sobota, 24 lutego 2018

Paleolityczne Pompeje i "mała czarna" za 40 milionów dolarów



Pálava. Rokrocznie, pod koniec września, w imię hasła "jarolétoburčákzima", w te przepiękne strony, na Morawy Południowe, ściągają dziesiątki tysięcy miłośników jedynego w swoim rodzaju smakowym winnego półproduktu, który sprzedaje się hektolitrami w plastikowych kubkach i butelkach. Palavskie Winobranie w Mikulowie, na przestrzeni kilkunastu ubiegłych lat, wyrosło na jedną z największych imprez komercyjnych w całej Republice, zaś zdobycie noclegów pół roku wcześniej graniczy niemal z cudem (czego zresztą doświadczyłem na własnej skórze).
Tymczasem nieco ponad 10 kilometrów na północ od Mikulowa, nad samym zbiornikiem zaporowym Nové Mlýny, u podnóża wapiennych Pavlovskich Wierchów, swoją senną, przerywaną jedynie jesienią krótkim boomem związanym z winobraniami, egzystencję, wiodą dwie niewielkie osady: Pavlov i Dolní Věstonice. Poza znawcami tematu nikt nawet nie przypuszcza, że w tym miejscu, tysiące lat temu, biło serce tej części Europy. Tu znaleziono najstarsze na świecie dowody na wyrób tekstyliów i wypalanie ceramiki. Tu też, być może, sporządzono najstarszą znaną mapę. Są też dowody na rzekome pierwsze próby liczenia.
Zapraszam na wycieczkę śladami morawskich łowców mamutów.     

Widok na Pavlov i Pavlovskie Wierchy
Wikipedia, Domena Publiczna

Widok na Dolní Věstonice z Pavlovskich Wierchów
Wikipedia, Domena Publiczna



30 tysięcy lat przed naszą erą Europa przeżywała ostatni plejstoceński glacjał (zimny okres) zwany zlodowaceniem Wisła- Würm. Ziemie czeskie (pozwolę sobie używać tej nazwy, choć w zasadzie powinienem operować terminem "późniejsze ziemie czeskie") znajdowały się wówczas w szerokich kleszczach- pomiędzy lodowcem alpejskim na południowym- zachodzie a skandynawskim na północy.

Mapa zlodowacenia Wisła- Würm.
 Kropką zaznaczone przybliżone położenie Pavlova i Dolních Věstonic
Wikipedia, Domena Publiczna
   
Ten swoisty korytarz międzylodowcowy wykorzystała do swoich celów druga z kolei, po oryniackiej, kultura, której przedstawicielami byli homo sapiens sapiens- kultura grawecka.
Homo sapiens sapiens przywędrował do Europy z Afryki jakieś 43-40 tysięcy lat temu.  Przez niecałe 3 tysiące lat ludzie tego gatunku współegzystowali na naszym kontynencie z neandertalczykami i przez badaczy pradziejów dosyć zgodnie uznawani są za sprawców końca kariery historycznej swoich kuzynów.
Tworzący wspomnianą kulturę oryniacką (nazwa pochodzi od stanowiska archeologicznego w Aurignac we Francji) kromaniończycy (także francuska nazwa- od znaleziska w Cro-Magnon) żyli na Morawach, gdzie udokumentowano ich pobyt w Jaskiniach Mladečských niedaleko Ołomuńca. 


Członkowie społeczności zwanej kulturą grawecką byli bezpośrednimi następcami kromaniończyków. Również ta prawiekowa społeczność zyskała swój eponim we Francji (jaskinia La Gravette), nas jednak interesować będą "morawsko- graweccy specjaliści", których przodkowie, podróżując międzylodowcowym korytarzem, pojawili się pewnego, zimnego zapewne, dnia, na zboczu Pavlovskich Wierchów, spojrzeli w dół na sunącą majestatycznie szerokim nurtem pra-Dyję oraz mnogie stada zwierząt wykorzystujące ją jako wodopój i zgodnie stwierdzili: "zostajemy".  
Wedle świadectw archeologicznych ówczesny krajobraz tego zakątka Południowych Moraw przypominał "zimne Serengeti".  

Fauna plejstocenu.
Wikipedia, Domena Publiczna


niedziela, 18 lutego 2018

Wołyniacy, czyli o tym, jak Czesi "dziki wschód" zdobywali



Lato roku 1943 było najgorętszą porą roku, jaką przeżył Wołyń w całej swojej dotychczasowej historii. Żar słoneczny wspomagały gorejące wsie i miasteczka oraz rozpalone do czerwoności, zatrute jadem nacjonalizmu, umysły ludzi, których celem było stworzenie wolnej, "czystej jak szklanka wody", Ukrainy... 
Kumulacja strasznych wydarzeń tamtych dni, dziś znanych szerzej jako "rzeź wołyńska", przypadła na pamiętną "krwawą niedzielę" 11 lipca, kiedy to, odpowiednio wcześniej zindoktrynowani członkowie oddziałów OUN- UPA napadli na 150 polskich wiosek mordując w bestialski sposób setki ludzi. Szacuje się, że do końca tego miesiąca, w imię hasła "Śmierć Lachom!" życie straciło około 10-11 tysięcy polskich mieszkańców tych ziem.
Wołyń stał się synonimem piekła na ziemi, gdzie Ukraińcy mordowali Żydów, Polaków i Rosjan, Polacy- Ukraińców i Niemców, Niemcy- Żydów, Polaków i Rosjan, Rosjanie- Niemców, Ukraińców i Polaków. W środku tego piekła mimowolnie znalazło się też kilkanaście tysięcy Czechów, których przodkowie dali się niegdyś porwać świetlanym wizjom o "wschodniej Ameryce".

Pozornie zbliżeni zachodniosłowiańskim rodowodem Polacy i Czesi, jak nie od dziś wiadomo, różnią się w wielu zasadniczych kwestiach. W czasach, kiedy XIX-wieczny panslawizm dawno już odszedł do historycznego lamusa jako ideologia, której wcielenie w życie graniczyć mogłoby z cudem- nie ma w tym nic dziwnego. Nasze narody żyły przez stulecia odmiennymi problemami, nabyły też różnych, często diametralnie innych, doświadczeń. Nie czas i nie miejsce tu na zagłębianie się w ten jakże ciekawy problem, dlatego pozwolę sobie tylko na chwilę zatrzymać się na kwestii polskiego i czeskiego stosunku do Rosjan (i Rosji), który jest niezwykle istotny z punktu widzenia poruszanego w tym poście tematu.

Polska, niegdysiejsze prawie mocarstwo, z mitycznymi granicami "od morza do morza", od czasów wojen kozackich w połowie XVII wieku znajdowała się w postępującej defensywie wobec państwa carów. Utrata znaczenia międzynarodowego i terytoriów, wypaczony system polityczny, który był zresztą tego przyczyną, a także mająca nie mniejsze znaczenie legendarna wręcz podatność polskiej szlachty na korupcję, wpłynęły na fakt, iż staliśmy najpierw (za Piotra I) w zasadzie nieformalnym rosyjskim protektoratem, a potem smacznym daniem, które wylądowało na talerzach Berlina, Wiednia i Petersburga. Do Rosji wcielono największą część polskich przedrozbiorowych terytoriów, które następnie, różnymi sposobami, próbowano zrusyfikować. Za próby odzyskania wolności zapłaciliśmy dalszymi represjami. Były egzekucje, zsyłki, konfiskaty majątków, na koniec wymazano definitywnie (a przynajmniej tak się wówczas mogło zdawać) z wszelkich map nazwę "Polska" we różnych możliwych odmianach, każąc wieść niewolniczy żywot w "Kraju Przywiślańskim". 
Skrupulatnie wykorzystując wydarzenia będące owocem rosyjskich przewrotów politycznych wybiliśmy się w 1918 roku na niepodległość. Nie minęły nawet 2 lata, kiedy mieliśmy znowu Rosjan (tym razem czerwonych) na przedmieściach własnej stolicy. Tym razem się udało, ale wschodni sąsiad nie zapomniał tego upokorzenia pakując nam bez ceregieli nóż w plecy 17 września roku 1939. Potem był Katyń i oglądanie z drugiego brzegu Wisły hekatomby krwi warszawskich Powstańców. W roku 1945, pod pozorem ludowej demokracji, ponownie "przykryto nas czapką" każąc się uczyć rosyjskiego w szkołach. Tyle i aż tyle. Wystarczy aby wybijać z polskich głów rusofilskie mrzonki...

Czesi patrzą (albo inaczej- patrzyli, bo wiele w tej kwestii zmieniło się po roku 1968) na Rosję i Rosjan z nieco innej perspektywy. Pierwszą udokumentowaną fascynację tym krajem datuje się na czasy wojen napoleońskich, a więc z grubsza początek XIX wieku. Przeciwko najeźdźcom ze Francji stawały wówczas sojusznicze wobec cesarza Austrii wojska rosyjskie. Przechodząc przez czeskie miasteczka i wioski Rosjanie, głównie dzięki pełnieniu roli wyzwolicieli, ale także podobieństwu języka- zyskiwali powszechną sympatię miejscowej ludności. "Moda na Rosję" stała się tak powszechna, że wydany w 1799 roku podręcznik języka rosyjskiego J. Dobrovskiego był wręcz rozchwytywany, marszałek Aleksandr Suworow robił za czeskiego bohatera,  zaś o carze Aleksandrze I pisano ody...

czwartek, 8 lutego 2018

Babice 1951. Zbrodnia i kara z kolektywizacją w tle


11 osób skazanych na karę śmierci (w tym trzech katolickich księży),  dalszych 110 osądzonych w 15 procesach na łączną liczbę 1375 lat więzienia, skonfiskowane domy i gospodarstwa, wypędzenie całych rodzin z dożywotnim zakazem powrotu w strony, gdzie ich przodkowie żyli od pokoleń- to efekt wydarzeń, jakie miały miejsce w małej morawskiej wiosce Babice 2 lipca 1951 roku. Aby je jednak w pełni zrozumieć- trzeba cofnąć się jeszcze 12 lat wstecz, do 21 grudnia roku 1929.


Był sobotni poranek. W praskiej sali posiedzeń Sejmu Czechosłowackiego odbyć się miało posiedzenie, jakich dotychczas Republika przeżyła już dziesiątki. Młode państwo prosperowało nadzwyczaj dobrze i przez wielu postrzegane było jako wręcz wzorcowa europejska demokracja. Czarne chmury, związane z październikowym krachem na Wall Street i wielkim kryzysem ekonomicznym, których wtórnym następstwem było dojście do władzy Hitlera i rewizja porządków powersalskich, zdawały się być jeszcze niezauważalne. Posiedzenie otworzył i poprowadził wicemarszałek (místopředseda), ludowiec, ksiądz Alois Roudnický. Obrady toczyły się utartym torem, kiedy do głosu dopuszczony został 33-letni Klement Gottwald, od kilku miesięcy, po dokonanym rozłamie i odejściu wielu czołowych członków, piastujący funkcję przewodniczącego Komunistycznej Partii Czechosłowacji (Komunistická strana Československa, KSČ).

Dla czechosłowackich posłów już wcześniej nie było tajemnicą, że KPCz na czele z Gottwaldem to nie ta sama partia, którą obserwowali i z której przedstawicielami mieli okazję współdziałać przez ostatnie osiem lat. Karlínští kluci- chłopaki z Karlina- jak potocznie nazywano towarzystwo czeskich komunistów pod wodzą Gottwalda, otwarcie gloryfikowali Stalina i jego państwo, a przejmując władzę podczas V Zjazdu KPCz w lutym 1929 roku przestali już nawet stwarzać pozory, że nie chodzą na moskiewskiej smyczy. Jednak to, co posłowie usłyszeli tego dnia, wprawiło w osłupienie niejednego liberała. Gottwald przemówił w sejmie nowej kadencji po raz pierwszy i od razu przypuścił demagogiczny w większości atak na demokratyczne struktury państwa. Obciążał system sprawiedliwości mówiąc o srogim karaniu biednych ludzi, którzy ukradną przysłowiową bułkę i bezkarności kradnących miliony (skąd my to znamy?), niesprawiedliwym systemie podatkowym, konfliktach fabrykantów z robotnikami. W pewnym momencie "dyskusja", a zasadzie monolog przewodniczącego KPCz (z sali padały tylko luźne głosy, pojedyncze pytania, raz za razem słowotok Gottwalda był też przerywany przez Roudnickeho, który przywoływał mówcę do porządku m.in. za niecenzuralne słowa) zeszła na idyllę panującą w ZSRR. Polemikę z Gottwaldem prowadziła posłanka Fráňa Zemínová, która, wyraźnie już zdenerwowana wystąpieniem "kolegi", wypaliła w końcu: "To dlaczego Pan nie jedzie do Rosji?" (w domyśle- skoro tam jest tak dobrze). Odpowiedź, która padła, zwłaszcza dziś, kiedy mamy świadomość czasów i czynów, które miały miejsce w II połowie XX wieku, nie tylko w Czechosłowacji, ale i w Polsce, zaskakuje swoją proroczą niemal wizją przyszłości. Gottwald odpowiedział bowiem:
"Nie pojadę dlatego, że moją misją jest uczynienie z waszej kapitalistycznej Czechosłowacji republiki socjalistycznej! Mówicie, że jesteśmy na łańcuszku Moskwy i chodzimy tam po rozum. (...) Chodzimy tam wiecie po co? Aby się uczyć od rosyjskich bolszewików w Moskwie, jak wam skręcić karki. A sami wiecie, że bolszewicy są w tym mistrzami..."

piątek, 2 lutego 2018

Hamburg- czeskie okno na świat?


Jak zapewne wszyscy doskonale wiedzą ( :) ) za oficjalną datę powstania niepodległej Czechosłowacji uznaje się 28 października 1918 roku. Do podpisania rozejmu z Niemcami, który w praktyce zakończył działania wojenne, doszło 11 listopada. Owe niespełna dwa tygodnie egzystencji na międzynarodowej scenie politycznej, a także uczestnictwo czechosłowackich legionarzy w szeregach armii francuskiej w bitwie pod Vouziers, która miała miejsce w międzyczasie, postawiły Czechosłowację w gronie państw zwycięskich w I wojnie. A zwycięzcom, jak zawsze w takich przypadkach, należała się nagroda. Jak miało się okazać, właśnie ten mało znany epizod wojenny dał Czechosłowacji dostęp do morza. I to aż poprzez dwa porty! 

   Równo osiem miesięcy po oficjalnym ogłoszeniu niepodległości państwa Czechów i Słowaków, 28 czerwca 1919 roku, w podparyskim Wersalu, podpisano układ pokojowy, który wówczas uważano za optymalne osiągnięcie polityków różnych nacji zaliczonych do obozu zwycięzców. Artykuły 363 i 364 Traktatu zawierały zapisy o przekazanie w dzierżawę państwu czechosłowackiemu części przystani w największych niemieckich portach- Hamburgu i Szczecinie na okres 99 lat celem swobodnego importu i eksportu towarów. W działalność tych eksterytorialnych enklaw miała prawo ingerować jedynie komisja złożona z przedstawicieli Czechosłowacji, Niemiec i Wielkiej Brytanii, która mogła rewidować warunki najmu raz na dziesięć lat.  
    Zapisy wersalskie zostały potwierdzone jeszcze poprzez odpowiednie paragrafy w traktacie z Saint Germaine (1919) i w umowie barcelońskiej o tranzycie towarów (1921).
    Dlaczego akurat Hamburg i Szczecin? Ano dlatego, że obie wielkie rzeki- Łaba i Odra- znajdujące ujście do morza w tych miastach, mają swoje źródła w Czechach, zaś żegluga Łabą miała być dodatkowo na tyle usprawniona, że barki i mniejsze statki mogły nią pływać wprost z Czechosłowacji przez okrągły rok (niestety kwestia ta, pierwotnie ze względów finansowych, a obecnie z ekologicznych- chodzi o opór przez budową tamy w okolicach Děčína-  nie została rozwiązana do dziś dnia). Spieszę też od razu ze sprostowaniem- oczywiście Hamburg nie jest miejscem ujścia Łaby do Morza Północnego, jednak koryto rzeki za tym miastem jest już na tyle głębokie, że nieoficjalnie można uznać taki stan rzeczy.