy dostali zresztą specjalny przywilej od cesarza Rudolfa II, który to prawo im potwierdził. 
    Koniec "kariery" Chodów jako strażników granic przebranżowił także ich psy. Odtąd wykorzystywane były głównie do pełnienia pieczy nad stadami owiec. Przez wieki stały się tak nieodłącznym atrybutem tego regionu, jak chociażby chodski czekan czy wspomniane wyżej dudy. Nie do pomyślenia było więc np., żeby postać wiernego psa nie znała się u boku Jana Sladkeho Koziny na słynnym hradeckim pomniku.   


    Niestety w wieku XVIII, z nie do końca znanych powodów, rasa ta prawie zanikła, zaś w wieku XX nie było już praktycznie po niej śladu.
  Efemeryczna próba rejestracji chodskich owczarków jako oddzielnej rasy pojawiła się w roku 1948, jednak dopiero wtórna fala zainteresowania Chodskiem w latach osiemdziesiątych sprawiła, że z lamusa wyciągnięto także chodski temat kynologiczny.
   Pomysł odtworzenia tego gatunku wysunął znany specjalista, zaliczany do legend czeskiej kynologii  doc.ing.dr. Vilém Kurz. Wspólnie z inż. Janem Fidejsem rozpoczęli swoją pracę od zamieszczenia w specjalistycznej, kynologicznej prasie czechosłowackiej ogłoszenia o poszukiwaniu psów mających szczególne cechy mogące wskazywać, że są potomkami zaginionej chodskiej rasy. Odzew był nikły, bo zgłosiło się zaledwie dwóch czytelników i to na dodatek z okolic Prościejowa pod Ołomuńcem na Morawach. Co dziwne- nie było żadnych sygnałów z Szumawy... 
     Jak zwykło się mówić w takich przypadkach- "na bezrybiu i rak ryba". I tak oto dwa wyselekcjonowane osobniki- pies Dixi i suka Bessy- stali się w 1985 roku rodzicami pierwszego miotu odtworzonych chodskich psów, składającego się z sześciu szczeniąt. Nieco później do tej pierwszej pary dołączył też następny reproduktor- pies Blesk, z którym Bessy poczęła rok później następną szóstkę szczeniaczków. Pomiędzy rokiem 1987 a 1992 odchowano 35 miotów, zaś w następnych latach wzbogacano rasową krew tak, aby wszystkie osobniki odznaczały się żądanymi cechami: maść czarna podpalana, długa gęsta sierść, wytrzymałość, czujność i odporność na trudne warunki pogodowe, a jednocześnie  przywiązanie do właściciela oraz tolerancyjność i cierpliwość wobec dzieci. Cel osiągnięto na przełomie wieków, jednak chodski pies jako oddzielna rasa uznany został tylko w Republice Czeskiej...   




   Dziś w całych Czechach zarejestrowanych jest oficjalnie około 4 tysiące osobników tej rasy. Mapę hodowli można prześledzić np. tu:


  Najbliżej naszej granicy chodskiego psa nabyć można w Cierlicku na Zaolziu: 



   Niewątpliwy sukces, jakim było odtworzenie rasy wiernych towarzyszy strażników czeskich zachodnich rubieży, wpłynął zapewne na pomysł spektakularnego uczczenia chodskiego psa. W roku 2011 na tym samym Hrádku, gdzie stoi od ponad stu lat słynna rzeźba Jana Sladkeho Koziny, nieco poniżej szczytu, przy restauracji "Chodská chalupa", postawiono (a zasadzie położono) największą rzeźbę psa psa w całej Republice Czeskiej. Nietrudno zgadnąć, kogo przedstawia :)


Rzeźba ma niecałe 4 metry wysokości i jest długa na 8 metrów. 
A tak wygląda cały Hrádek okiem podniebnej kamery:



Koniec wieńczy dzieło

    Po dłuższej chwili zastanowienia stwierdzam, że w mojej historii Chodska nie zostało  do dodania już nic, czego nie miałem w planach. Zapewne z perspektywy mieszkańca ziemi, o której zdecydowałem się napisać tych kilkaset zdań, wygląda to nieco inaczej, ale z uwagi na fakt, że jestem w tym temacie pionierem na polskim gruncie, uważam nieskromnie, że dałem ewentualnym czytelnikom dość solidny fundament pod zrozumienie czesko- bawarskiego pogranicza w okolicach Szumawy i Czeskiego Lasu.
    Tak więc nie pozostaje mi nic innego, jak jeszcze raz zaprosić Polaków na Chodsko. Jadąc tam miejmy  zaś w pamięci, że tysiąc lat temu, na "zaproszenie" księcia Brzetysława, pod Domażlicami zacumowała grupka naszych rodaków z Giecza. I przez stulecia dobrze na tym wyCHODziła :)
   
  





      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz