poniedziałek, 11 grudnia 2017

O co chodzi z Chodami. Cz II. Ohydna rebelia i nieporozumienie- czyli "na układy- nie ma rady"

Koniec problemów ze Švamberkami podziałał na Chodów, jak byśmy to dziś powiedzieli, bardzo rozluźniająco. Zlekceważyli coroczne sporządzanie rachunków dla cesarza, z wielkimi oporami spłacili mu wyłożoną za ich niezapłacone podatki kwotę, jaką ten wyłożył Švamberkom, monitować zaczął ich też wójt Ilsung, bo spływało na niego odium za raty dla Augsburga, których Chodowie także nie płacili...

Domažlice wkraczają do akcji 

    Sytuację wykorzystał samorząd miasta Domažlice, który od dawna patrzył łakomym okiem głównie na bogactwa, jakie mogły mu dać pograniczne lasy. Widząc, że sytuacja, którą sami sobie stworzyli, najwyraźniej Chodów przerosła, Domažlice zaproponowały cesarzowi przejęcie chodskiego zastawu motywując to m.in. tym, że Chodowie i tak mają w Domažlicach swój sąd, posiadają te same prawa co miasto Domažlice, a wioski chodskie rozłożone są wokół Domažlic. Argumenty same w sobie były, jakie były, ale Domažlice podparły swoją prośbę o przejęcie zastawu propozycją pożyczki 20 tysięcy reńskich złotych... To był dla Wiednia zbyt łakomy kąsek- 22 grudnia 1579 roku cesarz ustanowił samorząd Domažlic królewskimi urzędnikami i administratorami spraw chodskich. Oficjalnie nie było to oddanie zastawu, jak pamiętamy, we wcześniejszym przywileju cesarz zaświadczył bowiem, że krainy tej już nigdy w zastaw nie odda. Zasłona dymna potrzebna też była przeciwko aspiracjom Švamberków, którym przyrzeczono, że o ile kiedyś zajdzie taka potrzeba- będą mieli prawo pierwokupu zastawu. Niuanse prawne nie zmieniły jednak faktu, że oto nadszedł kres chodskich swobód, którymi cieszyli się zaledwie 7 lat.  
Herb miasta Domažlice nadany przez Przemysła Ottokara II


Administracja domažlicka 1579-1621

    Domažlice zyskały prawo administracji Chodskiem za kwotę 1200 reńskich złotych rocznie (z półrocznym prawem wypowiedzenia umowy w przypadku, gdyby pojawiła się korzystniejsza oferta). Przez następnych pięć lat współpraca pomiędzy domažlicką radą miejską a Chodami układała się bardzo dobrze. Pomimo teoretycznych możliwości (co pokazał przykład ŠvamberkówDomažliczanie nie ograniczali chodskich praw i wolności, sami zaś ciągnęli z zakamuflowanego zastawu tyle korzyści, że w roku 1584 wysłali do Wiednia poselstwo z prośbą o przedłużenie zastrzeżonego okresu wypowiedzenia umowy, ponieważ niepewna sytuacja z tym związana uniemożliwiała miastu jakiekolwiek inwestycje w ten interes. Nieprzypadkowo w tym samym czasie do cesarza zwrócili się też Chodowie z prośbą o niezastawianie ich nikomu innemu niż Domažlickim. W przypadku, gdyby Rudolf II miał jeszcze jakieś wątpliwości, Domažlice do swojej prośby dodały propozycję kolejnej pożyczki. Suma była zbyt kusząca. Już w marcu roku 1584 cesarz przychylił się do petycji Domažlic wydając dokument stwierdzający, że administracja miasta nad wsiami chodskimi z wszelkimi dochodami z tego tytułu płynącymi, trwać ma następne 60 lat, czyli aż po rok 1645.
   Mając w garści taki dokument i pamiętając ile kosztował, mieszczanie Domažliccy postanowili teraz wyciągnąć z zastawu jak największe korzyści. To oczywiście wiązało się z "przykręceniem śruby" chodskim chłopom, od których zaczęto wymagać m.in. darmowej  pracy na rzecz miasta przez jeden dzień w tygodniu. Chodowie zaprotestowali powołując się na swoje zwyczajowe prawa. Rozpoczęły się ponownie przepychanki sądowe pomiędzy nimi, domažlickim samorządem, komorą królewską w Pradze i dworem cesarskim w Wiedniu. Po raz kolejny też jasne się stało, że Chodowie są w tych sporach na straconej pozycji, oni jednak twardo stali przy swoich przywilejach.
    Po śmierci Rudolfa II, nowy cesarz Maciej potwierdził w 1612 wszystkie chodskie przywileje. Chodowie wyczekali na na dogodny moment wykorzystując nieznajomość tematu przez świeżo koronowanego władcę i wysyłając poselstwo wprost do Wiednia z pominięciem komory praskiej, co spowodowało oczywiście protest Domažlickich. Było już jednak za późno. Przywileje zostały potwierdzone, zaś "krakowskim targiem" (nie do końca spokojnym, bo Chodowie w pewnym momencie sporu zagrozili Domažlickim napadem na miasto i zaczęli nawet gromadzić broń) na miejsce ich złożenia desygnowano domažlicki zamek z zastrzeżeniem, że klucze do pomieszczenia, w którym zostaną złożone, będą mieć tylko Chodowie.
    Kolejny spór chodsko- domažlicki rozgorzał o powinność dostarczania na miejski targ jeden raz w tygodniu bydła. Tym razem Domažliccy po raz pierwszy pokazali, że nie zamierzają patyczkować się więcej z Chodami w kwestiach dotyczących powiększania majątku miasta. Uwięziono 12 chodskich ławników i 300 chłopów. Wypuszczono ich dopiero po wpłaceniu wykupu w kwocie 200 kop miśnieńskich.

Zmiana proporca

   Najprawdopodobniej w wieku XVII z proporca chodskiego zniknęły filcowe buty, zaś ich miejsce zajęła głowa psa- symbol wiernej służby i czujności w strażowaniu granicy.

   Moment tej zamiany nie jest uchwytny w źródłach. W połowie wieku XVI pisze się jeszcze o wspomnianych filcowych butach. W powstałym na początku XVII wieku encyklopedycznym spisie "Respublica Bojema" Pawła Stránskiego ze Záp istnieje zapis informujący, że "już od dłuższego czasu pod mocą jego (miasta Domažlice) jest lud nadzwyczajnymi swobodami się cieszący, który zwie się Chodowie albo po prostu Psogłowcy". Nazwę tę przytacza także dokument z końca tego wieku. W wieku XVIII po raz pierwszy motyw psiej głowy na chodskim proporcu pojawia się na obrazie nieznanego autora, który zdobił pierwotnie klasztor w Pivoni (20 km od Domažlic), a przedstawiał Chodów spieszących na pomoc księciu Brzetysławowi. Historyk J.A. Gabriel użył po raz pierwszy słowa "Psogłowcy" (psohlavci) w swojej pracy o Chodach z roku 1864. Stąd był już tylko krok do szerszego rozprzestrzenienia tego pojęcia, czego dokonał ostatecznie pisarz Alois Jirasek tytułując tak właśnie swoją słynną powieść o chodskiej rebelii.
    Oczywiście do owej psiej głowy w romantycznych, XIX-wiecznych, czasach, dorobiono od razu legendę wiążącą męstwo Chodów z bohaterską dobą wielkości średniowiecznych Czech.  Opisał ją proboszcz z Mrakova. Wedle niej niejaki Psutka z Chodska towarzyszyć miał królowi Władysławowi I w wyprawie do Włoch, na którą ten ostatni podążył jako lennik cesarza Fryderyka Barbarossy. Pewnej nocy, podczas pełnienia straży pod murami obleganego właśnie Mediolanu  (1158 rok), Psutka zauważył pod murami miejskimi dużego psa, który żadnym sposobem nie mógł znaleźć się w tym miejscu inaczej, jak tylko przedostając się przez wspomniane mury. Bystry Chod obserwował psa tak długo, dopóki w pewnym momencie nie zniknął mu z oczu prawie jak zaczarowany. Ze swoją obserwacją Psutka poszedł wprost do króla Władysława, który następnej nocy polecił oddziałowi Czechów sprawdzenie domniemanego wyłomu lub dziury w murach. Szczelina okazała się na tyle szeroka, że cały oddział wszedł do miasta i zmusił Mediolańczyków do kapitulacji. Psutkę oczywiście obsypano złotem, zaś sam król w akcie podzięki dał wszystkim Chodom prawo noszenia proporca z głową psa, zaś nadto nadał różne przywileje. Prawda, że ładnie? :)

Lamingenowie

   Niedługo po tym, jak namiestnicy cesarscy- Borzita i Slavata oraz ich sekretarz Fabricius- poszybowali w 1618 roku z okna praskiego Hradu na stertę kompostu- przyszedł czas na decyzje kluczowe tak dla Chodów, jak i domažlickich mieszczan. Protestanccy Domažliczanie przyłączyli się do czeskiego powstania przeciwko cesarzowi i wystawili nawet własne wojsko, zaś protestanccy Chodowie, będąc pod formalnym zwierzchnictwem miasta, uciekali przed ich poborem do lasu, albo też, z czystej przekory, wstępowali do wojsk cesarskich. Historia magistra vitae est- Chodowie już sparzyli się na podobnej "imprezie"...
    Klęska Czechów pod Białą Górą w 1620 roku była dla tego narodu jednym z najważniejszych, o ile nie najważniejszym, wydarzeniem w całej dotychczasowej historii. Echa Białej Góry dotarły także na Chodsko. Domažliccy mieszczanie, za udział w powstaniu po stronie buntowników, stracili swoje majątki, w tym także zastaw chodski. Będący podczas konfliktu 1618-1620 formalnie po stronie ostatecznych zwycięzców Chodowie, na tej, jak to określał Ferdynand II, "ohydnej rebelii" nic nie stracili, ale też i nic nie zyskali. Co więcej, czeskie powstanie, a zasadzie szykany, jakie na buntowniczych mieszkańców kraju sprowadził jego smutny koniec, zaś z drugiej strony hojne wynagradzanie przez cesarza stojących "po właściwej stronie", pośrednio ostatecznie przesądziły o fakcie definitywnego końca chodskich swobód.
    Przegranych spotkały konfiskaty majątku, wypędzenie, wielu także śmierć. Spektakularną egzekucję dokonaną na 27 przywódcach powstania na rynku Starego Miasta w Pradze zostawię na okoliczność innego wpisu

Egzekucja 27 przywódców czeskiego powstania 1618-1620
Praga, rynek starego miasta, 21 czerwca 1621 r.

    Po drugiej stronie stali zwycięzcy, w większości niemiecka lub zniemczona szlachta katolicka, która w nagrodę dostała skonfiskowane mienie przegranych.
    Nie inaczej sprawy się miały na Chodsku. Po małych perturbacjach cały zastaw chodski dostał się ostatecznie w ręce rodu Lamingenów z Albenroithu.


    Lamingenowie (w opracowaniach i źródłach można się też spotkać z formą Laminger, Lamminger czy Lammingen, ale najpowszechniej używaną nazwą rodu jest właśnie ta) byli starym rodem rycerskim niemieckiego pochodzenia. Do dziś trwają spory skąd przybyli w okolice Czeskiego Lasu. Dwie najbardziej wiarygodne teorie mówią wprost o Bawarii lub też bliskości Chebu, o czym świadczyć ma zapisek z roku 1365, w którym jako chebski ławnik występuje niejaki Lomaner von Albenreuth. W bliskości Chebu znaleźć też można osady (Alt) Albenreuth (dzisiejsza Mýtina) i Lomany.
    Do wieku XVII byli zaliczani raczej do ubogiej szlachty. Zdążyli spokrewnić się z wieloma czeskimi rodami, stąd zazwyczaj władali dwoma językami. Ogólnie byli uważani za szlachtę niemiecką, jednak zdarzały się przypadki, że niektórzy członkowie rodu wręcz obrażali się, kiedy próbowano ich do tej narodowości przyporządkować (w roku 1612 Wolf Abraham Lamingen miał skarcić przepijającego do niego, jako do Niemca, przyjaciela słowami „V hrdlo lžeš, nejsem žádný Němec“).
     W bliskim sąsiedztwie Domažlic Lamingenowie znaleźli się w roku 1534, kiedy to zakupili Chodski Újezd, zwany też Újezdem św. Krzyża (Újezd Svatého Kříže, aby nie mylić z Újezdem na Chodsku właściwym). Biegiem lat majątek Lamingenów rozszerzył się aż po Klatovsko na Szumawie. Po klęsce białogórskiej głównym dzierżycielem majątku Lamingenów stał się Wolf Wilhelm, który w roku 1618, pomimo iż był protestantem, zapobiegawczo przyłączył się do walki po stronie cesarza. Podczas wojny był jednym z dowódców wojsk habsburskich, zaś po Białej Górze "odznaczył się" jako asesor w sądzie nad czeskimi buntownikami w Pradze. 

Zastaw chodski w rękach Lamingenów 

    Za wszystkie powyższe zasługi, w 31 lipca 1621 roku, kosztem 7500 reńskich złotych, Wolf Wilhelm Lamingen dostał cały chodski zastaw z warunkiem półrocznej wypowiedzi. Przy zabiegach o niego miał zresztą umotywować swoje dążenia do tego przejęcia kłamstwem, jakoby Chodowie walczyli w "ohydnej rebelii" ramię w ramię z Domažlickimi. Niejako "przy okazji" zagarnął też, nie należące do zastawu, założone przez Domažlice niemieckie wioski, czym zraził do siebie tamtejszych mieszczan.  
     Chodom o całej sprawie zakomunikowano oficjalnie 3 września, na chodskim zamku w Domažlicach. Oburzeni wystosowali błyskawiczną suplikę do cesarskiego namiestnika Lichtenstejna, w której prostowali łgarstwo dotyczące ich walki przeciwko wojskom cesarskim i domagali się pozostania w podległości praskiej komory oraz pozostawienia im przywilejów. Wpływy Lamingena były jednak zbyt wielkie i pismo pozostało bez odpowiedzi.
    Tymczasem Lamingen rozpoczął zabiegi o poświadczenie dziedziczności zastawu w jego rodzie, wadził mu też zapisany w dokumencie krótki termin wypowiedzi. Chodowie, którzy bardzo szybko poznali, że zastaw w rękach Lamingenów to nie przelewki, postanowili zastosować trik, który już raz w historii przyniósł powodzenie- zaproponowali cesarzowi wykup zastawu za taką samą cenę, jaką zapłacił Wolf Wilhelm.  
   Ferdynand II przez chwilę był w kropce i postanowił poradzić się w rzeczonej sprawie Lichtenstejna. Namiestnik widział większą korzyść dla państwa w pozostawieniu zastawu pod komora królewską lub ewentualnym ponownym sprzedaniem go Domažlicom, bądź samym Chodom. Spory i intrygi trwały kilkanaście miesięcy. W tym czasie Wolf Wilhelm Lamingen, korzystając z problemów finansowych cesarza, proponował mu coraz to nowe pożyczki i imał się wszelkich chwytów, aby tylko utrzymać i zapewnić dziedziczenie chodskiego zastawu w swoim rodzie. Doszło nawet do tego, że w drodze pomiędzy Wiedniem a Pragą zaginął cesarski dokument, w którym zapisano decyzję o możliwości wykupienia zastawu przez samych Chodów... Nikt nigdy nie udowodnił Lemingenowi, że maczał w tym palce, ale wiadomo, że zaraz po wystawieniu tego dokumentu zażądał od cesarza zwrotu pożyczonych 20 tysięcy złotych reńskich, czym sprawił, że sprawa na dwa lata ucichła. 
   "Odkurzono" ją w 1626 roku, kiedy to do gry o zastaw jeszcze raz próbował się włączyć domažlicki samorząd. Komora królewska w Pradze dalej stała na stanowisku antylemingenowskim argumentując je tym, że o ile Chodowie granicy strzegą, to Lemingen notorycznie ją likwiduje niszcząc i wycinając las dla własnych korzyści majątkowych. Lemingen jednak podwyższał stale stawkę zdając sobie sprawę z faktu, że ani domažliccy mieszczanie, ani tym bardziej coraz biedniejsi chodscy chłopi, nie będą w stanie przebić jego brzęczących argumentów. Stawka urosła w pewnym momencie do 60 tysięcy złotych reńskich.
    Ostatecznie 4 kwietnia 1628 roku Lamingen zatryumfował. Za "jedyne" 35,5 tysiąca reńskich złotych dostał zastaw z gwarancją 10 letniego dzierżenia.    

Równia pochyła

    Chodom nie pozostało nic innego jak starać się u cesarza, aby po upływie tych 10 lat nie oddawał już więcej Chodska w zastaw Lamingenom (spodziewali się, że może się to skończyć ostateczną sprzedażą tej ziemi). W zaistniałej sytuacji bardzo ważne stało się też potwierdzenie chodskich przywilejów, które miało zatrzymać ewentualne zapędy Lamingena w kierunku ograniczania chodskich swobód.
     Tymczasem, co było zresztą do przewidzenia, Lamingen, krótko po potwierdzeniu 10-letniego zastawu, przystąpił do akcji mającej na celu zrównanie statusu Chodów z innymi chłopami, nad którymi miał już władzę. Już wcześniej, aby przypodobać się cesarzowi, rozpoczął wśród nich akcję rekatolizacji, na co godzili się bez spektakularnego oporu. Jednak na pierwsze próby ograniczania zwyczajowej wolności (odebranie broni palnej, zakaz wyrębu granicznego lasu)  zareagowali Chodowie ostro. Ławnik Harlas z Klenčí pod Čerchovem, któremu Lamingen polecił sporządzić spis majątków poszczególnych wiosek, spotkał się z ogólną niechęcią i wrogością. Nie mogąc wypełnić zleconego mu zadania rozkazał aresztować i zamknąć w w więzieniu w Klenčí najbardziej hardych chłopów. Tego już było za wiele. Chłopi z Klenčí zyskali "posiłki" z Postřekova i w sile 150 ludzi (w tym kilku z bronią palną) odbili i uwolnili więźniów. Harlasowi zabrano chodską pieczęć.
   Wypadki te posłużyły Lamingenowi jako argumenty dla cesarza przeciwko potwierdzaniu chodskich przywilejów. W specjalnym piśmie stwierdził, że ewentualne "odświeżenie" nadanych im swobód jeszcze bardziej ich rozzuchwali i stanie się złym przykładem dla innych poddanych. Cesarz przyjął tę argumentację i zdecydował o niepotwierdzaniu przywilejów. O ponowne potwierdzenie swoich swobód Chodowie mogli się starać dopiero po upłynięciu 10 lat dzierżenia zastawu przez Lamingenów. Ten sam dokument nakazywał Chodom posłuszeństwo zastawnej zwierzchności (Lamingenom) i informował o przykładnych karach, jakie ich spotkają, jeżeli do nakazu nie będą się stosować. 
    Chodowie wysłali do Wiednia jeszcze jedno poselstwo z pismem, w którym starali się udowodnić, że prawo jest jednak po ich stronie. Posłańcy wynajęli nawet adwokata, zaś na czas trwania sporu, osobnym pismem wysłanym na Chodsko, nakazali pobratymcom opór przeciwko Lamingenowi. Ten jednak zdołał je przechwycić i przedstawił cesarzowi jako dowód na krnąbrność Chodów. Zmęczony tym sporem Ferdynand II, w dokumencie z listopada 1629 roku, uciął węzeł gordyjski stwierdzeniem, iż odtąd Chodowie nie mają prawa skarżyć się na zastawną zwierzchność. Kto zakaz naruszy- naraża się nawet na karę śmierci... Chodowie mieli oddać broń, proporzec i pieczęć, zakazano im też polować. Jeżeli chodzi o samego Lamingena- dostał cesarski przykaz, aby nie niszczył granicznych lasów, a Chodów nie zmuszał do pracy więcej niż dwa dni w roku z zaprzęgiem końskim lub wołami.
   Rok później Lamingen stał się największym panem w okolicy. Za 56 tysięcy reńskich złotych zakupił zamek chodski w Domażlicach oraz wszelkie należące do niego wioski i lasy.
    Nadzieją Chodów, a w zasadzie ich ostatnią deską ratunku, była komora królewska w Pradze, która nie zmieniła stosunku do Lamingena. Aby pozbawić go prawa dzierżenia zastawu trzeba było jednak znaleźć poważne dowody uchybień i jakbyśmy to dziś nazwali "przekrętów". Rozpoczęło się więc szukanie haków na Lamingena, które szybko przyniosło żądane rezultaty. Wykryto m.in. poważne nieprawidłowości w przejęciu przez Wolfa Wilhelma majątków braci, którym uprzednio skonfiskował je rząd za udział w powstaniu po stronie buntowników. Dalej udowodniono, że mimo zakazu, Lamingen na olbrzymią skalę trzebi graniczny las, a czyni to też na terenach, które w żaden sposób mu nie podlegają. Co zaś do lasu zakupionego od cesarza- wyszło na jaw, że uprzednio znacznie zaniżono jego wartość, a sprzedający powinien za niego dostać co najmniej 50 tysięcy reńskich złotych więcej. Sporządzony raport, który miał pogrążyć Lamingena, zakończono stwierdzeniami, że ogólnie na nowo zyskanych majątkach gospodarzy źle i strasznie uciska swoich poddanych. Cesarz nakazał, aby wszystkie te oskarżenia zostały w sposób rzetelny udokumentowane, co też bezzwłocznie komora, pod okiem przeprowadzającego śledztwo prokuratora królewskiego Albina, zaczęła czynić.
     Jednak Wolf Wilhelm Lamingen po raz ostatni wymknął się sprawiedliwości i zmarł w marcu roku 1635. W pełnym majestacie prawa zastaw po zmarłym mężu przypadł jego żonie Barbarze i dzieciom. Spadek dziedziczyć miał Wolf Maksymilian Lamingen, zaś do czasu osiągnięcia przez niego pełnoletności zastawem władała jego matka.     
     Krótki okres sprawowania pieczy nad Chodskiem przez Barbarę był przez mieszkańców wspominany dość ciepło. Wkrótce jednak Chodowie doznali nowego ciosu- w roku 1639 okolicę spustoszyły wojska szwedzkie. Ludność uszła co prawda do lasu (jak to od wieków było w zwyczaju), ale Chodov i Draženov potomkowie Wikingów  wyrabowali do ostatniej igły, zaś Klenčí dodatkowo do szczętu spalili.

   Płonne nadzieje

    Wdowa po Lamingenie wyszła tymczasem ponownie za mąż, zaś zarząd nad zastawem przejął tymczasowo najstarszy z rodzeństwa- Wolf Fryderyk. W jego imieniu administracją spraw Chodska zajął się bezwzględny i interesowny Melchior z Aschenbachu. To właśnie jego rządy twardej ręki sprawiły, że w roku 1652 Chodowie sporządzili odpisy wszystkich swoich przywilejów, którymi podparli kolejną skargę do cesarza. Oryginały dokumentów ukrywano w coraz to innym miejscu i innej wsi ze strachu przed ich ostateczną stratą.
    Skarga obudziła stare podejrzenia, Chodowie zasugerowali też dodatkowo, że Lamingen kupił zastaw za bardzo zaniżoną cenę. Ruszyło kolejne "śledztwo" mające wyjaśnić wątpliwości. Sprawą zajął się cesarski prokurator Jan Gräff z Gräffenburku,który po przestudiowaniu dostępnych dokumentów stwierdził m.in., że przedmiotem zastawu był zawsze jedynie chodski zamek, jego dochody a także zwierzchność państwowa nad chodskimi wioskami, ale nigdy sami chłopi... Lepsze jutro dla Chodów zdawało się więc być na wyciągnięcie ręki. Gräff zaproponował utworzenie komisji, która całą sprawę wyjaśniłaby ostatecznie.
     Niestety o skardze Chodów i krokach Wiednia dowiedział się zarządca Melchior z Aschenbachu, który zareagował błyskawicznie zamykając do więzienia chodską starszyznę i kilku chłopów. Musiał ich wypuścić na żądanie komory, ale nie zamierzał w przyszłości rezygnować z podobnych środków aby utrzymać Chodów w ryzach. Bezprawnych przesłuchań, odbierania bydła,zmuszania chłopskich dzieci do pracy na pańskim dworze, aresztowań, nie zdołały przerwać nawet napomnienia samego cesarskiego dworu. "Krzyż Pański" z Aschenbachem ciągnął się aż do roku 1655, kiedy to Wolf Fryderyk Lamingen oficjalnym pismem został zobligowany do wyrzucenia swojego zarządcy z pracy.     
     Tymczasem dalej toczyło się postępowanie w sprawach, które zlecił wyjaśnić Jan Gräff. Chodowie nie zasypywali gruszek w popiele i walczyli na cesarskim dworze wynajmując kolejnych adwokatów. Zaś Lamingen robił swoje i używając całych swoich wpływów próbował grać na wspomnianym wyżej kłamstwie w sprawie uczestnictwa Chodów w "ohydnej rebelii", dzięki czemu utracić oni mieli wszystkie swoje prawa. Co prawda dopiero ponad 2,5 wieku później teza ta ubrana została w słowa, ale, jak się miało okazać, doskonale można ją było wcielać w życie także w XVII wieku. Kłamstwo wielokrotnie powtarzane staje się prawdą.
   W roku 1657 Gräffa na miejscu prokuratora zastąpił dr. Krzysztof Norbert Knaut z Fahnenschwungu. Przyjął on linię poprzednika, jednak sprawa ciągnęła się kolejne miesiące, a komora królewska nie wydawała ostatecznego werdyktu.
    Tymczasem doprowadzeni do ostateczności Chodowie po raz kolejny w 1660 roku odmówili pełnienia narzuconych im przez Lamingenów prac.

Perpetuum silentium

    Rok 1660 był dla Chodów szczególny także z innego powodu. Oto zastaw chodski po raz kolejny zmienił zarządcę. Wolf Fryderyk Lamingen oddał go wreszcie, po 25 latach od śmierci ojca,  we władanie brata Wolfa Maksymiliana, który w czeskiej historiografii znany jest powszechnie jako Lomikar.
    Przeciąganie liny pomiędzy stojącymi przy swoich prawach i przestrzeganiu swoich przywilejów Chodami a rodem Lamingen trwało przez następne 7 lat. W przeciągu tego czasu panom chodskiego zastawu udało się różnymi środkami przeciągnąć na swoją stronę komorę królewską w Pradze, a w końcu i dwór cesarski w Wiedniu. Nowa komisja wysłana na Chodsko w roku 1667 celem ustalenia rzeczywistego stanu rzeczy stwierdziła, że wszelkie skargi Chodów są bezpodstawne, zaś w pańskich lasach Lamingenowie nie robią żadnych większych szkód, o które wcześniej byli posądzani.
     24 marca 1668 cesarz Leopold I wydał werdykt zasadniczo kończący długoletnie spory Chodów z narzucanymi im zwierzchnościami. W dokumencie zapisano m.in., że Chodowie, poprzez udział w ohydnej rebelii, pozbyli się swoich praw i przywilejów, zaś zastaw został Lamingenom sprzedany umową handlową. Dlatego, jako dziedzicznym poddanym Lamingenów, nakazuje się im posłuszeństwo władzy i wykonywanie wszelkich nakładanych powinności. Nadto raz jeszcze kasuje się wszystkie chodskie przywileje, a Chodom, pod groźbą ciężkich kar, nakazuje się wieczne milczenie (perpetuum silentium) na ich temat.
    Reskrypt cesarski pogrążył więc chodską społeczność, jednak Chodowie nie byli by Chodami gdyby, pomimo owego "wiecznego milczenia", nie zaoponowali. Dostali co prawda zakaz skarg na piśmie, więc wymyślili kolejną delegację osobistą. Do Wiednia ruszyli Jerzyk Tabor z Postřekova i Vit Pelnarz z Klićova. Tam jednak nic nie wskórali, za to po powrocie Pelnarz został schwytany i uwięziony przez dwa lata, a potem skazany na 3 miesiące ciężkich robót w kajdanach, Tabor uciekł, ale kilka lat później schwytano także jego i przewieziono do Pragi celem ukarania.
      Wydarzenia te pokazały, że w zasadzie dla Chodów nie ma już ratunku. Z dumnych i wolnych strażników granicy stali się zwykłymi chłopami skazanymi na pańską łaskę i niełaskę. Cały czas jednak mieli świadomość, że postąpiono z nimi wbrew prawu, posiłkując się szytym grubymi nićmi łgarstwem. No i mieli swoje przywileje. Co prawda tymczasem głęboko schowane, ale dopóki istniały, była nadzieja na ich "odkurzenie" w bardziej sprzyjających czasach i okolicznościach...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz