czwartek, 21 grudnia 2017

O co chodzi z Chodami. Cz IV. Koziny życie po życiu

Śmierć Jana Sladkého Koziny zakończyła heroiczny rozdział w historii Chodska. Niszcząc przywileje i doprowadzając do egzekucji jednego z buntowników Lamingen osiągnął żądany efekt- pokazał swoim chłopom, że mimo ich pięknej przeszłości i dawnych mężnych czynów, czasy, w których musieli się z nimi liczyć nawet królowie, bezpowrotnie odeszły w niepamięć. Istniało tylko "tu i teraz", a więc smutna pańszczyźniana rzeczywistość. Sam sprawca kaźni Koziny nie miał za bardzo czasu nacieszyć się swoim tryumfem (zmarł niespełna rok po nim), ale Stadionowie, którzy odkupili jego majątek, mieli z Chodami w wieku XVIII względny spokój. Pamięć o Janie Sladkým jednak nigdy nie zaginęła.
    Dziełem, które najbardziej spopularyzowało chodską historię, była wspomniana już powieść Aloisa Jiraska "Psiogłowcy". 

Portrét Aloise Jiráska od Jana Vilímka
                                                                                Alois Jirasek


    "Psiogłowcy", wydani po raz pierwszy książkowo w 1886 roku (wcześniej publikowano tę powieść w czasopiśmie "Kwiaty"), byli jedną z kilkunastu powieści historycznych, jakie wyszły spod pióra Jiraska(łączny dorobek pisarski to ponad 200 dzieł). Autor ten, urodzony w Hronovie koło Nachodu (jakieś 8 km od Kudowy Zdroju) i tam też pochowany, pełnił w Czechach przełomu XIX i XX wieku rolę porównywaną często z naszym Sienkiewiczem. Przypominał dzieje narodu czeskiego od jego zarania ("Stare podania czeskie"), poprzez bohaterskie czasy Husytów, okres pobiałogórski i czeskie odrodzenie. Na Chodsku przebywał po raz pierwszy w 1876 roku, a potem jeszcze kilkukrotnie. W swoich powieściach starał się wykorzystać swoją głęboką wiedzę historyczną, co widać i w "Psiogłowcach". Z zamieszczonych w książce realistycznych opisów wiejskich obejść, sprzętów, dróg i innych stałych elementów codziennego życia, jasno też wynika bezpośrednia znajomość krainy, o której pisał. Oczywiście nie brak w niej ubarwień, w tym najsłynniejszego pozwania Lomikara "na sąd Boży" przez Kozinę, jednak po powieści historycznej właśnie tego należałoby się spodziewać. "Psiogłowcy" nie mieli być z założenia łatwą i przyjemną historyjką, ale służyć celom podobnym jak nasi "Krzyżacy". Opowiedzieć o "odwiecznej" walce uciskanego narodu z ciemiężącym go żywiołem niemieckim, który w "Krzyżakach" uosabia Zakon, a w "Psiogłowcach" nieustępliwy Lomikar.  "Psiogłowcy" zostali napisani "ku pokrzepieniu serc" (wspomnienie o dawnych dobrych czasach, kiedy prawy lud pilnował granicy, a dobrzy czescy królowie nagradzali go za to przywilejami), zaś kończąca powieść śmierć Lomikara zwiastowała karę, jaką ostatecznie poniosą wszyscy ci, którym na ten moment (koniec XIX wieku) się zdaje, że nad Czechami panują. Wtedy nadejdzie kres ucisku i naród czeski wreszcie zostanie wyzwolony.    
    To tyle, jeżeli chodzi o zamiary i cele, jakim służyło pisarstwo Jiraska. Samego autora bardzo często oskarżano o "wpływy sienkiewiczowskie" w jego pisarstwie (zwłaszcza po wydaniu noweli "Maryla" w roku 1887), czemu ten jednak stanowczo zaprzeczał. Coś tam jednak musiało być na rzeczy (znawcy tematu twierdzą, jeżeli już nie z Sienkiewiczem, to prawdopodobnie z Mickiewiczem), bo Jirasek polską literaturę XIX wieku znał i szanował. Sam uważał się zresztą za polonofila.
  "Odkurzenie" postaci Koziny przez Jiraska skutkowało umieszczeniem tablicy pamiątkowej na gospodarstwie, w którym niegdyś bohater mieszkał i pracował. Dokonano tego już w 1885 roku. Przy tej okazji po raz pierwszy wysunięto też pomysł postawienia największemu z Chodów pomnika, który miał być odsłonięty w roku 1895- w dwusetną rocznicę jego śmierci. Ruszyła publiczna zbiórka pieniędzy na ten cel (w tej kwestii Czesi byli specjalistami, czego najważniejszym przykładem jest budowa Teatru Narodowego w Pradze). Z potrzebnych 3.451 złotych aż 500 wyłożył czeski emigrant z Kalifornii- Sladký (nie było tu przypadku, ten Čechoameričan był spokrewniony z chodskimi Sladkými). Na wykonawcę wybrano rzeźbiarza Franciszka Hoška, który sporządził projekt pomnika na podstawie obrazu namalowanego przez XIX wiecznego czeskiego malarza romantycznego Mikoláša Aleša (ten z kolei czerpał inspiracje z obrazów...Jana Matejki). Jan Sladký Kozina, z ostrymi rysami twarzy i długimi włosami pod szerokim kapeluszem stoi w nie zapiętym "šerkováku" (długim chodskim płaszczu), pod którym widać koszulę. Ma spodnie praštěnki sięgające po kolana spięte szerokim pasem, zaś na nogach wysokie buty. W prawej ręce dzierży czekan, w lewej pergamin z królewskimi przywilejami. U nogi Sladkého siedzi wierny pies- wilczak chodski.
    Hoška ostatecznie nie dokończył rzeźby (w trakcie pracy zmarł na tyfus). Cyzelowanie górskiego piaskowca kontynuowali za niego Čeněk Vosmík we współpracy z Franciszekiem Škrábą i Wacławem Langerem.  
    Przy "wykończeniówce", czyli montażu pomnika, miał miejsce mały wypadek. W pewnym momencie pękły powrozy, którymi osadzano postać na cokole. Popiersie uległo uszkodzeniom. Ułamały się m.in. ręce rzeźby. Dziś zdobią one elewację ściany na wejściu do izby pamięci Koziny w Újezdzie.

    
    
    Odsłonięcie pomnika zaplanowano na 6 października 1895 roku. Postawiono go na wzgórzu Hrádek, nad rodzinnym Kozinowym Újezdem, 5 km na zachód od Domažlic.
      Już od wieczora 5 października we wszystkich chodskich wioskach płonęły olbrzymie ogniska. Nazajutrz rano, z domažlickiego rynku wyszedł pochód w sile około dwudziestu tysięcy ludzi, na którego czele szła grupa ważnych osobistości czeskiej sztuki, literatury i polityki. Nie zabrakło oczywiście samego Aloisa Jiraska.    
   


    Niejako "dodatkiem" do uroczystości z 1895 roku była manifestacja z maja roku 1919, kiedy 10 tysięcy Czechów (czy też może, bardziej poprawnie, Czechów i Słowaków) posadziła przy pomniku lipę wolności.
    Kozina spogląda na swoje Chodsko z Hrádku do dziś dnia. Szczęśliwie ominęły go burze czasów nazizmu, choć w roku 1938 i ustanowieniu "monachijskich" granic pozostał przez prawie 7 lat na ziemiach przyłączonych bezpośrednio do III Rzeszy. 
  Podczas działań wojennych pod koniec II wojny imię Jana Koziny nosiło jedno z czeskich ugrupowań partyzanckich, na którego czele stał Grigorij Melnik, zrzucony z sowieckim desantem podczas "Operacji Jan Kozina" nad Czechami, w kraju Usteckim, 16 paźdźernika 1944 roku.

    Po wojnie i wygnaniu czeskich Niemców Kozina miał symbolicznie czuwać nad tym, żeby broń Boże nie przyszło im na myśl wracać. A że i dla komunistów, którzy uchwycili władzę w Republice w roku 1948, jako bohater z ludu, był postacią wygodną a nawet "słuszną politycznie", nie dość, że pozostawiono w spokoju sam pomnik, to jeszcze otwarto w Újeździe specjalną Izbę Pamięci.    
    Muzeum otwarto w 1958 roku w dawnym "statku" Kozinów, zaś jego ekspozycja ukierunkowana jest na czasy opisywane w "Psiogłowcach". Zwiedzając można obejrzeć XVII-wieczne chodskie narzędzia gospodarskie, chodskie stroje, meble itd. Można tez dowiedzieć się ciekawych rzeczy na temat zwyczajów i obyczajów ludności tej ziemi od czasów Lomikarowych po obecne. Tak więc, jeżeli będziecie przejeżdżać przez Chodsko między 1 maja a 30 września, a macie na dodatek zbędne 25 koron- statek Kozinów stanie przed Wami otworem.





    Wracając jeszcze do "Psiogłowców"- jak wyżej wspomniałem- powieść ta wyciągnęła temat Chodów z mroków czeskiej historii. Doczekała się aż dwóch ekranizacji filmowych (w 1933 i w 1955 roku) i jednej operowej (1985). Jednak już wcześniej tematem tym zajmowała się nie mniej sławna niż Jirasek pisarka Bożena Niemcowa. W swojej książce "Obrazy z okolic domażlickiego", poprzez opowieść 90-letniej staruszki, autorka wraca do czasów walki Chodów o przywileje i kaźni Koziny. Dzieło to zawiera znacznie więcej upiększeń i przekłamań, niż "Psiogłowcy", jednak na głowę pod tym względem bije ją powieść Jana Vrby z Klenčí pod Čerchovem pt. "Chodsko", w której Jan Sladký Kozina występuje jako... syn Lomikara, smali cholewki do jego córki, zaś posłanie go na śmierć motywowane jest kazirodztwem...
   Postać Koziny pojawia także u folklorysty z  Postřekova Jerzego Kajera, który spisał chodskie baśnie, a także u Jakuba Cvački z Trhanova w powieści "Rudy Lomikar". Nawiązania do konfliktu Chodów z Lamingenem znajdują się również w twórczości najwybitniejszego pisarza rodem z Chodska- Henryka Szymona Baara. Naukowe podejście do ogólnej historii Chodów, w tym przypadku także do epizodu chodskiej rebelii i Jana Sladkého Koziny, po raz pierwszy zaprezentował Franciszek Roubik we wspomnianym  już opracowaniu historycznym "Historia Chodów spod Domażlic" z 1931 roku.
    Literatura powojenna, pomimo oficjalnego hołubienia postaci Koziny przez władze komunistyczne, nie miała na jego temat wiele do powiedzenia. Rozdział poświęcił mu w swojej, wydanej w 1979 roku, książce "Niesamowite historie" Mirosław Ivanov, kilka lat wcześniej zagadnieniem funkcjonowania  Koziny w chodskiej tradycji zajął się Jarosław Kramařik. 
   "Najnowsza" pozycja dotycząca naszego bohatera, której autorem jest Eduard Maur, ukazała się nakładem praskiego wydawnictwa "Melantrich" dokładnie 28 lat temu... 
    Jan Sladký Kozina staje się więc powoli bohaterem coraz bardziej zapomnianym. Kariera "Psiogłowców" wyciągnęła go z przaśnego chodskiego lamusa i pokazała światu pozwalając zabłysnąć na firmamencie czeskiego patriotyzmu. Był przydatny w procesie budzenia czeskości na przełomie XIX i XX wieku, potem stał się symbolem zmagań z żywiołem niemieckim, zaś na końcu walki uciskanych chłopów z feudalnymi panami. W dobie istnienia niepodległych Czech, oczyszczonych z Niemców i wolnych od nierówności klasowych- postać Koziny odłożono na powrót do historycznej skrzyni, która stanęła na regale i czeka na okazję, kiedy znowu może być potrzebna...  
          

wtorek, 19 grudnia 2017

O co chodzi z Chodami. Cz III. Chodskie "powstanie" i Jan Sladký Kozina

Skazani na "wieczne milczenie" Chodowie przez kilkanaście lat pozornie zdawali się godzić ze swoim losem. Pomimo wybuchających ze zwiększoną częstotliwością chłopskich powstań przeciwko pańskim zwierzchnością, jakie miały miejsce m.in. na Litomierzycku, Bolesławsku, Frydlandzku, w okolicach Litomyśla czy Czeskiej Lipy, Chodsko zachowawczo milczało.   Baczny obserwator zauważyłby jednak od razu, że nie jest to bynajmniej rezygnacja, a raczej czujne wyczekiwanie na sprzyjający moment, kiedy będzie można bez zbędnych ofiar i zgodnie z prawem zrzucić lomikarowe kajdany. Tymczasem, dzięki swojej zapobiegliwości i żyłce do interesów,Wolf Maksymilan Lamingen mnożył na Chodsku swój majątek.

Lamingenowie pionierami chodskiego przemysłu. 
Budowa pałacu w Trhanowie

    Skutkiem wszystkich swoich matactw i znajomości, jak już wspomniałem w poprzedniej części mojej chodskiej  opowieści, zyskał Wolf Maksymilan Lamingen 6 niemieckich wiosek zbudowanych przez miasto Domažlice. Zajął także domažlicki zamek, co do własności którego przyznawali się tak domažliccy mieszczanie, jak i sami Chodowie. Na podstawie  skargi miasta Domažlice ruszył proces cesarski, w którym dowiedziono, że co prawda oficjalnie Lamingen nie jest do końca właścicielem zamku, ale w dokumencie z 1630 roku znalazł się błędny zapis włączający ten budynek w chodski zastaw. Ostatecznie cesarz nakazał wydać zamek Domažlickim. Lamingen zawarł z mieszczanami w roku 1671 umowę, w której za pusty zamek w Domažlicach dostał od nich "w nagrodę" pola, łąkę i stawy. Na polach tych, nieopodal trhanowskiego młyna, zbudował w latach 1676-1677 pałac nazwany "Chodenschlos".
                                                         Pałac w Trhanowie

Tablica informacyjna sprzed trhanowskiego pałacu. Czasy obecne


    Idąc z duchem czasu Lamingen postanowił też zainwestować w przemysł. W okolicach bezprawnie zabranych Domažlicom wiosek powstały huty szkła (Huť u Nemanic, Novosedelské Hutě), żelaza (Pec), zaś w Kdyni założono manufakturę produkującą pończochy i specjalne siatki dla młynów- służące do przesiewania zmielonego ziarna, tzw. plátýnki.
    Na znaczeniu zyskała też największa z wiosek, które niegdyś stanowiły chodski zastaw- Klenčí pod Čerchovem. Od roku 1676 Lamingen zabiegał o podwyższenie Klenčí do rangi miasta (tamtędy przebiegał główny trakt z Bawarii, tam też okresowo odbywały się targi). Ostatecznie oficjalnie udało się to osiągnąć w 1690 roku.
Klenčí pod Čerchovem

Klenčí pod Čerchovem- herb miasta

      
Przepadek przywilejów

   Epidemia panująca w Wiedniu była powodem, dla którego cesarz Rudolf II przeprowadził się w 1679 roku do Pragi. Niesprawdzona pogłoska, jakoby korzystając z tego czasu  i miejsca władca chciał wysłuchać wszelkich narzekań swoich czeskich poddanych na gnębiących ich panów, sprawiła, że Chodowie raz jeszcze podjęli próbę potwierdzenia swoich przywilejów wysyłając poselstwo do stolicy Korony Królestwa Czeskiego. Niestety dla nich Rudolf II miał jednak najwyraźniej co robić w Pradze, zaś niesprawdzona pogłoska okazała się fałszywa. O sprawie bardzo szybko dowiedział się Lomikar, który natenczas sprawował funkcję hetmana kraju pilzneńskiego. Najwyraźniej mając już dość szermowania chodskimi przywilejami i wyciągania ich spod stołu przez swoich krnąbrnych poddanych przy pierwszej nadarzającej się ku temu okazji, Lomikar rozkazał dostarczyć wszystkie chodskie przywileje w oryginale na zamek w Trhanowie. Postawieni pod ścianą Chodowie nie mieli innego wyjścia, jak oddanie swojego bezcennego skarbu. Żaden z nich nie dał jednak satysfakcji Lomikarowi. Jako kurierkę z przywilejami wysłano do Trhanowa nieznaną mu chłopkę. Korzystając z faktu, że pan trhanowskiego zamku nie wiedział dokładnie ile w rzeczywistości jest tych dokumentów, najważniejsze dwa (przypuszczalnie  te wydane przez Wacława IV i Macieja Habsburga)  zostawili jednak w swoim posiadaniu. 
    Ostateczne losy tych dwóch nie wydanych Lomikarowi dokumentów nie są jasne. Pierwotnie miał je w posiadaniu Krzysztof Hrubý, który, będąc w późniejszym okresie w wiedeńskiej misji dotyczącej chodskich spraw, został uwięziony. Przed tym faktem ukrył je podobno w wiedeńskiej gospodzie "U złotego kruka". Ten niepewny ślad jest ostatnią informacją na temat ostatniej nadziei Chodów na wolność. Oryginałów dokumentów nikt później już nie widział.

Jan Sladký Kozina

   Przeprowadzając czytelników przez wzloty i upadki chodskich losów starałem się wyrobić w Was pewien pogląd na tą szczególną społeczność, która po każdej burzy przyginającej ją niczym drzewo aż do ziemi, potrafiła znowu łapać pion i czekać na promienie słońca. Chodskie drzewo nigdy się nie złamało. Ucieleśnieniem tego bohaterstwa był Jan Sladký Kozina.
  Nazwisko (czy też raczej przydomek) Sladký przewija się przez XVI-wieczne źródła dotyczące Chodska. Przedstawiciele tego rodu mieszkali w wioskach wioskach  Stráž  i  Tlumačov i trudnili się m.in. wyrobem piwa, stąd też z nadanego przydomka zrodziło się późniejsze nazwisko (po polsku pisało by się najzwyczajniej w świecie jako "Słodki", ale pozostanę przy czeskim nazewnictwie). Jedna z gałęzi rodu Sladkých mieszkała w Draženovie i prowadziła gospodarstwo "U Drastilów" (na Chodsku przyjął się zwyczaj, że nazwy gospodarstw nie ulegały zmianie pomimo zmian właścicieli). Co ciekawe gospodarstwo to pozostawało w rodzinie Sladkých aż po rok 1945, kiedy to zmarł ostatni męski przedstawiciel tej linii. Inna, której potomkiem był nasz bohater, zamieszkiwała Újezd i prowadziła gospodarstwo "U Rosochów". Wawrzyniec Sladký miał ze swoją małżonką Dorotą troje dzieci: Jana, Fryderyka (Bedřicha) i Annę. Jan i Fryderyk początkowo gospodarzyli wspólnie na ojcowiźnie. W tych włościach, z małżeństwa Jana i Anny Havlovic z Újezduu, 10 września 1652 roku przyszedł na świat mały Honzik, który wyrósł na najbardziej rozpoznawalnego Choda na świecie....
   Około roku 1670 Jan starszy opuścił ojcowski "statek" (tak bowiem w Czechach określało się i określa większe gospodarstwa) i zakupił od krewnego, niejakiego Wawrzyńca Krutiny, dawny "statek" Kozinów. Odtąd, aby rozróżnić przedstawicieli tych dwóch gałęzi rodu, zwykło się dodawać do nazwiska "Rosocha" bądź "Kozina".
    Starszy syn Jana- Fryderyk- odszedł na inne gospodarstwo. Dwór Kozinów odziedziczył młodszy z synów, który pojął za żonę Dorotę Pelnarzową. Doczekali się wspólnie aż sześciu synów, jednak czterech z nich zmarło w młodym wieku. Pełnoletności dożyli tylko Jerzy i Adam. Ten ostatni stał się ostatecznie dziedzicem Kozinowa i kontynuatorem linii rodu.

Jan Sladký Kozina

Burza nad Chodskiem

     W zasadzie tylko przypadek sprawił, że Chodowie po raz kolejny, i- jak się miało okazać-ostatni, postanowili "odkurzyć" kwestię respektowania swoich pradawnych praw przez Lomikara. Domažlicki samorząd w roku 1690 wywołał spór sądowy ze swoim gajowym Maciejem Justem, którego próbowano "przerobić" na formalnego poddanego. Just, nie godząc się oczywiście na taki stan rzeczy, pojechał ze skargą do samego Wiednia, gdzie ponoć został życzliwie wysłuchany i utwierdzony we własnych racjach. Wróciwszy w rodzinne strony zaczął rozpowiadać, w jakiej serdecznej atmosferze rozmawiał z nim sam cesarz zanim wydał tak korzystny dla niego osąd. Wtrącił też do swojej historyjki zdanie, którego Chodowie nie mogli i nie chcieli puścić mimo uszu. Otóż przy końcu udzielonej Justowi audiencji najwyższy kanclerz cesarski, wywodzący się z czeskiej szlachty, Franciszek Oldrzich hrabia Kinský, miał zapytać Macieja o Chodów stwierdzając, że muszą mieć obecnie dobrego pana, skoro od tak dawna nie wpłynęła od nich żadna skarga...
    Do końca nie wiadomo, czy cała wyżej opisana audiencja miała właśnie taki koniec, czy Just zbytnio jej nie podkolorował, ani też jaki miał w tym ewentualny interes. Istotne jest to, że swoją opowieścią uchylił przed Chodami zdawać by się mogło na zawsze zatrzaśnięte wrota. Nie chcąc zaprzepaścić okazji szybko rozpoczęto działania mające uświadomić cesarzowi, że sytuacja na Chodsku jest daleka od różowości. Do Wiednia wyjechało poselstwo, w skład którego wchodzili Jan Sladký Kozina z Ujazdu i David Forst z Tlumačova. Wkrótce dołączył do nich i sam Just, który polecił Chodom skorzystanie z usług adwokata Wilhelma Straussa. To jego ręka podpisała nową skargę na Lomikara i prośbę o potwierdzenie dawnych przywilejów. Za ten dokument Strauss zainkasował 150 reńskich złotych, w przybliżeniu tyle, ile kosztowało średniej wielkości gospodarstwo.
   Chodowie doręczyli pismo osobiście cesarzowi 13 października 1692 roku. Ten obiecał im, że Lomikar nie będzie im z tego tytułu robił żadnych "wycieczek" aż do wyjaśnienia sprawy. 
 Tymczasem do stolicy cesarstwa ściągnął i sam Wolf Maksymilian Lamingen z dokumentami odbierającymi Chodom prawo do skarg i patentem o odebraniu przywilejów.
   Chodskim "środkiem nacisku" stała się po raz kolejny odmowa pracy "na pańskim", przestali tez płacić cesarską kontrybucję. Na nic się to jednak zdało. Leopold I już na początku roku 1693 wydał werdykt podtrzymujący zarządzenie o "wiecznym milczeniu", w którym potwierdził też nieważność wszystkich przywilejów. Chodów wezwano na 23 lutego do zamku w Trhanowie, gdzie mieli wysłuchać cesarskiego orzeczenia. Przedstawiciele 11 wiosek co prawda przyszli na zamek, ale odmówili wejścia do wnętrz i zostali na dziedzińcu. Werdykt zatem odczytano im z okien.  Wówczas z tłumu wystąpił Jan Sladký Kozina, który stwierdził, że podczas ubiegłorocznej wizyty w Wiedniu cesarz obiecał chodskiej delegacji, że ich przywileje i wolność będą utrzymane. Tak więc uznaje, a wraz z nim wszyscy obecni, że hetmanowie, którzy dokument odczytali- kłamią...
    Chłopi dalej więc nie pracowali "na pańskim", zaś do Wiednia ruszyła kolejna delegacja. Tym razem aby się przekonać, czy to, co odczytano Chodom w Trhanowie, było istotnie prawdą. Wśród posłańców nie zabrakło oczywiście Jana Sladkého Koziny. 
    Lomikar wiedział, że, prędzej czy później, sytuacja i tak ułoży się po jego myśli. Kolejne miesiące uchylania się chodskich chłopów od  narzuconych powinności zagęszczały tymczasem atmosferę. Na dłużą metę stan taki był nieakceptowalny i stanowił zagrożenie nie tyle dla samego Lomikara (Chodsko stanowiło tylko część jego majątku), co całego państwa. Niedawne powstania chłopskie pokazały determinację tej warstwy społecznej w chwilach dla niej beznadziejnych. Chodowie, choć pozbawienie broni, stanowili zagrożenie dla przyjętego porządku społecznego. Odmowa prac na rzecz pańskiej zwierzchności, zaś na dodatek  zaprzestanie płacenia podatków, w razie dłuższego braku reakcji władzy na taki stan rzeczy, stanowiłyby bardzo zły przykład dla otoczenia i mogły wywołać podobne incydenty w innych wioskach. Bierny opór Chodów i ich niechęć do współpracy oraz odrzucenie przez nich dekretu cesarskiego mogły mieć tylko jeden skutek- przywrócenie porządku siłą. Lomikar zatem zaczął zabiegać o przysłanie na Chodsko wojska.
    W Wiedniu tymczasem chodscy posłańcy spotkali się z adwokatem Straussem. Ten ostatni, po reskrypcie cesarskim, zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że sprawa, którą mu powierzono, jest niemożliwa do wygrania. W specjalnym piśmie do Leopolda I Strauss przepraszał wręcz za podjęcie się tej problematycznej kwestii i tłumaczył, że nie wiedział o wielu rzeczach dotyczących Chodów. O swoim kroku poinformował zleceniodawców, po czym na osobności przekonał nawet dwóch członków chodskiej delegacji- Adama Ecla i Jerzego Wolgtanca- o konieczności złożenia ślubów posłuszeństwa Lomikarowi oraz przyznania się do swoich przewin. 


Leopold I Habsburg

     Jan Sladký Kozina dowiedział się o tej zdradzie od przedstawiciela Straussa, który próbował "przemycić" podobną kapitulację do sumień i umysłów pozostałych dwóch delegatów (czwartym był David Forst). Niesłychanie go to oburzyło i odrzucił propozycję ze słowami:

                   "A kdybych měl být oběšen, umřu přece jako poctivý člověk"
  (Nawet gdyby mnie mieli za to powiesić, umrę przynajmniej jako przyzwoity człowiek) 

    Uchylając nieco wcześniej rąbka tajemnicy można w tym miejscu uznać, że przewidział swoją niedaleką przyszłość... 
    Chodscy chłopi pozostawali nadal w stanie zimnej wojny z trhanowskim zamkiem i dalej odmawiali prac aż do powrotu wiedeńskiej delegacji. Chcąc raz na zawsze (po raz kolejny) wyjść z tej patowej sytuacji dwór cesarski zmontował szytą grubymi nićmi intrygę. Reskryptem z 12 maja 1693 roku do Pragi przykazano cesarskim gubernatorom zwołać spotkanie przedstawicieli Chodów z Wolfem Maksymilianem Lamingenem. Lamingenowi mieli on w międzyczasie polecić przynieść na to spotkanie wszystkie oryginały posiadanych przez niego chodskich przywilejów, które w obecności przedstawicieli Chodów miały być zniszczone, a cała akcja służyć miała "pokazówce" po której nikt już nie będzie miał wątpliwości, kto jest panem sytuacji.
    Oczywiście przed Chodami "pokazówkę" utajniono. Delegacja chodska wyjechała z Wiednia z pismem zapraszającym na praskie spotkanie, na którym konflikt Chodowie- Lomikar miał być po prostu "ostatecznie rozstrzygnięty". Delegatom zaręczono przy tym bezpieczeństwo.
  Pełna optymizmu, powiększona reprezentacja chodskiego społeczeństwa w osobach: Jana Sladkého Koziny, Krzysztofa Hrubého, Adama Ecla, wójta Újezdu Jerzego Syki, wójta  Mrákova Lorenca Niemca, wójta Chodova Jerzego Pecza, rolnika Jakuba Brychty z Klenčí i Wolfa Burszika z Postřekova ruszyła w czerwcu 1693 roku do Pragi.
    18-tego czerwca stanęli przed  cesarskimi gubernatorami, gdzie rozegrano zaplanowaną wcześniej "pokazówkę". Wszystkie przywileje przyniesione w 1680 roku przez nieznaną chłopkę do Trhanova, w obecności zacnej chodskiej delegacji, zostały manifestacyjnie przecięte i ogłoszone za nieobowiązujące.     
     Ecla, Hrubého i Burszika odesłano możliwie szybko w rodzinne strony aby oznajmili Chodom, co się właśnie stało w Pradze. Mieli za zadanie pozbierać podpisy pod oficjalną zgodą wszystkich chodskich wiosek na przepadek przywilejów i bezwzględne  podporządkowanie Lomikarowi. Pomimo poprzednich zapewnień Wiednia o bezpieczeństwie posłańców- resztę delegacji chodzkiej nieformalnie uwięziono i rozkazano czekać na powrót kolegów.
    Tymczasem na Chodsku rozgrywała się równolegle inna akcja związana z wiedeńskim adwokatem Chodów Straussem. Cesarz, pomimo wykazanej przez niego skruchy, zamierzał go przykładnie ukarać za mieszanie się tę sprawę. Jako dowody jego winy chciano przedstawić m.in. listy, jakie wymieniał z Chodami w ww. kwestii. W tym celu Lomikar wysłał do chodskich wiosek zbrojną ekspedycję pod wodzą swojego zarządcy Kosza i burgrabiego Lichę. Jej zadaniem było przeszukanie wszystkich domów i znalezienie listów Straussa. 
    Na pierwszy ogień poszło draženowskie wójtostwo należące do Krzysztofa Hrubého. Przetrząśnięto je równie i dokładnie, bez jakiegokolwiek pozwolenia i nawet bez obecności któregokolwiek z mieszkańców. Efekty tej akcji były dwa.  Cel co prawda osiągnięto, bo znaleziono 2 listy od Straussa i 5 od chodskiej delegacji wiedeńskiej, jednak ten gwałt na prywatnej własności spowodował oburzenie, którego nie dało się już zatrzymać.  Chłopi z Draženova wezwali na pomoc kolegów z Újezdu i wspólnie napadli na ekspedycję wysłaną przez Lomikara. Kosz co prawda zdołał uciec, ale burgrabiego Lichę Jan Selner zwany Čtverákem (żartownisiem) ściągnął z konia. Straże rozbrojono, zaś Lichę uwięziono w Újezdzie z warunkiem wypuszczenia po oddaniu skradzionych w Draženovie listów.
     Cała powyższa akcja była w zasadzie jedynym aktem przemocy, jaki wydarzył się do tej pory w chodskim "powstaniu", dlatego też pozwoliłem sobie dać przy tym słowie cudzysłów. W naszej polskiej historii termin ten jest bowiem zarezerwowany dla zrywów patriotycznych, w których trup ściele się gęsto,a potem jest martyrologia. Tutaj mamy do czynienia tylko z tym ostatnim, i to jedynie w stosunku do jednej osoby.
    Wypadki draženovskie, mimo, iż tak naprawdę nikomu nie stała się wielka krzywda, pokazały, że Chodowie są zdeterminowani. Na zewnątrz mogło się zdawać, że już tylko mały krok dzieli ich od poważnego buntu przeciwko Lomikarowi. Upokorzony Kosz, jako naoczny świadek, opisał wszystko w liście do pilzneńskich hetmanów żądając jak najszybszego uwolnienia burgrabiego. Z Pilzna do Draženova powędrowało szybko pismo dotyczące wypuszczenia Lichy, ale Chodowie dalej stali na stanowisku odzyskania listów, nadto zaś stwierdzili, że muszą zyskać swoich delegatów, którzy więzieni są w Pradze.
    Pięć dni po demonstracyjnym zniszczeniu przywilejów na oczach chodskich posłańców pilzneńscy hetmanowie zwołali pozostałą piątkę i złożyli im "propozycję nie odrzucenia". Mieli podpisać zgodę na posłuszeństwo zwierzchności i pracę na rzecz Lomikara- w innym przypadku do akcji mogło wkroczyć wojsko. Konkret musiał zabrzmieć groźnie, jednak mimo to cała delegacja zgodnie odmówiła podpisania dokumentu. Jeżeli ktoś się kiedyś zastanawiał, w jakim kontekście użyć czeskiego słowa "tvrdošíjný" - ma tu doskonały przykład. Dumnych Chodów przestano traktować jako więźniów domowych. Zostali oficjalnie aresztowani i wtrąceni do celi w ratuszu na Nowym Mieście w Pradze. Co prawda fakt ten wystraszył draženovskich chłopów, którzy rychle wypuścili z aresztu burgrabiego Lichę, jednak lawiny wydarzeń nie udało się już zatrzymać...
    Do praskiej piątki dołączyli tymczasem David Frost i Krzysztof Hrubý, których także  aresztowano i przewieziono do stolicy Czech. W Wiedniu sprawę prowadzoną wcześniej przez Straussa przejął zubożały morawski szlachcic Błażej Tunkl. Wedle założeń miał pojechać do Pragi, tam spotkać się z chodskimi wójtami i postanowić, co dalej. Ta "mission immposible" zakończyła się jednak na praskich rogatkach, gdzie Tunkla zatrzymano, a następnie także wtrącono do więzienia...

Wojsko idzie! 
  
    Ostatecznie stało się to, co w tej sytuacji było raczej nieuniknione. Rankiem 6 lipca 1693 roku w chodskich wioskach dało się słyszeć najpierw pojedyńcze, a potem zataczające coraz to większe kręgi, trwożliwe okrzyki: "wojsko idzie!". Faktycznie, pięć chodskich miejscowości: ÚjezdDraženov, Chodov, Postřekov Klenčí otoczyły oddziały pilzneńskiego hetmana krajowego Fryderyka Jarosława Hory z Ocelovic w sile 180 żołnierzy i 130 członków tzw. pogotowia wojskowego. Chłopi, widząc, że w starciu nie mieliby żadnych szans (pamiętajmy, że Chodom od dawna zakazano posiadania broni palnej), zgodnie się poddali. Wcześniej części z nich, wraz z kobietami, dziećmi i dobytkiem, udało się uciec do okolicznych lasów. 
    Jednak otoczyć i zmusić do poddania się- to jedno, ale wymóc na poddanych Chodach śluby posłuszeństwa zwierzchności- to już okazało się dla hetmana Hory sprawą bardziej złożoną. Chłopi zgodnie odrzucili pójście na takie ustępstwo, w związku z tym jeszcze tego samego dnia 72 z nich uwięziono na domażlickim zamku. Co ciekawe, w sprawozdaniu z działań wojskowych na Chodsku Hora zrzucił główną winę za hardość Chodów na ich żony i matki... Informował gubernatora cesarkiego słowami:  "(Chodowie) są twardzi jak pniaki, szczuci dodatkowo przez swoich przywódców, posłów do Wiednia, ale głównie przez swoje kobiety, które są jeszcze bardziej uparte i zaciekłe niż oni sami, a do tego ciągle podniecają w nich wytrwałość".
    Rozprawa z 6 lipca nie była jednak ostatnią "bitwą", którą przyszło Horze stoczyć na Chodsku. Opór postawił Tlumačov, gdzie naprzeciw wojska stanęło około 400 chłopów. W związku z niesubordynacją członków "pogotowia obronnego" oddział ten rozpuszczono do domów, zaś wojsko ustąpiło na jakiś czas do Domažlic. Napięta sytuacja trwała do połowy lipca. Wojsku nakazano pilnować ściany lasu, aby chłopi nie mogli uciec do Bawarii. Hora zdawał sobie też doskonale sprawę, że ta część mieszkańców, która zdołała ujść przed wojskiem, długo w lesie nie wytrzyma. Tym sposobem 14 lipca miał już tylko do opanowania dwie wioski- Pocinovice i Lhotę, które znajdowały w oddaleniu od pozostałych dziewięciu osad. 15 lipca wojsko podeszło pod ww. wioski. Pocinovice padły pierwsze i aresztowano 15 ich mieszkańców, pod Lhotą któryś z żołnierzy nieopatrznie wystrzelił i zranił jednego chłopa (który zresztą później w następstwie tego postrzału zmarł), co tak wystraszyło innych, że także poddali się bez szemrania.
    17 czerwca, na żądanie Lomikara, w trhanovskim pałacu zgromadzili się prawie wszyscy wójtowie i ławnicy z chodskich wiosek. Brakowało tylko kilku decydentów z Pocinovic, Postřekova i Chodova no i- co oczywiste- Chodów uwięzionych w Pradze. Ogół wreszcie posłusznie uznał swoją winę i zaprzysiągł pracować wypełniając zalecenia z patentu z roku 1680.      
    Chodskie "powstanie" było skończone. Przyszedł czas na wyrównanie rachunków.


Kara i zbrodnia

  Po czerwcu 1693 roku w więzieniach pozostawało 72 Chodów, z czego jednak tylko kilkunastu mogło mieć uzasadnione obawy o swoje zdrowie, a nawet życie. Za przywódców "powstania" uważano Krzysztofa Hrubého, Jana Sladkého Kozinę, Jerzego Sykę, Adama Ecla, Jakuba Brychtę, Jerzego Pecza, Wawrzyńca Niemca, Wolfa Burszika, Jana Selnera, Dawida Forsta, a na koniec i sprawcę całego "zamieszania"- nieszczęsnego domażlickiego gajowego Macieja Justa.
     Z piątki więźniów praskich, po czerwcowych wydarzeniach na Chodsku, "pękło" trzech. Brychta, Niemiec i Pecz, widząc beznadziejność sytuacji, zachowawczo zgodzili się na ślub posłuszeństwa. Jednie Kozina i Syka twardo stali przy swoim zdaniu.
    Pod koniec miesiąca znany był już werdykt sądu cesarskiego- Brychta, Niemiec i Pecz mieli zostać wypuszczeni na wolność, zaś Kozinę i Sykę skazano na rok przymusowych robót. Tym samym lata konfliktu Chodów z Lomikarem, oprócz ostatecznego przymuszenia poddanych do pracy na rzecz dworu, pozostałyby praktycznie bez kary. Lamingen nie mógł na to pozwolić, dlatego od razu złożył apelację od wyroku. 
    Używając swoich znajomości sprawił, że wyrok, po kilkunastu miesiącach, wydano raz jeszcze. Tym razem po jego myśli. Ogłoszono go w lutym roku 1695. Największą "innowacją" była kara śmierci dla Jana Selnera ("żartownisia", który ściągnął z konia  lamingenowskiego burgrabiego Lichę), Krzysztofa Hrubého i Jana  Sladkého Koziny.  Druga kategoria winowajców w osobach Adama Ecla i Dawida Forsta miała być wystawiona na trzydniowe stanie pod pręgierzem, ubiczowana, a na koniec wygnana z wszelkich dziedzicznych majątków Lamingenów. Innych prowodyrów skazano na karę więzienia od 3 miesięcy do 3 lat (tyle dostał m.in. Just z Domażlic).
    Opisany wyżej wyrok, z uwagi, iż dotyczył kwestii tak poważnej, jak kara "na gardle", wrócił raz jeszcze do cesarza, który zdecydował o jego nieznacznym złagodzeniu. Mianowicie na karę śmierci miano skazać tylko jednego Choda, którego praska komisja prowadząca sprawę uzna za najwięcej winnego. Wybór tymczasem zawęził się tylko do dwóch więźniów, bo Krzysztof Hruby zmarł w więzieniu. Ostatecznie padło na Kozinę. Jan Selner został skazany na 3 lata przymusowych robót w Komarnie.
  Pilzneńscy hetmanowie zwołali wszystkich Chodów na 24 listopada 1695 roku do Trhanowa. Tam odczytali im cesarski wyrok i przyjęli rewers, w którym pod karą śmierci musieli przysiąc, że żałują swoich przewin i ślubują za wszystkich Chodów, tych żyjących wówczas i tych, którzy przyjdą po nich, wieczne posłuszeństwo zwierzchności.
     Kara się dokonała. Teraz przyszedł czas na ostatni akcent dramatu- zbrodnię wykonaną na Janie Sladkým Kozinie. 
     28 listopada, w chłodny i mglisty poniedziałek, Kozinę wyprowadzono z celi w Pilźnie i powiedziono na miejsce egzekucji za miejskie mury, na wzgórze zwane "Na Vídni". Dziś teren ten leży na obszarze browaru- pilzneńskiego Prazdroju, ale samo miejsce kaźni oznaczone jest krzyżem i stosownym napisem.







    Egzekucji dokonał kat Bartłomiej Kwiczała w obecności zwołanych na tę okoliczność 66 Chodów- mężczyzn i chłopców, którym ta scena miała utkwić głęboko w pamięci, aby w przyszłości nie popełniali podobnych "błędów" jak Kozina.



   Tak skonał 43-letni Jan Sladký Kozina- bohater Chodska. Wskutek zarządzenia władz zakazano zdjęcia jego ciała z szubienicy po egzekucji. Dla postrachu miało tam wisieć dotąd, aż samo nie spadnie, lub dotąd, póki nie przerwie się zbutwiała pętla. Źródła donoszą, że szczątki wisiały  "Na Vídni" jeszcze 26 listopada roku 1696, tak więc rok później!
  Kozina nie doczekał się oficjalnego pogrzebu. Nie wiadomo co stało się z doczesnymi pozostałościami po największym z Chodów. Mimo to pamięć o nim nigdy nie zanikła, a w momencie przebudzania się czeskiej tożsamości postać ta zyskała drugie życie. Ale to już element ostatniej chodskiej opowieści.


poniedziałek, 11 grudnia 2017

O co chodzi z Chodami. Cz II. Ohydna rebelia i nieporozumienie- czyli "na układy- nie ma rady"

Koniec problemów ze Švamberkami podziałał na Chodów, jak byśmy to dziś powiedzieli, bardzo rozluźniająco. Zlekceważyli coroczne sporządzanie rachunków dla cesarza, z wielkimi oporami spłacili mu wyłożoną za ich niezapłacone podatki kwotę, jaką ten wyłożył Švamberkom, monitować zaczął ich też wójt Ilsung, bo spływało na niego odium za raty dla Augsburga, których Chodowie także nie płacili...

Domažlice wkraczają do akcji 

    Sytuację wykorzystał samorząd miasta Domažlice, który od dawna patrzył łakomym okiem głównie na bogactwa, jakie mogły mu dać pograniczne lasy. Widząc, że sytuacja, którą sami sobie stworzyli, najwyraźniej Chodów przerosła, Domažlice zaproponowały cesarzowi przejęcie chodskiego zastawu motywując to m.in. tym, że Chodowie i tak mają w Domažlicach swój sąd, posiadają te same prawa co miasto Domažlice, a wioski chodskie rozłożone są wokół Domažlic. Argumenty same w sobie były, jakie były, ale Domažlice podparły swoją prośbę o przejęcie zastawu propozycją pożyczki 20 tysięcy reńskich złotych... To był dla Wiednia zbyt łakomy kąsek- 22 grudnia 1579 roku cesarz ustanowił samorząd Domažlic królewskimi urzędnikami i administratorami spraw chodskich. Oficjalnie nie było to oddanie zastawu, jak pamiętamy, we wcześniejszym przywileju cesarz zaświadczył bowiem, że krainy tej już nigdy w zastaw nie odda. Zasłona dymna potrzebna też była przeciwko aspiracjom Švamberków, którym przyrzeczono, że o ile kiedyś zajdzie taka potrzeba- będą mieli prawo pierwokupu zastawu. Niuanse prawne nie zmieniły jednak faktu, że oto nadszedł kres chodskich swobód, którymi cieszyli się zaledwie 7 lat.  
Herb miasta Domažlice nadany przez Przemysła Ottokara II


Administracja domažlicka 1579-1621

    Domažlice zyskały prawo administracji Chodskiem za kwotę 1200 reńskich złotych rocznie (z półrocznym prawem wypowiedzenia umowy w przypadku, gdyby pojawiła się korzystniejsza oferta). Przez następnych pięć lat współpraca pomiędzy domažlicką radą miejską a Chodami układała się bardzo dobrze. Pomimo teoretycznych możliwości (co pokazał przykład ŠvamberkówDomažliczanie nie ograniczali chodskich praw i wolności, sami zaś ciągnęli z zakamuflowanego zastawu tyle korzyści, że w roku 1584 wysłali do Wiednia poselstwo z prośbą o przedłużenie zastrzeżonego okresu wypowiedzenia umowy, ponieważ niepewna sytuacja z tym związana uniemożliwiała miastu jakiekolwiek inwestycje w ten interes. Nieprzypadkowo w tym samym czasie do cesarza zwrócili się też Chodowie z prośbą o niezastawianie ich nikomu innemu niż Domažlickim. W przypadku, gdyby Rudolf II miał jeszcze jakieś wątpliwości, Domažlice do swojej prośby dodały propozycję kolejnej pożyczki. Suma była zbyt kusząca. Już w marcu roku 1584 cesarz przychylił się do petycji Domažlic wydając dokument stwierdzający, że administracja miasta nad wsiami chodskimi z wszelkimi dochodami z tego tytułu płynącymi, trwać ma następne 60 lat, czyli aż po rok 1645.
   Mając w garści taki dokument i pamiętając ile kosztował, mieszczanie Domažliccy postanowili teraz wyciągnąć z zastawu jak największe korzyści. To oczywiście wiązało się z "przykręceniem śruby" chodskim chłopom, od których zaczęto wymagać m.in. darmowej  pracy na rzecz miasta przez jeden dzień w tygodniu. Chodowie zaprotestowali powołując się na swoje zwyczajowe prawa. Rozpoczęły się ponownie przepychanki sądowe pomiędzy nimi, domažlickim samorządem, komorą królewską w Pradze i dworem cesarskim w Wiedniu. Po raz kolejny też jasne się stało, że Chodowie są w tych sporach na straconej pozycji, oni jednak twardo stali przy swoich przywilejach.
    Po śmierci Rudolfa II, nowy cesarz Maciej potwierdził w 1612 wszystkie chodskie przywileje. Chodowie wyczekali na na dogodny moment wykorzystując nieznajomość tematu przez świeżo koronowanego władcę i wysyłając poselstwo wprost do Wiednia z pominięciem komory praskiej, co spowodowało oczywiście protest Domažlickich. Było już jednak za późno. Przywileje zostały potwierdzone, zaś "krakowskim targiem" (nie do końca spokojnym, bo Chodowie w pewnym momencie sporu zagrozili Domažlickim napadem na miasto i zaczęli nawet gromadzić broń) na miejsce ich złożenia desygnowano domažlicki zamek z zastrzeżeniem, że klucze do pomieszczenia, w którym zostaną złożone, będą mieć tylko Chodowie.
    Kolejny spór chodsko- domažlicki rozgorzał o powinność dostarczania na miejski targ jeden raz w tygodniu bydła. Tym razem Domažliccy po raz pierwszy pokazali, że nie zamierzają patyczkować się więcej z Chodami w kwestiach dotyczących powiększania majątku miasta. Uwięziono 12 chodskich ławników i 300 chłopów. Wypuszczono ich dopiero po wpłaceniu wykupu w kwocie 200 kop miśnieńskich.

Zmiana proporca

   Najprawdopodobniej w wieku XVII z proporca chodskiego zniknęły filcowe buty, zaś ich miejsce zajęła głowa psa- symbol wiernej służby i czujności w strażowaniu granicy.

   Moment tej zamiany nie jest uchwytny w źródłach. W połowie wieku XVI pisze się jeszcze o wspomnianych filcowych butach. W powstałym na początku XVII wieku encyklopedycznym spisie "Respublica Bojema" Pawła Stránskiego ze Záp istnieje zapis informujący, że "już od dłuższego czasu pod mocą jego (miasta Domažlice) jest lud nadzwyczajnymi swobodami się cieszący, który zwie się Chodowie albo po prostu Psogłowcy". Nazwę tę przytacza także dokument z końca tego wieku. W wieku XVIII po raz pierwszy motyw psiej głowy na chodskim proporcu pojawia się na obrazie nieznanego autora, który zdobił pierwotnie klasztor w Pivoni (20 km od Domažlic), a przedstawiał Chodów spieszących na pomoc księciu Brzetysławowi. Historyk J.A. Gabriel użył po raz pierwszy słowa "Psogłowcy" (psohlavci) w swojej pracy o Chodach z roku 1864. Stąd był już tylko krok do szerszego rozprzestrzenienia tego pojęcia, czego dokonał ostatecznie pisarz Alois Jirasek tytułując tak właśnie swoją słynną powieść o chodskiej rebelii.
    Oczywiście do owej psiej głowy w romantycznych, XIX-wiecznych, czasach, dorobiono od razu legendę wiążącą męstwo Chodów z bohaterską dobą wielkości średniowiecznych Czech.  Opisał ją proboszcz z Mrakova. Wedle niej niejaki Psutka z Chodska towarzyszyć miał królowi Władysławowi I w wyprawie do Włoch, na którą ten ostatni podążył jako lennik cesarza Fryderyka Barbarossy. Pewnej nocy, podczas pełnienia straży pod murami obleganego właśnie Mediolanu  (1158 rok), Psutka zauważył pod murami miejskimi dużego psa, który żadnym sposobem nie mógł znaleźć się w tym miejscu inaczej, jak tylko przedostając się przez wspomniane mury. Bystry Chod obserwował psa tak długo, dopóki w pewnym momencie nie zniknął mu z oczu prawie jak zaczarowany. Ze swoją obserwacją Psutka poszedł wprost do króla Władysława, który następnej nocy polecił oddziałowi Czechów sprawdzenie domniemanego wyłomu lub dziury w murach. Szczelina okazała się na tyle szeroka, że cały oddział wszedł do miasta i zmusił Mediolańczyków do kapitulacji. Psutkę oczywiście obsypano złotem, zaś sam król w akcie podzięki dał wszystkim Chodom prawo noszenia proporca z głową psa, zaś nadto nadał różne przywileje. Prawda, że ładnie? :)

Lamingenowie

   Niedługo po tym, jak namiestnicy cesarscy- Borzita i Slavata oraz ich sekretarz Fabricius- poszybowali w 1618 roku z okna praskiego Hradu na stertę kompostu- przyszedł czas na decyzje kluczowe tak dla Chodów, jak i domažlickich mieszczan. Protestanccy Domažliczanie przyłączyli się do czeskiego powstania przeciwko cesarzowi i wystawili nawet własne wojsko, zaś protestanccy Chodowie, będąc pod formalnym zwierzchnictwem miasta, uciekali przed ich poborem do lasu, albo też, z czystej przekory, wstępowali do wojsk cesarskich. Historia magistra vitae est- Chodowie już sparzyli się na podobnej "imprezie"...
    Klęska Czechów pod Białą Górą w 1620 roku była dla tego narodu jednym z najważniejszych, o ile nie najważniejszym, wydarzeniem w całej dotychczasowej historii. Echa Białej Góry dotarły także na Chodsko. Domažliccy mieszczanie, za udział w powstaniu po stronie buntowników, stracili swoje majątki, w tym także zastaw chodski. Będący podczas konfliktu 1618-1620 formalnie po stronie ostatecznych zwycięzców Chodowie, na tej, jak to określał Ferdynand II, "ohydnej rebelii" nic nie stracili, ale też i nic nie zyskali. Co więcej, czeskie powstanie, a zasadzie szykany, jakie na buntowniczych mieszkańców kraju sprowadził jego smutny koniec, zaś z drugiej strony hojne wynagradzanie przez cesarza stojących "po właściwej stronie", pośrednio ostatecznie przesądziły o fakcie definitywnego końca chodskich swobód.
    Przegranych spotkały konfiskaty majątku, wypędzenie, wielu także śmierć. Spektakularną egzekucję dokonaną na 27 przywódcach powstania na rynku Starego Miasta w Pradze zostawię na okoliczność innego wpisu

Egzekucja 27 przywódców czeskiego powstania 1618-1620
Praga, rynek starego miasta, 21 czerwca 1621 r.

    Po drugiej stronie stali zwycięzcy, w większości niemiecka lub zniemczona szlachta katolicka, która w nagrodę dostała skonfiskowane mienie przegranych.
    Nie inaczej sprawy się miały na Chodsku. Po małych perturbacjach cały zastaw chodski dostał się ostatecznie w ręce rodu Lamingenów z Albenroithu.


    Lamingenowie (w opracowaniach i źródłach można się też spotkać z formą Laminger, Lamminger czy Lammingen, ale najpowszechniej używaną nazwą rodu jest właśnie ta) byli starym rodem rycerskim niemieckiego pochodzenia. Do dziś trwają spory skąd przybyli w okolice Czeskiego Lasu. Dwie najbardziej wiarygodne teorie mówią wprost o Bawarii lub też bliskości Chebu, o czym świadczyć ma zapisek z roku 1365, w którym jako chebski ławnik występuje niejaki Lomaner von Albenreuth. W bliskości Chebu znaleźć też można osady (Alt) Albenreuth (dzisiejsza Mýtina) i Lomany.
    Do wieku XVII byli zaliczani raczej do ubogiej szlachty. Zdążyli spokrewnić się z wieloma czeskimi rodami, stąd zazwyczaj władali dwoma językami. Ogólnie byli uważani za szlachtę niemiecką, jednak zdarzały się przypadki, że niektórzy członkowie rodu wręcz obrażali się, kiedy próbowano ich do tej narodowości przyporządkować (w roku 1612 Wolf Abraham Lamingen miał skarcić przepijającego do niego, jako do Niemca, przyjaciela słowami „V hrdlo lžeš, nejsem žádný Němec“).
     W bliskim sąsiedztwie Domažlic Lamingenowie znaleźli się w roku 1534, kiedy to zakupili Chodski Újezd, zwany też Újezdem św. Krzyża (Újezd Svatého Kříže, aby nie mylić z Újezdem na Chodsku właściwym). Biegiem lat majątek Lamingenów rozszerzył się aż po Klatovsko na Szumawie. Po klęsce białogórskiej głównym dzierżycielem majątku Lamingenów stał się Wolf Wilhelm, który w roku 1618, pomimo iż był protestantem, zapobiegawczo przyłączył się do walki po stronie cesarza. Podczas wojny był jednym z dowódców wojsk habsburskich, zaś po Białej Górze "odznaczył się" jako asesor w sądzie nad czeskimi buntownikami w Pradze. 

Zastaw chodski w rękach Lamingenów 

    Za wszystkie powyższe zasługi, w 31 lipca 1621 roku, kosztem 7500 reńskich złotych, Wolf Wilhelm Lamingen dostał cały chodski zastaw z warunkiem półrocznej wypowiedzi. Przy zabiegach o niego miał zresztą umotywować swoje dążenia do tego przejęcia kłamstwem, jakoby Chodowie walczyli w "ohydnej rebelii" ramię w ramię z Domažlickimi. Niejako "przy okazji" zagarnął też, nie należące do zastawu, założone przez Domažlice niemieckie wioski, czym zraził do siebie tamtejszych mieszczan.  
     Chodom o całej sprawie zakomunikowano oficjalnie 3 września, na chodskim zamku w Domažlicach. Oburzeni wystosowali błyskawiczną suplikę do cesarskiego namiestnika Lichtenstejna, w której prostowali łgarstwo dotyczące ich walki przeciwko wojskom cesarskim i domagali się pozostania w podległości praskiej komory oraz pozostawienia im przywilejów. Wpływy Lamingena były jednak zbyt wielkie i pismo pozostało bez odpowiedzi.
    Tymczasem Lamingen rozpoczął zabiegi o poświadczenie dziedziczności zastawu w jego rodzie, wadził mu też zapisany w dokumencie krótki termin wypowiedzi. Chodowie, którzy bardzo szybko poznali, że zastaw w rękach Lamingenów to nie przelewki, postanowili zastosować trik, który już raz w historii przyniósł powodzenie- zaproponowali cesarzowi wykup zastawu za taką samą cenę, jaką zapłacił Wolf Wilhelm.  
   Ferdynand II przez chwilę był w kropce i postanowił poradzić się w rzeczonej sprawie Lichtenstejna. Namiestnik widział większą korzyść dla państwa w pozostawieniu zastawu pod komora królewską lub ewentualnym ponownym sprzedaniem go Domažlicom, bądź samym Chodom. Spory i intrygi trwały kilkanaście miesięcy. W tym czasie Wolf Wilhelm Lamingen, korzystając z problemów finansowych cesarza, proponował mu coraz to nowe pożyczki i imał się wszelkich chwytów, aby tylko utrzymać i zapewnić dziedziczenie chodskiego zastawu w swoim rodzie. Doszło nawet do tego, że w drodze pomiędzy Wiedniem a Pragą zaginął cesarski dokument, w którym zapisano decyzję o możliwości wykupienia zastawu przez samych Chodów... Nikt nigdy nie udowodnił Lemingenowi, że maczał w tym palce, ale wiadomo, że zaraz po wystawieniu tego dokumentu zażądał od cesarza zwrotu pożyczonych 20 tysięcy złotych reńskich, czym sprawił, że sprawa na dwa lata ucichła. 
   "Odkurzono" ją w 1626 roku, kiedy to do gry o zastaw jeszcze raz próbował się włączyć domažlicki samorząd. Komora królewska w Pradze dalej stała na stanowisku antylemingenowskim argumentując je tym, że o ile Chodowie granicy strzegą, to Lemingen notorycznie ją likwiduje niszcząc i wycinając las dla własnych korzyści majątkowych. Lemingen jednak podwyższał stale stawkę zdając sobie sprawę z faktu, że ani domažliccy mieszczanie, ani tym bardziej coraz biedniejsi chodscy chłopi, nie będą w stanie przebić jego brzęczących argumentów. Stawka urosła w pewnym momencie do 60 tysięcy złotych reńskich.
    Ostatecznie 4 kwietnia 1628 roku Lamingen zatryumfował. Za "jedyne" 35,5 tysiąca reńskich złotych dostał zastaw z gwarancją 10 letniego dzierżenia.    

Równia pochyła

    Chodom nie pozostało nic innego jak starać się u cesarza, aby po upływie tych 10 lat nie oddawał już więcej Chodska w zastaw Lamingenom (spodziewali się, że może się to skończyć ostateczną sprzedażą tej ziemi). W zaistniałej sytuacji bardzo ważne stało się też potwierdzenie chodskich przywilejów, które miało zatrzymać ewentualne zapędy Lamingena w kierunku ograniczania chodskich swobód.
     Tymczasem, co było zresztą do przewidzenia, Lamingen, krótko po potwierdzeniu 10-letniego zastawu, przystąpił do akcji mającej na celu zrównanie statusu Chodów z innymi chłopami, nad którymi miał już władzę. Już wcześniej, aby przypodobać się cesarzowi, rozpoczął wśród nich akcję rekatolizacji, na co godzili się bez spektakularnego oporu. Jednak na pierwsze próby ograniczania zwyczajowej wolności (odebranie broni palnej, zakaz wyrębu granicznego lasu)  zareagowali Chodowie ostro. Ławnik Harlas z Klenčí pod Čerchovem, któremu Lamingen polecił sporządzić spis majątków poszczególnych wiosek, spotkał się z ogólną niechęcią i wrogością. Nie mogąc wypełnić zleconego mu zadania rozkazał aresztować i zamknąć w w więzieniu w Klenčí najbardziej hardych chłopów. Tego już było za wiele. Chłopi z Klenčí zyskali "posiłki" z Postřekova i w sile 150 ludzi (w tym kilku z bronią palną) odbili i uwolnili więźniów. Harlasowi zabrano chodską pieczęć.
   Wypadki te posłużyły Lamingenowi jako argumenty dla cesarza przeciwko potwierdzaniu chodskich przywilejów. W specjalnym piśmie stwierdził, że ewentualne "odświeżenie" nadanych im swobód jeszcze bardziej ich rozzuchwali i stanie się złym przykładem dla innych poddanych. Cesarz przyjął tę argumentację i zdecydował o niepotwierdzaniu przywilejów. O ponowne potwierdzenie swoich swobód Chodowie mogli się starać dopiero po upłynięciu 10 lat dzierżenia zastawu przez Lamingenów. Ten sam dokument nakazywał Chodom posłuszeństwo zastawnej zwierzchności (Lamingenom) i informował o przykładnych karach, jakie ich spotkają, jeżeli do nakazu nie będą się stosować. 
    Chodowie wysłali do Wiednia jeszcze jedno poselstwo z pismem, w którym starali się udowodnić, że prawo jest jednak po ich stronie. Posłańcy wynajęli nawet adwokata, zaś na czas trwania sporu, osobnym pismem wysłanym na Chodsko, nakazali pobratymcom opór przeciwko Lamingenowi. Ten jednak zdołał je przechwycić i przedstawił cesarzowi jako dowód na krnąbrność Chodów. Zmęczony tym sporem Ferdynand II, w dokumencie z listopada 1629 roku, uciął węzeł gordyjski stwierdzeniem, iż odtąd Chodowie nie mają prawa skarżyć się na zastawną zwierzchność. Kto zakaz naruszy- naraża się nawet na karę śmierci... Chodowie mieli oddać broń, proporzec i pieczęć, zakazano im też polować. Jeżeli chodzi o samego Lamingena- dostał cesarski przykaz, aby nie niszczył granicznych lasów, a Chodów nie zmuszał do pracy więcej niż dwa dni w roku z zaprzęgiem końskim lub wołami.
   Rok później Lamingen stał się największym panem w okolicy. Za 56 tysięcy reńskich złotych zakupił zamek chodski w Domażlicach oraz wszelkie należące do niego wioski i lasy.
    Nadzieją Chodów, a w zasadzie ich ostatnią deską ratunku, była komora królewska w Pradze, która nie zmieniła stosunku do Lamingena. Aby pozbawić go prawa dzierżenia zastawu trzeba było jednak znaleźć poważne dowody uchybień i jakbyśmy to dziś nazwali "przekrętów". Rozpoczęło się więc szukanie haków na Lamingena, które szybko przyniosło żądane rezultaty. Wykryto m.in. poważne nieprawidłowości w przejęciu przez Wolfa Wilhelma majątków braci, którym uprzednio skonfiskował je rząd za udział w powstaniu po stronie buntowników. Dalej udowodniono, że mimo zakazu, Lamingen na olbrzymią skalę trzebi graniczny las, a czyni to też na terenach, które w żaden sposób mu nie podlegają. Co zaś do lasu zakupionego od cesarza- wyszło na jaw, że uprzednio znacznie zaniżono jego wartość, a sprzedający powinien za niego dostać co najmniej 50 tysięcy reńskich złotych więcej. Sporządzony raport, który miał pogrążyć Lamingena, zakończono stwierdzeniami, że ogólnie na nowo zyskanych majątkach gospodarzy źle i strasznie uciska swoich poddanych. Cesarz nakazał, aby wszystkie te oskarżenia zostały w sposób rzetelny udokumentowane, co też bezzwłocznie komora, pod okiem przeprowadzającego śledztwo prokuratora królewskiego Albina, zaczęła czynić.
     Jednak Wolf Wilhelm Lamingen po raz ostatni wymknął się sprawiedliwości i zmarł w marcu roku 1635. W pełnym majestacie prawa zastaw po zmarłym mężu przypadł jego żonie Barbarze i dzieciom. Spadek dziedziczyć miał Wolf Maksymilian Lamingen, zaś do czasu osiągnięcia przez niego pełnoletności zastawem władała jego matka.     
     Krótki okres sprawowania pieczy nad Chodskiem przez Barbarę był przez mieszkańców wspominany dość ciepło. Wkrótce jednak Chodowie doznali nowego ciosu- w roku 1639 okolicę spustoszyły wojska szwedzkie. Ludność uszła co prawda do lasu (jak to od wieków było w zwyczaju), ale Chodov i Draženov potomkowie Wikingów  wyrabowali do ostatniej igły, zaś Klenčí dodatkowo do szczętu spalili.

   Płonne nadzieje

    Wdowa po Lamingenie wyszła tymczasem ponownie za mąż, zaś zarząd nad zastawem przejął tymczasowo najstarszy z rodzeństwa- Wolf Fryderyk. W jego imieniu administracją spraw Chodska zajął się bezwzględny i interesowny Melchior z Aschenbachu. To właśnie jego rządy twardej ręki sprawiły, że w roku 1652 Chodowie sporządzili odpisy wszystkich swoich przywilejów, którymi podparli kolejną skargę do cesarza. Oryginały dokumentów ukrywano w coraz to innym miejscu i innej wsi ze strachu przed ich ostateczną stratą.
    Skarga obudziła stare podejrzenia, Chodowie zasugerowali też dodatkowo, że Lamingen kupił zastaw za bardzo zaniżoną cenę. Ruszyło kolejne "śledztwo" mające wyjaśnić wątpliwości. Sprawą zajął się cesarski prokurator Jan Gräff z Gräffenburku,który po przestudiowaniu dostępnych dokumentów stwierdził m.in., że przedmiotem zastawu był zawsze jedynie chodski zamek, jego dochody a także zwierzchność państwowa nad chodskimi wioskami, ale nigdy sami chłopi... Lepsze jutro dla Chodów zdawało się więc być na wyciągnięcie ręki. Gräff zaproponował utworzenie komisji, która całą sprawę wyjaśniłaby ostatecznie.
     Niestety o skardze Chodów i krokach Wiednia dowiedział się zarządca Melchior z Aschenbachu, który zareagował błyskawicznie zamykając do więzienia chodską starszyznę i kilku chłopów. Musiał ich wypuścić na żądanie komory, ale nie zamierzał w przyszłości rezygnować z podobnych środków aby utrzymać Chodów w ryzach. Bezprawnych przesłuchań, odbierania bydła,zmuszania chłopskich dzieci do pracy na pańskim dworze, aresztowań, nie zdołały przerwać nawet napomnienia samego cesarskiego dworu. "Krzyż Pański" z Aschenbachem ciągnął się aż do roku 1655, kiedy to Wolf Fryderyk Lamingen oficjalnym pismem został zobligowany do wyrzucenia swojego zarządcy z pracy.     
     Tymczasem dalej toczyło się postępowanie w sprawach, które zlecił wyjaśnić Jan Gräff. Chodowie nie zasypywali gruszek w popiele i walczyli na cesarskim dworze wynajmując kolejnych adwokatów. Zaś Lamingen robił swoje i używając całych swoich wpływów próbował grać na wspomnianym wyżej kłamstwie w sprawie uczestnictwa Chodów w "ohydnej rebelii", dzięki czemu utracić oni mieli wszystkie swoje prawa. Co prawda dopiero ponad 2,5 wieku później teza ta ubrana została w słowa, ale, jak się miało okazać, doskonale można ją było wcielać w życie także w XVII wieku. Kłamstwo wielokrotnie powtarzane staje się prawdą.
   W roku 1657 Gräffa na miejscu prokuratora zastąpił dr. Krzysztof Norbert Knaut z Fahnenschwungu. Przyjął on linię poprzednika, jednak sprawa ciągnęła się kolejne miesiące, a komora królewska nie wydawała ostatecznego werdyktu.
    Tymczasem doprowadzeni do ostateczności Chodowie po raz kolejny w 1660 roku odmówili pełnienia narzuconych im przez Lamingenów prac.

Perpetuum silentium

    Rok 1660 był dla Chodów szczególny także z innego powodu. Oto zastaw chodski po raz kolejny zmienił zarządcę. Wolf Fryderyk Lamingen oddał go wreszcie, po 25 latach od śmierci ojca,  we władanie brata Wolfa Maksymiliana, który w czeskiej historiografii znany jest powszechnie jako Lomikar.
    Przeciąganie liny pomiędzy stojącymi przy swoich prawach i przestrzeganiu swoich przywilejów Chodami a rodem Lamingen trwało przez następne 7 lat. W przeciągu tego czasu panom chodskiego zastawu udało się różnymi środkami przeciągnąć na swoją stronę komorę królewską w Pradze, a w końcu i dwór cesarski w Wiedniu. Nowa komisja wysłana na Chodsko w roku 1667 celem ustalenia rzeczywistego stanu rzeczy stwierdziła, że wszelkie skargi Chodów są bezpodstawne, zaś w pańskich lasach Lamingenowie nie robią żadnych większych szkód, o które wcześniej byli posądzani.
     24 marca 1668 cesarz Leopold I wydał werdykt zasadniczo kończący długoletnie spory Chodów z narzucanymi im zwierzchnościami. W dokumencie zapisano m.in., że Chodowie, poprzez udział w ohydnej rebelii, pozbyli się swoich praw i przywilejów, zaś zastaw został Lamingenom sprzedany umową handlową. Dlatego, jako dziedzicznym poddanym Lamingenów, nakazuje się im posłuszeństwo władzy i wykonywanie wszelkich nakładanych powinności. Nadto raz jeszcze kasuje się wszystkie chodskie przywileje, a Chodom, pod groźbą ciężkich kar, nakazuje się wieczne milczenie (perpetuum silentium) na ich temat.
    Reskrypt cesarski pogrążył więc chodską społeczność, jednak Chodowie nie byli by Chodami gdyby, pomimo owego "wiecznego milczenia", nie zaoponowali. Dostali co prawda zakaz skarg na piśmie, więc wymyślili kolejną delegację osobistą. Do Wiednia ruszyli Jerzyk Tabor z Postřekova i Vit Pelnarz z Klićova. Tam jednak nic nie wskórali, za to po powrocie Pelnarz został schwytany i uwięziony przez dwa lata, a potem skazany na 3 miesiące ciężkich robót w kajdanach, Tabor uciekł, ale kilka lat później schwytano także jego i przewieziono do Pragi celem ukarania.
      Wydarzenia te pokazały, że w zasadzie dla Chodów nie ma już ratunku. Z dumnych i wolnych strażników granicy stali się zwykłymi chłopami skazanymi na pańską łaskę i niełaskę. Cały czas jednak mieli świadomość, że postąpiono z nimi wbrew prawu, posiłkując się szytym grubymi nićmi łgarstwem. No i mieli swoje przywileje. Co prawda tymczasem głęboko schowane, ale dopóki istniały, była nadzieja na ich "odkurzenie" w bardziej sprzyjających czasach i okolicznościach...