W maju 2019 roku po raz kolejny miałem okazję przekonać się, że podróże kształcą. W Białe Karpaty ciągnęło mnie od dawna, ale dotąd jakoś zawsze było nie po drodze, albo brakowało czasu. Koniec końców, dosyć przypadkowo, przyszło mi spędzić kilka dni w małej chatce na czesko- słowackim (dawnym czesko- węgierskim, a właściwie morawsko- węgierskim) pograniczu, u podnóża niewielkiego szczytu Kykula, z którego rozciągają się malownicze widoki na górskie masywy oraz małe miejscowości i odosobnione gospodarstwa (statki, kopanice).
Starý Hrozenkov, oprócz tego, że jest najbardziej ludny, jest też
najstarszą miejscowością w okolicy. Źródła historyczne wspominają go już pod
rokiem 1261.
Jako starą
osadę nadgraniczną, przez którą biegł szlak do węgierskiego Trencsén, znanego dziś pod bardziej swojską
słowacką nazwą Trenčín, można by było na siłę
wciągnąć Starý Hrozenkov w polską historię. To własnie tędy podążali
bowiem w sierpniu 1335 roku czeski król-wojownik Jan Luksemburski razem
ze swoim nie mniej (a w przyszłości nawet bardziej) sławnym synem
Karolem na zjazd z przedstawicielami polskiego władcy Kazimierza Wielkiego. Jan
opuszczał Królestwo Czeskie jako tytularny król Polski, a wracał przez
tenże Hrozenkov już bez tego tytułu, za to z formalnym poświadczeniem
zwierzchnictwa nad większością Śląska i bogatszy o obietnicę wypłaty 20 tysięcy
kop praskich groszy.
Na ogół jednak na Kopanicach- nazwanych tak z powodu niewdzięcznych,
trudno dostępnych i kamienistych pól uprawnych, których niczym innym, jak
kopaczką, przeorać się z reguły nie dało (zresztą nawet, gdyby taka możliwość
istniała- z większymi maszynami rolniczymi nie dało się tam dojechać)- przez
wieki nic ciekawego się nie działo. Osadnictwo było bardzo luźne, zaś późno
powstałe, osiemnastowieczne wsie -Vyškovec, Vápenice, Žítková,
czy Lopeník- są tej luźnej zabudowy doskonałym przykładem.
Tak zwanej kopanickiej kolonizacji dokonali
głównie przybysze zza Białych Karpat, w głównej mierze Słowacy, którzy
przynieśli ze sobą głównie solidną chęć poprawy własnych warunków życiowych,
ale też praktykowane od pokoleń zwyczaje. Z połączenia tychże ze zwyczajami
"tubylców" hrozenkowskich (którzy w dużej mierze mierze także więcej
wspólnego mieli ze Słowakami aniżeli z Morawiakami), powstała bardzo ciekawa
mieszanka kulturowa, której najbardziej unikalnym elementem składowym było tzw.
boginiowanie praktykowane przez kopanickie boginie.
Kim były owe boginie (a zdarzało się, że i "boginiarze")?
Pierwsze słowo, które ciśnie się na usta, to "czarownica". I w
zasadzie, jeżeli idzie o Czechy szeroko pojęte, mielibyśmy tu skrótowe
wyjaśnienie całej sytuacji. No bo przecież z pozoru to jasne- Czesi (i
Morawiacy) palili czarownice i robią to zresztą w ostatnie dni kwietnia aż do
dziś dnia. Dziś są to kukły, ale kiedyś- kto wie...
Otóż już wyprowadzam z błędu. Pálení čarodějnic -
widowiskowy rytuał, traktowany dziś w kategoriach imprezy i dobrej zabawy- nie
ma żadnego związku ze starymi zwyczajami słowiańskimi (choć tak by się mogło na
pierwszy rzut oka wydawać). Czesi przejęli go w spadku po narastających niegdyś
wpływach niemieckich w tym kraju- dlatego np. dla Polaków tchnie on dość
głęboką egzotyką. Na Węgrzech, skąd przybyli na Kopanicko słowaccy osadnicy,
był on w ogóle nie znany.
Skąd więc owe boginie-czarownice? Sedna problematyki w zasadzie do dziś
nikt nie zgłębił, ale chodzi zapewne o pomieszanie przedchrześcijańskich
zwyczajów z narzuconą w średniowieczu wiarą chrześcijańską.
Pierwszą zapiskę o "boginiowaniu" z terenu Kopanic mamy
dopiero z połowy XVIII wieku (a więc dokładnie z czasów "kopanickiej kolonizacji").
Jej autorem jest jezuicki misjonarz, niejaki Karl Kulich, który zaobserwował,
że wokół Stareho Hrozenkowa, głównie na oddalonych od wsi "statkach"
czy "kopanicach" mieszkają boginie i bożcy, którzy leczą ludzi za pomocą
znalezionych w górach szczególnych ziół oraz wypowiadanych guseł. Co prawda
wszystko przebiegać miało w imię Boże, ale jezuita i tak zajął się od razu
próbą zlikwidowania tych, w jego mniemaniu, pogańskich zaszłości. Na początek
wydał zakaz wróżenia z wosku i ołowiu, ale mało kto tak naprawdę się tym
przejął.
Hrozenkovski samorząd poprosił go następnie o wymyślenie kary dla
niejakiej Doroty, służki u Jana Hanáčka , która to miała się dopuścić srogiego
przestępstwa. Mianowicie- zamiast, jak większość pobożnych obywateli wsi, uczestniczyć
w czerwcowym celebrowaniu święta Trójcy Świętej w hrozenkovskim kościele-
biegała po wzgórzach i łąkach zbierając do naczynia wodę z czterech różnych
strumieni, którą następnie połączyła z zerwanymi przed wschodem słońca kwiatami
... A wszystko po to, aby umyć się tym specyficznym perfumem, który zapewnić
jej miał wyjątkowe piękno i powodzenie u kawalerów. Staraniem jezuity, zamiast
w objęciach ukochanego, wylądowała w więzieniu.
Ogólnie jednak rzecz biorąc- mogło być znacznie gorzej. W sąsiednich
Węgrzech, a dokładnie w Segedynie, w latach 1728-1729 osądzono i skazano na
śmierć czterdziestu nieszczęśników, którym udowodniono usiłowanie zniszczenia
całego kraju (włącznie z Siedmiogrodem) za pomocą... gradobicia.
Inne źródła dokumentują jeszcze wcześniejsze procesy sądowe w bliższej
okolicy. Mianowicie w roku 1630, w Bojkovicach (około 10 km od Stareho
Hrozenkova), sądzono mieszkankę Luhačovic - Kateřinę Shánělkę,
która miała nakazać jakiemuś dziewczęciu pląsać nago po porannej łące w noc
świętojańską i zbierać zioła. Miało to zapewnić szczęście dla domu na cały
nadchodzący rok. Z tychże roślin sporządzono następnie coś w rodzaju
kropidła i pokropiono dom, po czym schowano wiecheć za krokwią, aby bronił go
od uderzeń piorunów i strzegł przed złymi urokami. Nieszczęsna Shánělka za
swoje rady zapłaciła własną głową.
Pięć lat później, w tych samych Bojkovicach, sądzono Kateřinę
Mrázkę z Pitína za podobne "zielarskie" przestępstwo. Oskarżona uszła
z życiem głównie dzięki temu, iż wyjawiła, że zbiera zioła w imię Boże i tylko
takie, które są dobre i odczyniają np. uroki rzucone na konie.
Wypuszczono ją, można powiedzieć, warunkowo, pod nakazem nie kontynuowania
dawnej działalności i nie wzywania imienia Pana Boga swego nadaremno.
Tego typu
procesy, z których, jeżeli chodzi o Królestwo Czeskie, najsłynniejsze były te z
Velkich Losin w Jesenikach, gdzie w latach 1678-1696 skazano na karę śmierci
ponad 100 osób, skutecznie wypleniły ludowe przesądy i przytłumiły
ziołolecznictwo praktycznie w całym kraju. Nagonce jezuitów i krajskim sądom
oparły się jedynie nadgraniczne Kopanicko i szczątkowo Valašsko. Co więcej, doczekawszy bardziej
tolerancyjnych czasów, miejscowe boginie i bożcy przeżyli w wieku XIX prawdziwy
renesans swojego rzemiosła, powstałego z połączenia szczególnego daru z
przekazywaną z pokolenia na pokolenie wiedzą.
W połowie
tegoż stulecia na szpalty morawskiej prasy dostała się urodzona w Vyškovcu
Dora Šurmánková, zwana "babą boršicką", nie mniej znaną była m.in. Dora Jozef
Izviněc (także z Vyškovca) czy bogini Ružejova. W samym Vyškovcu miał też mieszkać bożec
potrafiący zaklinać nadchodzące burze...
Jednak
prawdziwą mekką dla ludzi, których zawiodła naukowa medycyna, tudzież nie mogli
sobie poradzić z problemami osobistymi, zawiedzioną miłością, a na koniec także
ze... złodziejami, stała się Žítková, w której na
przełomie XIX i XX wieku grono bogiń stało się największe i- co najważniejsze-
najskuteczniejsze.
Rzut oka
na Žítkovą
W latach
1910-1920 proboszczem parafii w Starém Hrozenkově był
ojciec Josef Hofer- postać skądinąd ciekawa sama w sobie.
Centrum
parafii Josefa Hofera- kościół w Starém
Hrozenkově
Jako bystry obserwator zwrócił uwagę na piękno kroju
kopanickich strojów ludowych, szyjąc sobie na zamówienie ornat w podobnym stylu.
Czasem widywano go też w zwykłym, codziennym stroju góralskim.
Wśród swoich parafian, oprócz Słowa Bożego, Hofer starał się szerzyć
oświatę i higienę, jednak jego bezpośredniość, bezkompromisowość i gorliwość w
sprawach dotyczących wiary, a także choleryczne usposobienie sprawiały, że nie
był postacią powszechnie lubianą. Wśród Kopaniczan określano go zwykle mianem
"naszego szalonego farorza".
Josef Hofer (jak wielu jego poprzedników i następców) był
zajadłym wrogiem "boginiowania", z drugiej zaś starał się na różne
sposoby zgłębić ów fenomen. W 1913 roku pisał: "Žítková jest małą miejscowością, ale natenczas najbardziej znaną na
całych Kopanicach. Wszędzie tu mieszkają "boginie", które potrafią
nie tylko leczyć, ale i pomóc w odnalezieniu ukradzionych, zaczarowanych i
długo poszukiwanych rzeczy. Pomagają zażegnywać spory, ale także, w
szczególnych przypadkach, je rozdmuchiwać. Służą pomocą zakochanym, ale
wpływają także na ludzkie rozłąki. (...) Z powodu bogiń Žítkovą zna
nie tylko prosty lud, ale i inteligencja. Ciągną tu ludzie z całych Moraw,
Węgier, ba- z Pragi, Wiednia i nawet Warszawy. Każdego dnia u bogiń wielu ludzi
szuka pomocy w różnych sprawach. Idą biedacy w łachmanach, ale też panowie
ze złotymi łańcuchami, panie w jedwabiach, z chustami na twarzy. Idą piechotą i
jadą w karocach. Codziennie co najmniej 50 osób(...) Jeżeli
chłopak zerwie z dziewczyną- ta idzie do bogini, aby jej czary pomogły naprawić
związek. Kiedy komuś ukradną pieniądze- idzie do bogini, aby pomogła wyjaśnić,
kto je zabrał. Idą do bogiń chorzy, ale też ci, którym krowa nie daje mleka (a
w biednej, górskiej społeczności, był to nie lada problem- przypis autora) aby
się przekonać, kto rzucił na nią urok i jak go odwrócić. Pytają, jak uleczyć
chore zwierzęta. Nawet oskarżeni w trwających procesach proszą boginie o
wpłynięcie na sędziego tak, aby wydał sprzyjający im werdykt. (...) Boginie
mają dla każdego mądre słowo, dobrą radę, skuteczny lek. (...) Otwierają drzwi
przeszłości, odgarniają ciemny zawój przyszłości, biorą na świadków osoby
nieżyjące.
W czasach Hofera (objął swoją parafię w 1910
roku) bogiń w Žítkovej było co najmniej pięć- trzy z nich były
potomkiniami najbardziej znanych- Pagáčeny i Bielohlavy (boginiowanie przechodziło w kopanickich
rodzinach z pokolenia na pokolenie, najczęściej "schedę" po matce
przejmowała najstarsza córka)- Anna zwana także Pagáčenou
(młodszą), czasem także Fuksenou, Kača (druga córka Pagáčeny) i Anna Struhárová
zwana Struharką. Następne dwie to nieznana z
imienia wdowa oraz jej dawna uczennica, która, widząc, że można na tym nieźle
zarobić, postanowiła wziąć sprawy boginiowania we własne ręce).
Młodsza Pagáčena miała dwie córki, ale z
nieznanych bliżej powodów nie chciały one kontynuować rodzinnej tradycji. Kača
pozostawiła po sobie kilkoro dzieci, zmarła jednak młodo i nie zdążyła
przekazać swoich szczególnych umiejętności. Mimo to jedna z jej córek- Maria,
która wyszła za mąż po słowackiej stronie Białych Karpat, przejęła wiedzę i
zdolności boginiowania po teściowej- starej Kročilovej. W dalszych latach
zasłynęła w swojej okolicy jako mláda Kročilka. Zmarła w 1984 roku.
Anna Struhárová- Struharka, znana też jako "Kudłata"
(Chupatá) i "Rękawica", zmarła tuż po wojnie, w roku 1946. Na boginię
wyuczyła swoją córkę Irmę (urodzoną w 1905 roku). Irma, po mężu Gabrhelová,
okazała się być ostatnią z kopanickich bogiń. Po jej śmierci, w 2001
roku, wielusetletnia i wielopokoleniowa tradycja ludowa Białych Karpat raczej
bezpowrotnie zanikła.
Zanim jednak
do tego doszło, przez długie lata bogini Irma toczyła swoistą rywalizację z
kilkoma innymi "koleżankami po fachu", w tym zwłaszcza ze własną
szwagierką Kateřiną Hodulíkovą oraz niejaką Surmeną, która jako jedyna z tej
trójcy umiała ponoć zażegnywać burze.
Podstawowym wyposażeniem każdej szanującej się bogini
był garnek do roztapiania wosku, miska z zimną wodą (nie byle jaką, najlepiej
pochodzącą ze zbiegu kilku potoków, dodatkowo zmieszaną z odpowiednimi
ziołami), zwaną "szczęśliwą wodziczką", oraz szeroki wachlarz zbiorów
suszonych ziół.
Kiedy do chaty wchodził zapowiedziany gość, bogini
stawiała garnek z woskiem na ogień, zaś delikwent dostawał do rąk miskę ze
"szczęśliwą wodziczką". Potem zaczynały się rytuały połączone z
modlitwami. Bogini żegnała się znakiem krzyża, krzyżem oznaczała też
"wodziczkę", po czym mówiła głośno: " Ta szczęśliwa wodziczka
uzdrowi wasz ból, a jeśli nie, niech tu zaraz przepadnę". Następnie
wypowiadała zaklęcie w stylu: " Witaj wodo, wodziczko, roso moja, rosiczko!
Skąd tutaj przychodzisz? Od rzeki Jordan, od samego Jezusa Chrystusa? Goiłaś
jego święte rany. Obyś też tę, przez Boga daną osobę, uleczyła, jej rany i
ciężary obmyła. Aby je wziął sam Bóg przy swojej dobrej świętej pomocy. Z
jakiegokolwiek powodu Ci się to stało, wyrzucam to i zażegnuję na czarne, puste
lasy. Niech żadna wiedźma nie ma nad tym żadnej mocy. Gdyby ktoś chciał tknąć
te osobę- niechaj go pokręci i złamie. Na zimno umywam, na gorąco zaklinam,
mało pożyczyłaś- zwracam ci z nawiązką. Odejdźcie wiedźmy na czarną górę, tam
pijcie czarne wino, jedzcie smołę, ale tu żadnej mocy już więcej nie
miejcie." (tekst za: Jiří Jilík "Žítkovské čarování").
Po tych słowach bogini brała z rąk "pacjenta"
naczynie z wodą, stawiała je na stół i wlewała do niego roztopiony wosk. Zanim
bryła wystygła zadawała pytania i układała fakty w całość, potem wyjmowała lewą
rękę uformowany wosk, kładła na stół i mówiła "Powiedz ty mi woskiczku,
sprawiedliwą świętą prawdę, prawdziczkę". Kolejną, najważniejszą
częścią obrzędu, było wróżenie z wosku. Bogini potrafiła z wydobytej bryły
wyczytać, kto ukradł daną rzecz, wskazać wiedźmę, która rzuciła urok na bydło,
czy też przyszłego męża lub żonę, a także inne rzeczy, wzmiankowane już
powyżej.
Jeżeli ktoś chciał rady bogini, a nie potrafił do niej
dojść (dojechać) o własnych siłach, mógł wysłać kogoś w zastępstwie. Wówczas do
"szczęśliwej wodziczki" trzeba było wrzucić jakiś przedmiot należący
do chorego (np. pierścionek czy chusteczkę).
Po wszystkim następowało "przepisywanie recept" i
wydawanie specyfików sporządzonych z ziół. Jeżeli czegoś w zielarskiej
apteczce bogini brakowało- kierowała klienta na zakupy do
"zaprzyjaźnionych" sklepów w Uherskim Brodzie czy Drietomie na
stronie słowackiej. Na odchodnym badany dostawał też buteleczkę ze
"szczęśliwą wodziczką" aby się nią od czasu do czasu przemywać.
Zaklęcia stosowane przed wlaniem wosku były dostosowane
do intencji, w jakiej dany człowiek do bogini przybył. Inne stosowano w
przypadkach potrzeby wykrycia sprawców kradzieży, inne dla odczarowania bydła,
inne zaś w sprawach dotyczących spraw miłosnych. Trzeba przy tym zauważyć, że
wszystkie te formułki boginie cytowały wyłącznie z pamięci, bo Kopanice jeszcze
pod koniec XIX wieku były w olbrzymiej masie swych mieszkańców niepiśmienne (w
w 1890 roku w kopanickiej "stolicy"- Hrozenkovie, na 881 obywateli
pisać umiało tylko 167...).
Kwestie sercowe, oprócz wróżenia z wosku, wymagały też
trzykrotnego zarzekania na łące czy polu- bladym świtem, w południe i o zmierzchu.
Nie było też problemem, kiedy okazywało się, że wymarzony mężczyzna nie jest
stanu wolnego. Boginie mogły ponoć sprawić, że odchodził od swojej obecnej
żony, czasem zaś po prostu obecna żona, dziwnym zrządzeniem losu, w krótkim
czasie odchodziła do lepszego świata... Swoją moc miały też takie zioła, jak:
bazylia, szarłat, dziurawiec zwyczajny (zwany milovníkiem), widłak goździsty,
głowienka pospolita, szyplin jedwabisty, goździkowiec korzenny czy lebiodka
pospolita. Wierzono na przykład, że sok z dziurawca podany upatrzonemu
mężczyźnie wznieci w nim uczucie ku pannie, która go wytłoczyła. Takie samo
działanie miało mieć ciasteczko (kołaczek) z zapieczonym w środku szarłatem. A
jeżeli już jesteśmy przy miłości i wypiekach warto też wspomnieć o koláčkach czy
pagáčkach (słynnych kopanickich plackach) z kilkoma kroplami krwi. Ta mogła
pochodzić ze zwykłego nakłucia palca igłą, ale cuda w takich przypadkach
działała ponoć...krew menstruacyjna.
Kobiety
tęsknie wyglądające zamążpójścia były istotnym procentem klienteli bogiń. I nie
chodziło tu jedynie o pragnienie miłosnych uniesień czy spełnienie w
macierzyństwie. Małżeństwo stanowiło jedyną nadzieję na życiowe zabezpieczenie.
Stare panny pozostawały kulą u nogi wielodzietnych rodzin, a z czasem stawały
się zwykłymi służkami, bez jakichkolwiek praw.
Do bogiń
chodzili też mężczyźni chcący zdobyć tę jedyną, która akurat nie za bardzo
zwracała na nich uwagę. Jak pisze proboszcz Hofer, w 1912 roku do Žítkovej przybył po radę pewien bogaty chłop spod Uherskiego Brodu. Kochał
się w dziewczynie od młodych lat, ta jednak zdawał się go nie zauważać. Bogini
poradziła mu zdobyć włos ukochanej, zakopać pod rynną i czekać na rozwój
wydarzeń. Podczas jednej z potańcówek udało mu się niepostrzeżenie pozbawić
obiekt swych westchnień owego włosa, a dalej postąpił zgodnie w wytycznymi
przekazanymi przez boginię. Nie trwało długo, jak dziewczyna zaczęła wszędzie
za nim chodzić i mówić tylko o nim. Koniec końców wzięli ślub, zaś
"szalony proboszczyna" z Hrozenkova mógł się pukać w czoło ile tylko
chciał- za nic nie mógł przekonać chłopa o tym, że był to zwykły przypadek lub
oszustwo.
Boginie
miały mieć też ciekawe przepisy na ustanie małżeńskich swarów. W tym celu żona
musiała znaleźć sowie piórko i umieścić je w łóżku (tak, żeby mąż się nie
spostrzegł), zaś ze znalezionym na polnej drodze kawałkiem smaru do kół
wozowych starczyło pomazać kilka ubrań. Szczęście małżeńskie gwarantowane!
Leczono
także niepłodność. To już była wyższa sztuka i wymagała pomocy współmałżonka.
Kobieta musiała się położyć na brzuchu na stole, a mąż smarował ją masłem,
potem obrót na plecy i to samo. Następnie leczona musiał upiec placek (pagáček)
i na drugi dzień wstawić go do suchego garnka, po czym wetknąć w niego 8
zapałek. Mąż zapalał zapałki i przystawiał garnek z tlącymi się jeszcze, ale
nie palącymi, do brzucha leżącej na plechach kobiety na dwie godziny. Przez ten
czas trzeba było leżeć nieruchomo, a potem delikatnie poważyć garnek palcem
tak, żeby dno powoli się odkleiło. Drugą częścią zabiegu było wypicie wywaru z
gałki muszkatułowej smażonej na maśle zmieszanej z rumem, wodą i cukrem i znowu
leżenie do końca dnia. Na koniec już tylko dieta i szlaban na rok na
wieprzowinę oraz drób do czasu zajścia w ciążę. Proste? Tylko z pozoru. Już
proboszcz Hofer spostrzegł, że boginie potrafiły się skutecznie ubezpieczać
przed ewentualnym niepowodzeniem. Wszystkie zalecenia trzeba było bowiem
wykonywać bardzo skrupulatnie. Ewentualna reklamacja kwitowana była analizą
przebiegu obrzędu i zazwyczaj znajdowano jakieś małe uchybienie na wskutek
którego terapia się nie powiodła...
Jak widać z
powyższego- boginie z Kopanic starały się pomagać ludziom w miarę swoich
możliwości, nabytych umiejętności i doświadczenia, czasem także domorosłą
znajomością psychologii. Jednak w Białych Karpatach mieszkały też ich
przeciwniczki- tzw. bosorki (bosorky) trudniące się czarną magią i w zasadzie
nie różniące się wiele od legendarnych czarownic. Potrafiły sprowadzić na
człowieka pecha, chorobę i nieszczęście, a czasami nawet śmierć. Sprawić, żeby
bydło chorowało albo nie dawało mleka. Mówiło się wtedy, że bosorka komuś
"porobiła". Odwrócić czary mogła tylko bogini, zaś bosorka pojawiała
się w drzwiach zazwyczaj podczas trwania odczyniania uroku, bo nie dawało jej
to spokoju. Tak można było poznać, kto komu "porobił". Praktykowano
też zwyczaje podobne do religii voodoo, w których główną rolę grała kukiełka
wyobrażająca bosorkę. Laleczkę kłuto szpilkami czy przypalano, a ślady tych
tortur widać było później na ciele bosorki. Ludowy przekaz mówił, że raz do
roku można było się przekonać, które z mieszkanek wsi to bosorki. W tym celu w
święto świętej Łucji (13 grudnia) trzeba było wystrugać stołeczek i przez
następne dni przynajmniej chwilę na nim pracować. Potem wystarczyło go
przemycić do kościoła na pasterkę. Gdy się na nim usiadło widziało się
wszystkie wiedźmy- siedziały tyłem do ołtarza...
Ile w tym
wszystkim prawdy? Tę kwestię pozostawiam już Waszym osądom. Ogólnie rzecz
biorąc, coś musiało być na rzeczy, skoro nawet realista Josef Hofer, który z
grubsza uważał całe boginiowanie za oszukańczy proceder służący nabiciu kiesy,
koniec końców stwierdził, że nie wszystko, co się tyczy bogiń, można wyjaśnić
naukowo. Dekada, którą spędził na parafii w Hrozenkovie była dla tego
wnikliwego publicysty wystarczającym czasem, aby wypracować sobie pogląd na
całą sprawę. Niestety Hofer nieco spłycił temat demaskując działalność bogiń w
krzywdzący dla nich sposób. Każda z bogiń miała swojego "aniołka"-
dziecko, które dla niej pracowało i przyprowadzało z hrozenkovskiej doliny
gości na oddalone kopanice, w których mieszkały. Według Hofera
"aniołek" prowadził gości do swojej bogini okrężną drogą i niejako
dla zabicia czasu gawędził z klientem wyciągając mniej lub bardziej ważne
informacje. Kiedy dom bogini było już widać na szczycie- "aniołek"
pod błahym pretekstem szybko się oddalał i biegł na skróty do swojej
mocodawczyni opowiadając szybko wszystko to, co zdołał wydobyć z delikwenta,
który za chwilę miał stanąć u drzwi. Bogini miała więc już jako- taki pogląd na
sprawę. Teraz wystarczyło zaskoczyć przybysza faktami o nim samym czy jego
rodzinie. A bryły wosku? Każdy z nas niegdyś bawił się w andrzejkowe wróżby.
Wiadomo, że wyciągnięta z wody masa daje szerokie pole do interpretacyjnego
popisu.
Pisząc o boginiach
nie mógłbym pominąć jeszcze jednego, dość istotnego wątku. Otóż w latach II
wojny, kiedy to Białe Karpaty, przedostatni raz w historii, znowu stały się
terenem nadgranicznym pomiędzy Protektoratem Czech
i Moraw a quasi niepodległą Słowacją, boginie z Kopanic zainteresowały samego
Heinricha Himmlera. Ich sława i niespotykane umiejętności przyciągnęły
niemieckich naukowców z instytutu Ahnenerbe (Towarzystwo Badawcze nad
Pradziejami Spuścizny Duchowej, Niemieckie Dziedzictwo Przodków –
Studiengesellschaft für Geistesurgeschichte, Deutsches Ahnenerbe e.V.; założone
w 1935 roku, z początkiem 1939 włączone do SS) badających procesy
czarownic. Działające w jego ramach 8-osobowe H- Sonderkommando pod
kierownictwem dr Rudolfa Levina zainteresowało się kopanickimi boginiami i
przeprowadziło w Białych Karpatach pseudonaukowe badania opierając się głównie
na założeniach nazistowskiej kraniometrii (pomiarach czaszki). Owe
"H" w nazwie było skrótem od "Hexe"- wiedźma, czarownica.
Nie wszystkie boginie dały się wmanewrować w ów projekt, jednak to, co SS w
Kopanicach zdobyła wystarczyło do sformułowania wyssanej z palca teorii o
pragermańskich korzeniach miejscowej ludności. Obrzędy i zaklęcia bogiń
podciągnięto pod spuściznę Markomanów- ludu germańskiego zamieszkującego ziemie
czeskie w początkach naszej ery. Stąd był już tylko krok do tezy o
usprawiedliwionej władzy Niemców na terenach Czech i Moraw...
H- Sonderkommando zakończyło swoje prace na początku 1944 roku, zaś
pisemne owoce jego kilkuletniej działalności oglądać dziś można w poznańskim
archiwum. Szczęśliwym bowiem trafem wywieziono je pod koniec wojny z Berlina do
Sławy (na pograniczu Dolnego Śląska i Wielkopolski), gdzie archiwalia odnaleźli
jesienią 1945 roku polscy naukowcy.
Koniec wojny w Białych Karpatach przyniósł wytchnienie, ale już wkrótce
miało się okazać, że było ono jedynie chwilowe. W roku 1948 w Czechosłowacji
zapanował ustrój socjalistyczny obracając w perzynę wielowiekowe tradycje i
zwyczaje praktykowane w Kopanicach. Do Žítkovej
wraz z doprowadzeniem elektryczności (1948) i przyjazdem pierwszego autobusu
(1950) dotarła "cywilizacja". Wkrótce potem większość porozrzucanych
po poszczególnych kopanicach gruntów przejęło JZD (odpowiednik naszego PGR).
Mieszkańcy Kopanic, którzy przez wieki, dzięki swojemu szczególnemu miejscu
zamieszkania, byli oderwani nieco od ogólnokrajowej rzeczywistości, nagle
zostali brutalnie sprowadzeni na ziemię. Towarzysze z KSĆ, za pośrednictwem
swoich szpicli z StB (Státní bezpečnost)
zabrali się też za boginie. Gusła i zabobony połączone z wiarą katolicką- czyli
wstecznictwo pełną gębą- musiały zostać wyplenione. Stosując różnego rodzaju
szykany, aż do wymogu wyrzeczenia się własnych matek-bogiń jako warunku
przyjęcia na wyższe studia, dopięli swego. Aksamitną rewolucję przeżyła
jedynie Irma Gabrhelová, z której śmiercią, na samym początku XXI
wieku, boginiowanie przeszło do historii. Ale bynajmniej nie poszło w
niepamięć.
Temat "odgrzał" w latach 2005-2006 folklorysta, dr Jiří Jilík, w swoich książkach "Žítkovské bohyně" i "Žítkovské čarování" .
Ale prawdziwy "boom na boginie" i gwałtowny wzrost turystycznej populaności Kopanic, zwłaszcza zaś wsi Žítková spowodowała powieść "Žítkovské bohyně" ("Boginie z Žítkovej" Kateřiny Tučkové z 2012 roku, przetłumaczona u nas i wydana we wrocławskim wydawnictwie "Afera" dwa lata od swojej czeskiej premiery.
Rodzina mojej babci Anny pochodzi z Vlachovic, okres Żlin. Właśnie czytam Boginie z Żitkovej i odkrywam nowy (dla mnie) Świat. Dziękuję za poszerzenie punktu widzenia, pozdrawiam,
OdpowiedzUsuńJolanta