wtorek, 19 grudnia 2017

O co chodzi z Chodami. Cz III. Chodskie "powstanie" i Jan Sladký Kozina

Skazani na "wieczne milczenie" Chodowie przez kilkanaście lat pozornie zdawali się godzić ze swoim losem. Pomimo wybuchających ze zwiększoną częstotliwością chłopskich powstań przeciwko pańskim zwierzchnością, jakie miały miejsce m.in. na Litomierzycku, Bolesławsku, Frydlandzku, w okolicach Litomyśla czy Czeskiej Lipy, Chodsko zachowawczo milczało.   Baczny obserwator zauważyłby jednak od razu, że nie jest to bynajmniej rezygnacja, a raczej czujne wyczekiwanie na sprzyjający moment, kiedy będzie można bez zbędnych ofiar i zgodnie z prawem zrzucić lomikarowe kajdany. Tymczasem, dzięki swojej zapobiegliwości i żyłce do interesów,Wolf Maksymilan Lamingen mnożył na Chodsku swój majątek.

Lamingenowie pionierami chodskiego przemysłu. 
Budowa pałacu w Trhanowie

    Skutkiem wszystkich swoich matactw i znajomości, jak już wspomniałem w poprzedniej części mojej chodskiej  opowieści, zyskał Wolf Maksymilan Lamingen 6 niemieckich wiosek zbudowanych przez miasto Domažlice. Zajął także domažlicki zamek, co do własności którego przyznawali się tak domažliccy mieszczanie, jak i sami Chodowie. Na podstawie  skargi miasta Domažlice ruszył proces cesarski, w którym dowiedziono, że co prawda oficjalnie Lamingen nie jest do końca właścicielem zamku, ale w dokumencie z 1630 roku znalazł się błędny zapis włączający ten budynek w chodski zastaw. Ostatecznie cesarz nakazał wydać zamek Domažlickim. Lamingen zawarł z mieszczanami w roku 1671 umowę, w której za pusty zamek w Domažlicach dostał od nich "w nagrodę" pola, łąkę i stawy. Na polach tych, nieopodal trhanowskiego młyna, zbudował w latach 1676-1677 pałac nazwany "Chodenschlos".
                                                         Pałac w Trhanowie

Tablica informacyjna sprzed trhanowskiego pałacu. Czasy obecne


    Idąc z duchem czasu Lamingen postanowił też zainwestować w przemysł. W okolicach bezprawnie zabranych Domažlicom wiosek powstały huty szkła (Huť u Nemanic, Novosedelské Hutě), żelaza (Pec), zaś w Kdyni założono manufakturę produkującą pończochy i specjalne siatki dla młynów- służące do przesiewania zmielonego ziarna, tzw. plátýnki.
    Na znaczeniu zyskała też największa z wiosek, które niegdyś stanowiły chodski zastaw- Klenčí pod Čerchovem. Od roku 1676 Lamingen zabiegał o podwyższenie Klenčí do rangi miasta (tamtędy przebiegał główny trakt z Bawarii, tam też okresowo odbywały się targi). Ostatecznie oficjalnie udało się to osiągnąć w 1690 roku.
Klenčí pod Čerchovem

Klenčí pod Čerchovem- herb miasta

      
Przepadek przywilejów

   Epidemia panująca w Wiedniu była powodem, dla którego cesarz Rudolf II przeprowadził się w 1679 roku do Pragi. Niesprawdzona pogłoska, jakoby korzystając z tego czasu  i miejsca władca chciał wysłuchać wszelkich narzekań swoich czeskich poddanych na gnębiących ich panów, sprawiła, że Chodowie raz jeszcze podjęli próbę potwierdzenia swoich przywilejów wysyłając poselstwo do stolicy Korony Królestwa Czeskiego. Niestety dla nich Rudolf II miał jednak najwyraźniej co robić w Pradze, zaś niesprawdzona pogłoska okazała się fałszywa. O sprawie bardzo szybko dowiedział się Lomikar, który natenczas sprawował funkcję hetmana kraju pilzneńskiego. Najwyraźniej mając już dość szermowania chodskimi przywilejami i wyciągania ich spod stołu przez swoich krnąbrnych poddanych przy pierwszej nadarzającej się ku temu okazji, Lomikar rozkazał dostarczyć wszystkie chodskie przywileje w oryginale na zamek w Trhanowie. Postawieni pod ścianą Chodowie nie mieli innego wyjścia, jak oddanie swojego bezcennego skarbu. Żaden z nich nie dał jednak satysfakcji Lomikarowi. Jako kurierkę z przywilejami wysłano do Trhanowa nieznaną mu chłopkę. Korzystając z faktu, że pan trhanowskiego zamku nie wiedział dokładnie ile w rzeczywistości jest tych dokumentów, najważniejsze dwa (przypuszczalnie  te wydane przez Wacława IV i Macieja Habsburga)  zostawili jednak w swoim posiadaniu. 
    Ostateczne losy tych dwóch nie wydanych Lomikarowi dokumentów nie są jasne. Pierwotnie miał je w posiadaniu Krzysztof Hrubý, który, będąc w późniejszym okresie w wiedeńskiej misji dotyczącej chodskich spraw, został uwięziony. Przed tym faktem ukrył je podobno w wiedeńskiej gospodzie "U złotego kruka". Ten niepewny ślad jest ostatnią informacją na temat ostatniej nadziei Chodów na wolność. Oryginałów dokumentów nikt później już nie widział.

Jan Sladký Kozina

   Przeprowadzając czytelników przez wzloty i upadki chodskich losów starałem się wyrobić w Was pewien pogląd na tą szczególną społeczność, która po każdej burzy przyginającej ją niczym drzewo aż do ziemi, potrafiła znowu łapać pion i czekać na promienie słońca. Chodskie drzewo nigdy się nie złamało. Ucieleśnieniem tego bohaterstwa był Jan Sladký Kozina.
  Nazwisko (czy też raczej przydomek) Sladký przewija się przez XVI-wieczne źródła dotyczące Chodska. Przedstawiciele tego rodu mieszkali w wioskach wioskach  Stráž  i  Tlumačov i trudnili się m.in. wyrobem piwa, stąd też z nadanego przydomka zrodziło się późniejsze nazwisko (po polsku pisało by się najzwyczajniej w świecie jako "Słodki", ale pozostanę przy czeskim nazewnictwie). Jedna z gałęzi rodu Sladkých mieszkała w Draženovie i prowadziła gospodarstwo "U Drastilów" (na Chodsku przyjął się zwyczaj, że nazwy gospodarstw nie ulegały zmianie pomimo zmian właścicieli). Co ciekawe gospodarstwo to pozostawało w rodzinie Sladkých aż po rok 1945, kiedy to zmarł ostatni męski przedstawiciel tej linii. Inna, której potomkiem był nasz bohater, zamieszkiwała Újezd i prowadziła gospodarstwo "U Rosochów". Wawrzyniec Sladký miał ze swoją małżonką Dorotą troje dzieci: Jana, Fryderyka (Bedřicha) i Annę. Jan i Fryderyk początkowo gospodarzyli wspólnie na ojcowiźnie. W tych włościach, z małżeństwa Jana i Anny Havlovic z Újezduu, 10 września 1652 roku przyszedł na świat mały Honzik, który wyrósł na najbardziej rozpoznawalnego Choda na świecie....
   Około roku 1670 Jan starszy opuścił ojcowski "statek" (tak bowiem w Czechach określało się i określa większe gospodarstwa) i zakupił od krewnego, niejakiego Wawrzyńca Krutiny, dawny "statek" Kozinów. Odtąd, aby rozróżnić przedstawicieli tych dwóch gałęzi rodu, zwykło się dodawać do nazwiska "Rosocha" bądź "Kozina".
    Starszy syn Jana- Fryderyk- odszedł na inne gospodarstwo. Dwór Kozinów odziedziczył młodszy z synów, który pojął za żonę Dorotę Pelnarzową. Doczekali się wspólnie aż sześciu synów, jednak czterech z nich zmarło w młodym wieku. Pełnoletności dożyli tylko Jerzy i Adam. Ten ostatni stał się ostatecznie dziedzicem Kozinowa i kontynuatorem linii rodu.

Jan Sladký Kozina

Burza nad Chodskiem

     W zasadzie tylko przypadek sprawił, że Chodowie po raz kolejny, i- jak się miało okazać-ostatni, postanowili "odkurzyć" kwestię respektowania swoich pradawnych praw przez Lomikara. Domažlicki samorząd w roku 1690 wywołał spór sądowy ze swoim gajowym Maciejem Justem, którego próbowano "przerobić" na formalnego poddanego. Just, nie godząc się oczywiście na taki stan rzeczy, pojechał ze skargą do samego Wiednia, gdzie ponoć został życzliwie wysłuchany i utwierdzony we własnych racjach. Wróciwszy w rodzinne strony zaczął rozpowiadać, w jakiej serdecznej atmosferze rozmawiał z nim sam cesarz zanim wydał tak korzystny dla niego osąd. Wtrącił też do swojej historyjki zdanie, którego Chodowie nie mogli i nie chcieli puścić mimo uszu. Otóż przy końcu udzielonej Justowi audiencji najwyższy kanclerz cesarski, wywodzący się z czeskiej szlachty, Franciszek Oldrzich hrabia Kinský, miał zapytać Macieja o Chodów stwierdzając, że muszą mieć obecnie dobrego pana, skoro od tak dawna nie wpłynęła od nich żadna skarga...
    Do końca nie wiadomo, czy cała wyżej opisana audiencja miała właśnie taki koniec, czy Just zbytnio jej nie podkolorował, ani też jaki miał w tym ewentualny interes. Istotne jest to, że swoją opowieścią uchylił przed Chodami zdawać by się mogło na zawsze zatrzaśnięte wrota. Nie chcąc zaprzepaścić okazji szybko rozpoczęto działania mające uświadomić cesarzowi, że sytuacja na Chodsku jest daleka od różowości. Do Wiednia wyjechało poselstwo, w skład którego wchodzili Jan Sladký Kozina z Ujazdu i David Forst z Tlumačova. Wkrótce dołączył do nich i sam Just, który polecił Chodom skorzystanie z usług adwokata Wilhelma Straussa. To jego ręka podpisała nową skargę na Lomikara i prośbę o potwierdzenie dawnych przywilejów. Za ten dokument Strauss zainkasował 150 reńskich złotych, w przybliżeniu tyle, ile kosztowało średniej wielkości gospodarstwo.
   Chodowie doręczyli pismo osobiście cesarzowi 13 października 1692 roku. Ten obiecał im, że Lomikar nie będzie im z tego tytułu robił żadnych "wycieczek" aż do wyjaśnienia sprawy. 
 Tymczasem do stolicy cesarstwa ściągnął i sam Wolf Maksymilian Lamingen z dokumentami odbierającymi Chodom prawo do skarg i patentem o odebraniu przywilejów.
   Chodskim "środkiem nacisku" stała się po raz kolejny odmowa pracy "na pańskim", przestali tez płacić cesarską kontrybucję. Na nic się to jednak zdało. Leopold I już na początku roku 1693 wydał werdykt podtrzymujący zarządzenie o "wiecznym milczeniu", w którym potwierdził też nieważność wszystkich przywilejów. Chodów wezwano na 23 lutego do zamku w Trhanowie, gdzie mieli wysłuchać cesarskiego orzeczenia. Przedstawiciele 11 wiosek co prawda przyszli na zamek, ale odmówili wejścia do wnętrz i zostali na dziedzińcu. Werdykt zatem odczytano im z okien.  Wówczas z tłumu wystąpił Jan Sladký Kozina, który stwierdził, że podczas ubiegłorocznej wizyty w Wiedniu cesarz obiecał chodskiej delegacji, że ich przywileje i wolność będą utrzymane. Tak więc uznaje, a wraz z nim wszyscy obecni, że hetmanowie, którzy dokument odczytali- kłamią...
    Chłopi dalej więc nie pracowali "na pańskim", zaś do Wiednia ruszyła kolejna delegacja. Tym razem aby się przekonać, czy to, co odczytano Chodom w Trhanowie, było istotnie prawdą. Wśród posłańców nie zabrakło oczywiście Jana Sladkého Koziny. 
    Lomikar wiedział, że, prędzej czy później, sytuacja i tak ułoży się po jego myśli. Kolejne miesiące uchylania się chodskich chłopów od  narzuconych powinności zagęszczały tymczasem atmosferę. Na dłużą metę stan taki był nieakceptowalny i stanowił zagrożenie nie tyle dla samego Lomikara (Chodsko stanowiło tylko część jego majątku), co całego państwa. Niedawne powstania chłopskie pokazały determinację tej warstwy społecznej w chwilach dla niej beznadziejnych. Chodowie, choć pozbawienie broni, stanowili zagrożenie dla przyjętego porządku społecznego. Odmowa prac na rzecz pańskiej zwierzchności, zaś na dodatek  zaprzestanie płacenia podatków, w razie dłuższego braku reakcji władzy na taki stan rzeczy, stanowiłyby bardzo zły przykład dla otoczenia i mogły wywołać podobne incydenty w innych wioskach. Bierny opór Chodów i ich niechęć do współpracy oraz odrzucenie przez nich dekretu cesarskiego mogły mieć tylko jeden skutek- przywrócenie porządku siłą. Lomikar zatem zaczął zabiegać o przysłanie na Chodsko wojska.
    W Wiedniu tymczasem chodscy posłańcy spotkali się z adwokatem Straussem. Ten ostatni, po reskrypcie cesarskim, zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że sprawa, którą mu powierzono, jest niemożliwa do wygrania. W specjalnym piśmie do Leopolda I Strauss przepraszał wręcz za podjęcie się tej problematycznej kwestii i tłumaczył, że nie wiedział o wielu rzeczach dotyczących Chodów. O swoim kroku poinformował zleceniodawców, po czym na osobności przekonał nawet dwóch członków chodskiej delegacji- Adama Ecla i Jerzego Wolgtanca- o konieczności złożenia ślubów posłuszeństwa Lomikarowi oraz przyznania się do swoich przewin. 


Leopold I Habsburg

     Jan Sladký Kozina dowiedział się o tej zdradzie od przedstawiciela Straussa, który próbował "przemycić" podobną kapitulację do sumień i umysłów pozostałych dwóch delegatów (czwartym był David Forst). Niesłychanie go to oburzyło i odrzucił propozycję ze słowami:

                   "A kdybych měl být oběšen, umřu přece jako poctivý člověk"
  (Nawet gdyby mnie mieli za to powiesić, umrę przynajmniej jako przyzwoity człowiek) 

    Uchylając nieco wcześniej rąbka tajemnicy można w tym miejscu uznać, że przewidział swoją niedaleką przyszłość... 
    Chodscy chłopi pozostawali nadal w stanie zimnej wojny z trhanowskim zamkiem i dalej odmawiali prac aż do powrotu wiedeńskiej delegacji. Chcąc raz na zawsze (po raz kolejny) wyjść z tej patowej sytuacji dwór cesarski zmontował szytą grubymi nićmi intrygę. Reskryptem z 12 maja 1693 roku do Pragi przykazano cesarskim gubernatorom zwołać spotkanie przedstawicieli Chodów z Wolfem Maksymilianem Lamingenem. Lamingenowi mieli on w międzyczasie polecić przynieść na to spotkanie wszystkie oryginały posiadanych przez niego chodskich przywilejów, które w obecności przedstawicieli Chodów miały być zniszczone, a cała akcja służyć miała "pokazówce" po której nikt już nie będzie miał wątpliwości, kto jest panem sytuacji.
    Oczywiście przed Chodami "pokazówkę" utajniono. Delegacja chodska wyjechała z Wiednia z pismem zapraszającym na praskie spotkanie, na którym konflikt Chodowie- Lomikar miał być po prostu "ostatecznie rozstrzygnięty". Delegatom zaręczono przy tym bezpieczeństwo.
  Pełna optymizmu, powiększona reprezentacja chodskiego społeczeństwa w osobach: Jana Sladkého Koziny, Krzysztofa Hrubého, Adama Ecla, wójta Újezdu Jerzego Syki, wójta  Mrákova Lorenca Niemca, wójta Chodova Jerzego Pecza, rolnika Jakuba Brychty z Klenčí i Wolfa Burszika z Postřekova ruszyła w czerwcu 1693 roku do Pragi.
    18-tego czerwca stanęli przed  cesarskimi gubernatorami, gdzie rozegrano zaplanowaną wcześniej "pokazówkę". Wszystkie przywileje przyniesione w 1680 roku przez nieznaną chłopkę do Trhanova, w obecności zacnej chodskiej delegacji, zostały manifestacyjnie przecięte i ogłoszone za nieobowiązujące.     
     Ecla, Hrubého i Burszika odesłano możliwie szybko w rodzinne strony aby oznajmili Chodom, co się właśnie stało w Pradze. Mieli za zadanie pozbierać podpisy pod oficjalną zgodą wszystkich chodskich wiosek na przepadek przywilejów i bezwzględne  podporządkowanie Lomikarowi. Pomimo poprzednich zapewnień Wiednia o bezpieczeństwie posłańców- resztę delegacji chodzkiej nieformalnie uwięziono i rozkazano czekać na powrót kolegów.
    Tymczasem na Chodsku rozgrywała się równolegle inna akcja związana z wiedeńskim adwokatem Chodów Straussem. Cesarz, pomimo wykazanej przez niego skruchy, zamierzał go przykładnie ukarać za mieszanie się tę sprawę. Jako dowody jego winy chciano przedstawić m.in. listy, jakie wymieniał z Chodami w ww. kwestii. W tym celu Lomikar wysłał do chodskich wiosek zbrojną ekspedycję pod wodzą swojego zarządcy Kosza i burgrabiego Lichę. Jej zadaniem było przeszukanie wszystkich domów i znalezienie listów Straussa. 
    Na pierwszy ogień poszło draženowskie wójtostwo należące do Krzysztofa Hrubého. Przetrząśnięto je równie i dokładnie, bez jakiegokolwiek pozwolenia i nawet bez obecności któregokolwiek z mieszkańców. Efekty tej akcji były dwa.  Cel co prawda osiągnięto, bo znaleziono 2 listy od Straussa i 5 od chodskiej delegacji wiedeńskiej, jednak ten gwałt na prywatnej własności spowodował oburzenie, którego nie dało się już zatrzymać.  Chłopi z Draženova wezwali na pomoc kolegów z Újezdu i wspólnie napadli na ekspedycję wysłaną przez Lomikara. Kosz co prawda zdołał uciec, ale burgrabiego Lichę Jan Selner zwany Čtverákem (żartownisiem) ściągnął z konia. Straże rozbrojono, zaś Lichę uwięziono w Újezdzie z warunkiem wypuszczenia po oddaniu skradzionych w Draženovie listów.
     Cała powyższa akcja była w zasadzie jedynym aktem przemocy, jaki wydarzył się do tej pory w chodskim "powstaniu", dlatego też pozwoliłem sobie dać przy tym słowie cudzysłów. W naszej polskiej historii termin ten jest bowiem zarezerwowany dla zrywów patriotycznych, w których trup ściele się gęsto,a potem jest martyrologia. Tutaj mamy do czynienia tylko z tym ostatnim, i to jedynie w stosunku do jednej osoby.
    Wypadki draženovskie, mimo, iż tak naprawdę nikomu nie stała się wielka krzywda, pokazały, że Chodowie są zdeterminowani. Na zewnątrz mogło się zdawać, że już tylko mały krok dzieli ich od poważnego buntu przeciwko Lomikarowi. Upokorzony Kosz, jako naoczny świadek, opisał wszystko w liście do pilzneńskich hetmanów żądając jak najszybszego uwolnienia burgrabiego. Z Pilzna do Draženova powędrowało szybko pismo dotyczące wypuszczenia Lichy, ale Chodowie dalej stali na stanowisku odzyskania listów, nadto zaś stwierdzili, że muszą zyskać swoich delegatów, którzy więzieni są w Pradze.
    Pięć dni po demonstracyjnym zniszczeniu przywilejów na oczach chodskich posłańców pilzneńscy hetmanowie zwołali pozostałą piątkę i złożyli im "propozycję nie odrzucenia". Mieli podpisać zgodę na posłuszeństwo zwierzchności i pracę na rzecz Lomikara- w innym przypadku do akcji mogło wkroczyć wojsko. Konkret musiał zabrzmieć groźnie, jednak mimo to cała delegacja zgodnie odmówiła podpisania dokumentu. Jeżeli ktoś się kiedyś zastanawiał, w jakim kontekście użyć czeskiego słowa "tvrdošíjný" - ma tu doskonały przykład. Dumnych Chodów przestano traktować jako więźniów domowych. Zostali oficjalnie aresztowani i wtrąceni do celi w ratuszu na Nowym Mieście w Pradze. Co prawda fakt ten wystraszył draženovskich chłopów, którzy rychle wypuścili z aresztu burgrabiego Lichę, jednak lawiny wydarzeń nie udało się już zatrzymać...
    Do praskiej piątki dołączyli tymczasem David Frost i Krzysztof Hrubý, których także  aresztowano i przewieziono do stolicy Czech. W Wiedniu sprawę prowadzoną wcześniej przez Straussa przejął zubożały morawski szlachcic Błażej Tunkl. Wedle założeń miał pojechać do Pragi, tam spotkać się z chodskimi wójtami i postanowić, co dalej. Ta "mission immposible" zakończyła się jednak na praskich rogatkach, gdzie Tunkla zatrzymano, a następnie także wtrącono do więzienia...

Wojsko idzie! 
  
    Ostatecznie stało się to, co w tej sytuacji było raczej nieuniknione. Rankiem 6 lipca 1693 roku w chodskich wioskach dało się słyszeć najpierw pojedyńcze, a potem zataczające coraz to większe kręgi, trwożliwe okrzyki: "wojsko idzie!". Faktycznie, pięć chodskich miejscowości: ÚjezdDraženov, Chodov, Postřekov Klenčí otoczyły oddziały pilzneńskiego hetmana krajowego Fryderyka Jarosława Hory z Ocelovic w sile 180 żołnierzy i 130 członków tzw. pogotowia wojskowego. Chłopi, widząc, że w starciu nie mieliby żadnych szans (pamiętajmy, że Chodom od dawna zakazano posiadania broni palnej), zgodnie się poddali. Wcześniej części z nich, wraz z kobietami, dziećmi i dobytkiem, udało się uciec do okolicznych lasów. 
    Jednak otoczyć i zmusić do poddania się- to jedno, ale wymóc na poddanych Chodach śluby posłuszeństwa zwierzchności- to już okazało się dla hetmana Hory sprawą bardziej złożoną. Chłopi zgodnie odrzucili pójście na takie ustępstwo, w związku z tym jeszcze tego samego dnia 72 z nich uwięziono na domażlickim zamku. Co ciekawe, w sprawozdaniu z działań wojskowych na Chodsku Hora zrzucił główną winę za hardość Chodów na ich żony i matki... Informował gubernatora cesarkiego słowami:  "(Chodowie) są twardzi jak pniaki, szczuci dodatkowo przez swoich przywódców, posłów do Wiednia, ale głównie przez swoje kobiety, które są jeszcze bardziej uparte i zaciekłe niż oni sami, a do tego ciągle podniecają w nich wytrwałość".
    Rozprawa z 6 lipca nie była jednak ostatnią "bitwą", którą przyszło Horze stoczyć na Chodsku. Opór postawił Tlumačov, gdzie naprzeciw wojska stanęło około 400 chłopów. W związku z niesubordynacją członków "pogotowia obronnego" oddział ten rozpuszczono do domów, zaś wojsko ustąpiło na jakiś czas do Domažlic. Napięta sytuacja trwała do połowy lipca. Wojsku nakazano pilnować ściany lasu, aby chłopi nie mogli uciec do Bawarii. Hora zdawał sobie też doskonale sprawę, że ta część mieszkańców, która zdołała ujść przed wojskiem, długo w lesie nie wytrzyma. Tym sposobem 14 lipca miał już tylko do opanowania dwie wioski- Pocinovice i Lhotę, które znajdowały w oddaleniu od pozostałych dziewięciu osad. 15 lipca wojsko podeszło pod ww. wioski. Pocinovice padły pierwsze i aresztowano 15 ich mieszkańców, pod Lhotą któryś z żołnierzy nieopatrznie wystrzelił i zranił jednego chłopa (który zresztą później w następstwie tego postrzału zmarł), co tak wystraszyło innych, że także poddali się bez szemrania.
    17 czerwca, na żądanie Lomikara, w trhanovskim pałacu zgromadzili się prawie wszyscy wójtowie i ławnicy z chodskich wiosek. Brakowało tylko kilku decydentów z Pocinovic, Postřekova i Chodova no i- co oczywiste- Chodów uwięzionych w Pradze. Ogół wreszcie posłusznie uznał swoją winę i zaprzysiągł pracować wypełniając zalecenia z patentu z roku 1680.      
    Chodskie "powstanie" było skończone. Przyszedł czas na wyrównanie rachunków.


Kara i zbrodnia

  Po czerwcu 1693 roku w więzieniach pozostawało 72 Chodów, z czego jednak tylko kilkunastu mogło mieć uzasadnione obawy o swoje zdrowie, a nawet życie. Za przywódców "powstania" uważano Krzysztofa Hrubého, Jana Sladkého Kozinę, Jerzego Sykę, Adama Ecla, Jakuba Brychtę, Jerzego Pecza, Wawrzyńca Niemca, Wolfa Burszika, Jana Selnera, Dawida Forsta, a na koniec i sprawcę całego "zamieszania"- nieszczęsnego domażlickiego gajowego Macieja Justa.
     Z piątki więźniów praskich, po czerwcowych wydarzeniach na Chodsku, "pękło" trzech. Brychta, Niemiec i Pecz, widząc beznadziejność sytuacji, zachowawczo zgodzili się na ślub posłuszeństwa. Jednie Kozina i Syka twardo stali przy swoim zdaniu.
    Pod koniec miesiąca znany był już werdykt sądu cesarskiego- Brychta, Niemiec i Pecz mieli zostać wypuszczeni na wolność, zaś Kozinę i Sykę skazano na rok przymusowych robót. Tym samym lata konfliktu Chodów z Lomikarem, oprócz ostatecznego przymuszenia poddanych do pracy na rzecz dworu, pozostałyby praktycznie bez kary. Lamingen nie mógł na to pozwolić, dlatego od razu złożył apelację od wyroku. 
    Używając swoich znajomości sprawił, że wyrok, po kilkunastu miesiącach, wydano raz jeszcze. Tym razem po jego myśli. Ogłoszono go w lutym roku 1695. Największą "innowacją" była kara śmierci dla Jana Selnera ("żartownisia", który ściągnął z konia  lamingenowskiego burgrabiego Lichę), Krzysztofa Hrubého i Jana  Sladkého Koziny.  Druga kategoria winowajców w osobach Adama Ecla i Dawida Forsta miała być wystawiona na trzydniowe stanie pod pręgierzem, ubiczowana, a na koniec wygnana z wszelkich dziedzicznych majątków Lamingenów. Innych prowodyrów skazano na karę więzienia od 3 miesięcy do 3 lat (tyle dostał m.in. Just z Domażlic).
    Opisany wyżej wyrok, z uwagi, iż dotyczył kwestii tak poważnej, jak kara "na gardle", wrócił raz jeszcze do cesarza, który zdecydował o jego nieznacznym złagodzeniu. Mianowicie na karę śmierci miano skazać tylko jednego Choda, którego praska komisja prowadząca sprawę uzna za najwięcej winnego. Wybór tymczasem zawęził się tylko do dwóch więźniów, bo Krzysztof Hruby zmarł w więzieniu. Ostatecznie padło na Kozinę. Jan Selner został skazany na 3 lata przymusowych robót w Komarnie.
  Pilzneńscy hetmanowie zwołali wszystkich Chodów na 24 listopada 1695 roku do Trhanowa. Tam odczytali im cesarski wyrok i przyjęli rewers, w którym pod karą śmierci musieli przysiąc, że żałują swoich przewin i ślubują za wszystkich Chodów, tych żyjących wówczas i tych, którzy przyjdą po nich, wieczne posłuszeństwo zwierzchności.
     Kara się dokonała. Teraz przyszedł czas na ostatni akcent dramatu- zbrodnię wykonaną na Janie Sladkým Kozinie. 
     28 listopada, w chłodny i mglisty poniedziałek, Kozinę wyprowadzono z celi w Pilźnie i powiedziono na miejsce egzekucji za miejskie mury, na wzgórze zwane "Na Vídni". Dziś teren ten leży na obszarze browaru- pilzneńskiego Prazdroju, ale samo miejsce kaźni oznaczone jest krzyżem i stosownym napisem.







    Egzekucji dokonał kat Bartłomiej Kwiczała w obecności zwołanych na tę okoliczność 66 Chodów- mężczyzn i chłopców, którym ta scena miała utkwić głęboko w pamięci, aby w przyszłości nie popełniali podobnych "błędów" jak Kozina.



   Tak skonał 43-letni Jan Sladký Kozina- bohater Chodska. Wskutek zarządzenia władz zakazano zdjęcia jego ciała z szubienicy po egzekucji. Dla postrachu miało tam wisieć dotąd, aż samo nie spadnie, lub dotąd, póki nie przerwie się zbutwiała pętla. Źródła donoszą, że szczątki wisiały  "Na Vídni" jeszcze 26 listopada roku 1696, tak więc rok później!
  Kozina nie doczekał się oficjalnego pogrzebu. Nie wiadomo co stało się z doczesnymi pozostałościami po największym z Chodów. Mimo to pamięć o nim nigdy nie zanikła, a w momencie przebudzania się czeskiej tożsamości postać ta zyskała drugie życie. Ale to już element ostatniej chodskiej opowieści.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz