Březové Hory, w czasach, o których będzie niżej mowa, znane bardziej pod nazwą Birkenberg, to dawne górnicze miasto o bogatej, związanej ściśle z kopalnictwem historii. Dziś czasy świetności mają już dawno za sobą, a od 1953 roku stanowią jedynie zachodnią dzielnicę miasta Příbram.
Březové Hory, rynek
Wikipedia, domena publiczna
Autor: VitVit – Vlastní dílo, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=80129013
Pierwsze wzmianki dotyczące wydobycia srebra w tych okolicach datuje się na wiek XIV, osadę założono tu dwieście lat później, jednak szczytu swojej historycznej kariery dosięgnęły Březové Hory na przełomie wieków XVIII i XIX, kiedy to stały się "srebrą stolicą" całej austriackiej, a potem austro- węgierskiej monarchii. Z pięciu, usytuowanych na stosunkowo niewielkiej powierzchni w okolicach miasta, kopalń, wydobywano wówczas około 97% srebra całego wielonarodowego państwa.
W akcie wdzięczności za dostarczane bogactwa, a także być może traktując ten krok jako element rekompensaty za tragedię, jaką Březové Hory przeżyły kilka lat wcześniej- cesarz Franciszej Józef I, 20 kwietnia 1896 roku, podwyższył rozrastającą się się gminę do miana królewskiego miasta górniczego. Rok później miejscowość zyskała swój własny herb, w którym na pierwszym planie znalazły się oczywiście narzędzia, bez których żaden górnik obyć się nie nie mógł- młotek i "żelazko". Trzeba dodać, że już wówczas na pierwszym planie było górnictwo rud ołowiu, zaś srebro zaczęło pełnić rolę atrakcyjnego "dodatku do urobku".
Jak już wspomniałem, kopalnictwem rud ołowiu i srebra na terenie administrowanym przez Březové Hory zajmowało się pięć zakładów wydobywczych, Jednym z nich była kopalnia Mariańska (Důl Marie), założona w 1822 roku w celu odciążenia wydobycia w sąsiedniej kopalni Wojciech (Důl Vojtěch). Chodniki obu kopalń, a także sąsiadujących z nimi zakładów Františka Josefa I. (później Ševčínský důl), Prokop i Anna, były ze sobą połączone.
Przez pierwsze lata Důl Marie funkcjonował metodami tradycyjnymi- urobek z pogłebiającego się z roku na rok szybu pomagały wyciągać konie zaprzęgnięte do specjalnych kieratów. Po niecałych dwóch dekadach kopalnia doczekała się istotnej innowacji- zamontowania maszyny parowej.
W roku 1856 kopalnia miała głębokość 672 metrów, zaś w 1892 poziomy sięgały tam już 1126 metrów.
Był wtorek, późny wiosenny poranek ostatniego dnia maja 1892 roku. Czterech górników- Emanuel Kříž, Alois Nosek, Jan Kadlec i Václav Havelka, którzy pracowali na porannej zmianie na poziomie 29 Dolu Marie (na głębokości 950 metrów) własnie skończyło pracę. Około godziny 11-tej spotkali się przy szybie i czekali na windę, która, jak co dzień, miała ich przetransportować na powierznię. Koleżeńskie rozmowy przerwało na pozór mało znaczące zdarzenie- Kříž, przy wymianie knota w swojej górniczej lampce, nieopatrznie wrzucił pozostałość starego, tlącego się jeszcze, sznurka do znajdującej się poniżej piwniczki sąsiadującej z magazynem, w którym składano m.in. drewniane pojemniki do transportu rudy. Dla bezpieczeństwa całe towarzystwo zostało na miejscu jeszcze kwadrans, po czym, nie stwierdziwszy ani dymu, ani ognia, ze spokojem wyjechali, wzięli kąpiel i udali się do domów.
Lampki górnicze z napuszczonym olejem knotem jako źródłem światła
Wikiediam, domena publiczna
Autor: Pastorius – Vlastní dílo, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=18146533
Godzinę później na dół zjeżdżała ekipa ze zmiany południowej. Górnicy zauważyli, że na 29 poziomie zaczynają szaleć płomienie. Było już jednak za późno na skuteczną akcję przeciwpożarową...
Od rzeczonego kawałka tlącego się knota zapaliły się znajdujące się w piwniczce kawałki drewna i trociny "oliwione" kilka razy dziennie smarem odpadającym z lin wyciągowych urządzenia transportowego. Żywioł, wydostawszy się z pomieszczeń, w których wznikł, błyskawicznie przeszedł na drewniane obudowy i w krótkim czasie objął kilkaset metrów chodników i sztolni w kopani Maria, a także w kilku połączonych z nią wyrobiskach należących do innych kopalń. Ogień, dym i dwutlenek węgla, a także fakt, iż tegoż dnia tempratura na dole, jak i na powierzchni była ta sama (24 stopnie), co miało niemały wpływ na wentylację, sprawiły, że z najbliżej leżącej kopalni Františka Josefa I pusta winda zaczęła wyjechała już o godzinie 14-tej. Znaleziono w niej tylko trzy kapelusze należące zapewne do górników, którzy wypadli z windy na dno szybu wyciągowego. Ze 161 ludzi fedrujących w ten dzień na Františku Josefie- setka nie wyjechała już żywa na powierzchnię. Podjęto jeszcze jedną próbę ratunkową i pół godziny później unieruchomiono windę.
Akcja ratownicza kierowana była do chodników wszystkich połączonych kopalń z najbardziej oddalonej od epicentrum pożaru Anny. Podczas jej prowadzenia życie straciło kilkunastu ludzi, a łączna liczba ofiar katastrofy sięgnęła 319 osób, Zginęła ponad 1/3 załogi pracującej 31 maja 1892 roku na południowej zmianie (319 z 835 ludzi).
Wydobywanie zwłok na powierzchnię prowadzono do 9 czerwca (ostatnią ofiarę znaleziono dopiero 22 września). Na kopalnianych placach koczowały przez ten czas tłumy krewnych górników- żony, matki i dzieci modlące się z nadzieją, że to właśnie ich maż, syn czy ojciec cudem ocalał.
Spektakl był iście masakryczny, bo modlitwom, płaczom i zawodzeniom towarzyszyła trudna identyfikacja zmarłych, których ciała były poparzone, zczerniałe od dymu, a niejednokrotnie rozczłonkowane. Ciepło spowodowane pożarem przyspieszyło tez procesy gnilne. Na wózkach wywożono oddzielone od ciał ręce, nogi, głowy- wszystko to, co zdołano wydobyć z czeluści dna szybów kopalnianych wind oraz znaleziono na szybowych poręczach poszczególnych poziomów (górnicy gromadzili się przy szybie z nadzieją na wyjazd, po czym, odurzeni dymem i mdlejący z braku powietrza spadali w kilkusetmetrową czeluść. Wielu spadło z umieszczonych w szybie drabin ratunkowych).
Atmosferę grozy dopełniły relacje ocalałych. Wynikało z nich, że gros górników początkowo zlekceważył informacje o pożarze. Nie raz już bowiem zdarzało się, że przerywali pracę z powodu takich informacji, po czym, po dojściu na podszybie okazywało się, że niebezpieczeństwo było wyolbrzymione, a niewielki ogień już dawno opanowano. Prawdziwego pożaru nikt w "Mariańskim Dole" ani w kopalniach przyległych nie pamiętał. Dopiero kiedy zaczynało brakować powietrza, a gryzący dym stawał się nie do wytrzymania, szukali drogi ucieczki, ale było już za późno.
1 czerwca od samego rana słyszano na powierzchni, przy szybach zjazdowych, kilkunastokrotne dzwonienie- znak, że ktoś był na dole i oczekiwał na wyjazd. Dzwonki umilkły około godziny 12-tej. Ostatnim uratowanym górnikiem był Jan Soukup pracujący w kopalni Františka Josefa I. Spisano z nim później 10-stronicowy protokół na temat wydarzeń, których był świadkiem podczas 24 godzin, jakie upłynęły od wybuchu pożaru do momentu jego szczęśliwego ratunku.
Przeżytą tragedię obrazowo opisał wozowy Nesveda, który feralnego dnia rozpoczął pracę na popołudniowej zmianie na poziomie 24 "Mariańskiego Dolu":
"Było za piętnaście pierwsza (popołudniu), kiedy pierwszy raz poczułem dym. Dlatego, że poczuli go także moi koledzy- zdecydowaliśmy się na ucieczkę w stronę chodników kopalni "Vojtěch" i dalej ku jej szybowi wyciągowemu. Dlatego, że jako wozowy znałem najlepiej drogę- stałem się niejo "przywódcą" uciekających. Kiedy doszliśmy do szybu ośmiu górników zdecydowało się na ucieczkę po szybowych drabinach. Wydało mi się to zbyt niebezpieczne, bo dym i gazy wypełniały powietrze w coraz to większym stopniu. Wróciłem z powrotem, bo pomyślałem o moim koniu, który mógł się spłoszyć i utrudnić ludziom ucieczkę. Przywiązałem go i spotkałem następnych czterech górników, którzy wydostali się na poziom 24 z niższych poziomów. Zawołali "Uciekaj! Jest źle!". Trzeba było teraz zadać sobie pytanie- "dokąd?". Przyłączyli się do nas następni czterej koledzy i wspólnie uciekaliśmy ku szybowi kopalni "Prokop". Kiedy się do niego zbliżaliśmy, zobaczyliśmy chmurę dymu. Znowu trzeba było zawrócić. Powiedziałem wtedy, że trzeba uciekać ku szybowi kopalni Anna. Poprowadziłem wszystkich aż do rozgraniczenia pomiędzy kopaniami Prokop i Anna i pokazałem drogę do szybu. Raz jeszcze wróciłem do konia, zobaczyć, czy wszystko z nim w porządku (zawsze wpajano nam, że o konie trzeba dbać). Był na miejscu. Potem po raz kolejny spotkałem tych ośmiu górników, bo okazało się, że pomylili drogę. Ruszyliśmy wspólnie ku szybowi "Anny". Minęliśmy grupę, która zapytała, gdzie idziemy. Odpowiedziałem: "Do szybu Anny", a oni na to: "Co to za pomysł- tam się nie da dojść". Nie posłuchałem, bo wiedziałem, że to jedyna droga ucieczki. Oni poszli w inną stronę, ale "moich" ośmiu górników zawierzyło mi i poszło za mną. I dobrze zrobili. Ta okrężna droga z kopalni Maria przez Prokop aż do szybu Anna trwała ponad pół godziny. Doszliśmy w ostatnim momencie, bo dym był już niemal wszędzie. Dałem znak dzwonkiem, zjechała po nas winda i wydostaliśmy się szczęśliwie na powierzchnię. Mój koń, jak się później dowiedziałem, nie przeżył."
Innym tragicznym świadectwem ostatnich chwil, jakie przeżyli 31 maja i 1 czerwca 1892 roku górnicy w kopalniach Březovych Hor były znajdywane jeszcze długo po katastrofie szczególne listy spisane przez osoby oczekujące na pewną śmierć. Pisali je zwykle ołówkiem na opakowaniach po materiale strzałowym (dynamicie).
List Františka Lišky:
"Moja droga matko i moja droga żono! Łączę się z wami w tej chwili, abyście wiedziały, że o Was pamiętałem. Wiem, że życia już nie uratuję. Długo pomagaliśmy sobie z kolegami- ściągnęliśmy koszule i wzajemnie odganialiśmy od siebie dym. Byliśmy blisko ognia, cały czas ściagły nas dym i opary. Czekaliśmy na pomoc... Moje drogie dzieci, łączę się z Wami i ze wszystkimi przyjaciółmi. Jeżeli w życiu komuś ubliżyłem- odpuśccie mi! Kiedy to pisałem, modliliśmy się. Z Bogiem!".
Atmosferę grozy dopełniły relacje ocalałych. Wynikało z nich, że gros górników początkowo zlekceważył informacje o pożarze. Nie raz już bowiem zdarzało się, że przerywali pracę z powodu takich informacji, po czym, po dojściu na podszybie okazywało się, że niebezpieczeństwo było wyolbrzymione, a niewielki ogień już dawno opanowano. Prawdziwego pożaru nikt w "Mariańskim Dole" ani w kopalniach przyległych nie pamiętał. Dopiero kiedy zaczynało brakować powietrza, a gryzący dym stawał się nie do wytrzymania, szukali drogi ucieczki, ale było już za późno.
1 czerwca od samego rana słyszano na powierzchni, przy szybach zjazdowych, kilkunastokrotne dzwonienie- znak, że ktoś był na dole i oczekiwał na wyjazd. Dzwonki umilkły około godziny 12-tej. Ostatnim uratowanym górnikiem był Jan Soukup pracujący w kopalni Františka Josefa I. Spisano z nim później 10-stronicowy protokół na temat wydarzeń, których był świadkiem podczas 24 godzin, jakie upłynęły od wybuchu pożaru do momentu jego szczęśliwego ratunku.
Przeżytą tragedię obrazowo opisał wozowy Nesveda, który feralnego dnia rozpoczął pracę na popołudniowej zmianie na poziomie 24 "Mariańskiego Dolu":
"Było za piętnaście pierwsza (popołudniu), kiedy pierwszy raz poczułem dym. Dlatego, że poczuli go także moi koledzy- zdecydowaliśmy się na ucieczkę w stronę chodników kopalni "Vojtěch" i dalej ku jej szybowi wyciągowemu. Dlatego, że jako wozowy znałem najlepiej drogę- stałem się niejo "przywódcą" uciekających. Kiedy doszliśmy do szybu ośmiu górników zdecydowało się na ucieczkę po szybowych drabinach. Wydało mi się to zbyt niebezpieczne, bo dym i gazy wypełniały powietrze w coraz to większym stopniu. Wróciłem z powrotem, bo pomyślałem o moim koniu, który mógł się spłoszyć i utrudnić ludziom ucieczkę. Przywiązałem go i spotkałem następnych czterech górników, którzy wydostali się na poziom 24 z niższych poziomów. Zawołali "Uciekaj! Jest źle!". Trzeba było teraz zadać sobie pytanie- "dokąd?". Przyłączyli się do nas następni czterej koledzy i wspólnie uciekaliśmy ku szybowi kopalni "Prokop". Kiedy się do niego zbliżaliśmy, zobaczyliśmy chmurę dymu. Znowu trzeba było zawrócić. Powiedziałem wtedy, że trzeba uciekać ku szybowi kopalni Anna. Poprowadziłem wszystkich aż do rozgraniczenia pomiędzy kopaniami Prokop i Anna i pokazałem drogę do szybu. Raz jeszcze wróciłem do konia, zobaczyć, czy wszystko z nim w porządku (zawsze wpajano nam, że o konie trzeba dbać). Był na miejscu. Potem po raz kolejny spotkałem tych ośmiu górników, bo okazało się, że pomylili drogę. Ruszyliśmy wspólnie ku szybowi "Anny". Minęliśmy grupę, która zapytała, gdzie idziemy. Odpowiedziałem: "Do szybu Anny", a oni na to: "Co to za pomysł- tam się nie da dojść". Nie posłuchałem, bo wiedziałem, że to jedyna droga ucieczki. Oni poszli w inną stronę, ale "moich" ośmiu górników zawierzyło mi i poszło za mną. I dobrze zrobili. Ta okrężna droga z kopalni Maria przez Prokop aż do szybu Anna trwała ponad pół godziny. Doszliśmy w ostatnim momencie, bo dym był już niemal wszędzie. Dałem znak dzwonkiem, zjechała po nas winda i wydostaliśmy się szczęśliwie na powierzchnię. Mój koń, jak się później dowiedziałem, nie przeżył."
Innym tragicznym świadectwem ostatnich chwil, jakie przeżyli 31 maja i 1 czerwca 1892 roku górnicy w kopalniach Březovych Hor były znajdywane jeszcze długo po katastrofie szczególne listy spisane przez osoby oczekujące na pewną śmierć. Pisali je zwykle ołówkiem na opakowaniach po materiale strzałowym (dynamicie).
List Františka Lišky:
"Moja droga matko i moja droga żono! Łączę się z wami w tej chwili, abyście wiedziały, że o Was pamiętałem. Wiem, że życia już nie uratuję. Długo pomagaliśmy sobie z kolegami- ściągnęliśmy koszule i wzajemnie odganialiśmy od siebie dym. Byliśmy blisko ognia, cały czas ściagły nas dym i opary. Czekaliśmy na pomoc... Moje drogie dzieci, łączę się z Wami i ze wszystkimi przyjaciółmi. Jeżeli w życiu komuś ubliżyłem- odpuśccie mi! Kiedy to pisałem, modliliśmy się. Z Bogiem!".
Po zmarłych w katastrofie górnikach pozostało 285 wdów i 919 sierot. Ofiary chowano podczas masowych pogrzebów w Příbramiu i Březovych Horach. Pięciu nigdy nie udało się zidentyfikować. Ich szczątki spoczęły prawdopodobnie w masowym grobie, do którego złożono pozostałości ludzkie wywiezione z kopalń w trzech beczkach.
Zbiorowy pogrzeb ofiar katastrofy górniczej w Březovych Horach
Wikipedia, domena publiczna
Wkrótce po katastrofie rozpoczęto szukanie winnych tragedii. Ruszyła rozprawa mająca wyjaśnić jej okoliczności, a finalnie skazać winowajców.
Mimo iż specjaliści z Akademii Górniczej w Příbrami Josef Hrabák i Gustav Ziegelheim nie wskazali jednoznacznie, że powodem katastrofy mógł być feralny kawałek knota od górniczej lampki, a jeżeli już miałby nim być- to nic nie wskazywało na to, że pożar przyjmie aż tak monstrualne rozmiary- sąd skazał jako głównego winowajcę Emanuela Kříža na trzy lata ciężkiego więzienia. Jan Kadlec dostał o rok mniej, Václav Havelka 18 miesiecy, a Alois Nosek trzy miesiące. Kříž, skutkiem traumy i depresji, na którą zapadł rozmyślając nad konsekewncjami swojego nieostrożnego postępowania, nie mogąc sobie poradzić ciężarem winy za śmierć ponad 300 osób, po kilku miesiącach zmarł w więzieniu.
Obiektywnie rzecz biorąc- knocik Kříža, choć znaczący w całym wydarzeniu, był jedynie częściowo winny. Na ogrom strat ludzkich i materiałowych złożyło się kilka przyczyn. Po pierwsze bardzo późne ogłoszenie alarmu, na co wpłynął fakt, że w momencie zaprószenia pożaru odbywała się właśnie wymiana zmian górniczych. Po drugie nie funkcjonująca wentylacja, po trzecie zaś zlekceważenie niebezpieczeństwa przez pracujących, co opóźniło ich ewakuację.
Wydobycie w "Marii" wznowiono dopiero po dwóch latach, a kopalnia funkcjonowała do końca I wojny. Po ponad ćwierćwieczu przestoju uruchomiono ją po raz kolejny w czasach socjalistycznych. Definitywnie zamknieto, wraz z innymi kopalniami rud na Příbramsku, w roku 1978.
Pozostałośc po kopalni Důl Marie
Wikipedia, domena publiczna
Autor: Václav Bešťák – Vlastní soubor, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=11079539
Dziś o górniczej przeszłości tego regionu Czech oraz o katastrofach, z których największą była wyżej opisana, przypominają muzea i skanseny. Muzeum Górnictwa w mieście Příbram jest miejscem, które z pewnością warto odwiedzić.
Przy okazji warto też zajrzeć do Březovych Hor, gdzie mieści się część příbramskiej ekspozycji- Hornický skanzen Březové Hory.
A na koniec wstąpić do hospody mieszczącej się w zabudowaniach pozostałych po "Dole Maria" noszącej wdzięczną nazwę "Hornická hospůdka Na Marii".
Już sama wiedza o tym, że Březové Hory były niegdyś słynącym na całą Europę wolnym , królewskim, srebnonośnym miastem, plus świadomość, że informacja taka wychodzi z polskich ust- zyskają nam zapewne sympatię wśród stamgastów :) Powodzenia!
Źródła:
https://www.zdarbuh.cz/dulni-nestesti/brezohorska-tragedie-katastrofa-na-dole-marie-v-roce-1892/
https://cs.wikipedia.org/wiki/D%C5%AFl_Marie
Źródła:
Vladimir Liška, Největší záhady dávných Čech, Frýdek-Místek 2015
https://web.archive.org/web/20100722091528/http://www.hornictvi.info/podzemi/nestesti/04.htmhttps://www.zdarbuh.cz/dulni-nestesti/brezohorska-tragedie-katastrofa-na-dole-marie-v-roce-1892/
https://cs.wikipedia.org/wiki/D%C5%AFl_Marie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz