Wydarzenia związane z rozpoczęciem, przebiegiem i zakończeniem drugiej wojny światowej skomplikowały losy wielu narodów. Była ona jednak jedynie kontynuacją procesów, które rozpoczęły się o wiele wcześniej. Niektórzy historycy są nawet skłonni uznać, że tak w zasadzie nie było dwóch wojen, tylko jedna, rozpoczęta w 1914 i zakończona w 1945 roku, w której pomiędzy 1918 a 1939 trwał pełen napięć rozejm.
Decyzje wersalskie z roku 1919, stanowiące dla jednych, m.in. dla Czechów czy Polaków, koniec niepodległościowych problemów, dla innych, w tym zwłaszcza dla pokonanych Niemców, były po prostu niesprawiedliwym dyktatem. W imię wilsonowskiej idei samostanowienia mapę Europy wzbogaciły nowe państwa narodowe. Niemal wszystkie miały w okresie międzywojennym róznorakiego typu problemy z mniejszościami różnych nacji.
Poniższa historia traktuje o jednej z nich- morawskich Chorwatach, których pokręcone losy wyrzuciły z nadadriatyckiej ojczyzny i kazały być świadkami konfikltu czesko- niemieckiego, na którym ostatecznie (nawet wobec faktu, iż zbytnio się w niego nie angażowali) wyszli dość tragicznie.
Narodowe państwo chorwackie powstało na wschodnim wybrzeżu Morza Adriatyckiego na początku X wieku ze zjednoczenia południowej Chorwacji Nadmorskiej, zwanej też Dalmatyńską (dawna rzymska prowincja Dalmacja) oraz Chorwacji Posawskiej lub Panońskiej na północy. Zjednoczycielem był książę Tomisław, wnuk założyciela pierwszej i ostatniej chorwackiej dynastii- rodu Trpimirowiciów.
Musieli dobrze gospodarować, skoro Hartmann II z Lichtenštejna, pięć dekad później, sprowadził następnych Chorwatów do Nového Přerova, Dobrého Pola, Kulenfurtu (dziś Brod nad Dyjí), Hlohovci i Hrušovan nad Jevišovkou. Ta druga fala osadników chorwackich przyszła na Morawy Południowe najprawdopodobniej nie wprost z Chorwacji, ale ze swoich tymczasowych siedlisk w Austrii i na Węgrzech.
Nowa społeczność rzeczywiście szybko dostosowała się do morawskich warunków. Chorwackie rodziny, które trafiły do czeskich (morawskich) wiosek, z czasem zatraciły dawną narodową tożsamość, o której czasem tylko (jeszcze i dziś) przypomina im nazwisko "Charvát"(względnie "Krobot'). Większe zbiorowości chorwackie trzymały się razem przez wieki, kultywując swoje zwyczaje i mowę, w końcu jednak zostały zasymilowane przez słowiańskie środowisko. Tak było w Charvátské Nové Vsi i w Poštorné, gdzie proces asymilacyjny zakończył się w XVIII wieku, a także w Hlohovci, gdzie po starochorwacku mówiono jeszcze na początku wieku XX.
Inaczej rzecz się miała z wtapianiem się społeczność niemieckojęzyczną, która zamieszkiwała zwarty obszar wiosek i miasteczek w okolicach Mikulova. Tu już różnice w słownictwie były nie do przeskoczenia. Chorwaci mieszkający we Frélichově (dziś Jevišovka), w Novém Přerově i w Dobrém Poli nie dali się zgermanizować przyjmując po prostu język niemiecki za taki, który warto znać, na co dzień jednak porozumiewali się mowie swoich przodków. Sytuacja ta trwała aż do tragicznych wydarzeń roku 1948.
Przez wieki współistnienia z Czechami i Niemcami morawscy Chorwaci dali się poznać przede wszystkim jako dobrzy gospodarze. Słowo "Chorwat" stało się w okolicy synonimem solidności i rzetelności. Śluby zawierali raczej w swoim własnym środowisku i aż do XIX wieku wżenić się do chorwackiej rodziny na Morawach graniczyło niemal z cudem (jeżeli czyniono od tej zasady odstępstwa- kończyło się to zazwyczaj asymilacją wżenionego i jego potomstwa, "schorwatczeniem").
Swoich zwyczajów i obyczajów przestrzegali w sposób dość konserwatywny, niechętnie ulegali wszelkim nowinkom. W opinii sąsiadów byli ludźmi dumnymi, nic sobie nie robiącymi ze wszelkich żartów i docinków o "Krobotach". Mężczyźni byli zazwyczaj wysocy i silni, kobiety piękne.
Tak przetrwali na Morawach trzysta lat. Aż przyszedł wiek nacjonalizmów i starał się zmusć tę społeczność do zajęcia stanowiska w konflikcie czesko-niemieckim. Z jednej strony, od 1805, narzucono im obowiązek kształcenia w języku, bez znajomości którego wszelka kariera zawodowa w monarchii habsburskiej i tak była nie do przyjęcia. Z drugiej zaś ową "oblężoną słowiańską twierdzę w morzu germańskim" zaczęli masowo odwiedzać czescy inteligenci wyrażając głośno swoje obawy o przyszłość "swoich" Chorwatów wobec rosnącej niemieckiej samoświadomości. Mimo nacisków nie dali się przeciągnąć ani na niemiecką, ani na czeska stronę. Chcieli po prostu, jak dawniej, dobrze gospodarzyć i spokojnie żyć. Rzeczywistość zmieniało się jednak bardzo szybko.
Po raz pierwszy do "wielkiej polityki", z której ostatecznie zrodzić się miała I Republika Czechosłowacka, Chorwatów morawskich starał się "na papierze" włączyć Tomáš Garrigue Masaryk planując połączenie ziem czeskich z jugosłowiańskimi (o korytarzu tym pisałem już w artykule pt. "Czeska Maffia i Królestwo Serbsko- Czeskie"). Ostatecznie zrezygnowano z tej mało realnej koncepcji, a mała społeczność chorwacka, nie zmieniając swojego położenia względem "germańskiego morza", pod koniec października roku 1918 znalazła się w składzie Czechosłowacji.
W I. Republice, wobec śladowego jedynie zasiedlenia Południowych Moraw przez ludność czeskojęzyczną, chorwackie wioski wokół Mikulova stały się swoistą słowiańską "kotwicą". We Frélichově, w którym mieszkało około tysiąca Chorwatów (łącznie spis powszechny z roku 1921 wykazał w trzech wioskach (oprócz Frélichova jeszcze w Novém Přerově i w Dobrém Poli) 1682 mieszkańców tej narodowości) otworzono w 1921 czeską szkołę mieszczańską, do której uczęszczały chorwackie dzieci z okolicy. Ogólnie jednak czescy sąsiedzi już wówczas zaczęli traktować Chorwatów dość nieufnie. Bezkonfliktowe współżycie z Niemcami, mimo górnolotnych deklaracji Masaryka wobec zachodnich sojuszników, zapalało niejedną patriotyczną czeską głowę.
Prawdziwą cezurę w dziejach potomków dawnych chorwackich uchodźców przez Turkami przyniósł rok 1938. Na wskutek decyzji monachijskich, wraz z innymi ziemiami czeskiego pogranicza, swoją przynależność państwową zmieniły okolice Mikulova. Teraz Chorwaci morawscy stali się obywatelami III Rzeszy, ze wszystkimi przywilejami, ale też konsekwencjami, jakie to za sobą niosło. Ci, którzy przed Monachium udzielali się w jakikolwiek sposób w czechosłowackich organizacjach, odeszli na północ, do Protektoratu Czech i Moraw. Olbrzymia większość jednak pozostała. Byli przecież rolnikami, a dobrzy gospodarze nie porzucają swojej ziemi...
Spod mało szkodliwego czeskiego deszczu dostali się pod lejącą szerokim strumieniem niemiecką rynnę. "Spadochroniarze" spod znaku NSDAP dość zgodnie zaszeregowali Chorwatów pod przedmonachijskich kolaborantów z Czechami. Pozamykano, rzecz oczywista, czeskie szkoły, zmuszając dzieci do nauki w szkołach niemieckich. Publiczne porozumiewanie się w języku chorwackim zostało zakazane. Zlikwidowano też wszystkie chorwackie organizacje.
Największą uciążliwością, jaką przyniosła ze sobą nazistowska władza, była jednak dla morawskich Chorwatów obowiązkowa służba wojskowa. Nie sposób było jej uniknąć- w najlepszym przypadku groził za to obóz koncentracyjny. Wehrmacht wyciągał więc na fronty Europy słowiańskich młodzieńców spod Mikulova. Wielu miało już nie wrócić. Całkowitą liczbę poległych morawskich Chorwatów szacuje się na 232 osoby, co jest dość dużym odsetkiem zważywszy na fakt, że cała społeczność nie przekraczała 2 tysięcy mieszkańców...
Wiosną
roku 1945 roku wojna się skończyła. Zanim jednak do tego doszło, na przełomie
kwietnia i maja, na Południowych Morawach trwały ostatnie walki pomiędzy
wycofującymi się Niemcami a wkraczającą od wschodu Armią Czerwoną. Tereny,
które znalazły się poza granicami Czechosłowacji na wskutek układy
monachijskiego- automatycznie niejako traktowane były jako terytorium
niemieckie ze wszelkimi tego faktu konsekwencjami: zniszczeniami, grabieżami, a
zwłaszcza niczym praktycznie nie ograniczanymi gwałtami.
Także
Niemcy pozostawili na opuszczonym terytorium podmikulovskim uciążliwe dla
chorwackich rolników, śmiercionośne pamiątki w postaci pozakopywanych na
okolicznych polach min przeciwpiechotnych. Jeszcze długie miesiące po
zakończeniu wojny ginęli na nich ludzie.
Kiedy już odeszli Rosjanie, a oczyszczone z min pola zaczęły wydawać długo
oczekiwane plony, spadł na morawskich Chorwatów kolejny cios. Tym razem
ostatni...
W lutym roku 1948 władzę w Czechosłowacji przejęli komuniści. Rozpoczęło się
tworzenie tzw. Komitetów Działania (akční výbor). Co prawda nie
miała one praktycznie żadnego prawnego umocowania, nie mniej jednak w
rzeczywistości stały się pierwszymi realnymi organizacjami, poprzez które
komunistyczna władza zaczęła wpływać na to, co się dzieje nawet w najmniejszych
miejscowościach.
Akční
výbor utworzono w Mikulovie już 24 lutego 1948 roku. Jedną z jego pierwszych
decyzji była deportacja całej południowomorawskiej chorwackiej społeczności w
inne rejony kraju, a zarazem jej rozproszenie.
Skąd taka decyzja? Otóż, podobnie jak w 1938 roku Niemcy traktowali Chorwatów
jako "czeskich kolaborantów", tak teraz Czesi (komuniści) przylepili
im, głównie z racji służby mężczyzn w Wehrmachcie, łatkę kolaborantów
niemieckich. Na dodatek zaś, co oczywiście od razu skrupulatnie sprawdzono, ani
jeden z uprawnionych do głosowania w wyborach do czechosłowackiego parlamentu w
1946 roku nie oddał głosu na komunistów...
Silnie
zżyta ze sobą, odporna na wszelkie polityczne eksperymenty, konserwatywna
społeczność, utrzymująca na co dzień dobre stosunki z niemieckimi mieszkańcami
Austrii (część pól uprawnych morawskich Chorwatów znajdowała się po drugiej
stronie granicy), jawiła się jako żywotne zagrożenie dla państwa. Na pograniczu
nie było miejsca dla "elementu niepewnego politycznie". Swoją rolę
grały tu też bogate gospodarstwa, na które niejeden sprawca owych tragicznych
dla Chorwatów decyzji zerkał łakomym okiem.
11 czerwca 1948 roku w Mikulovie odbyło się zebranie urzędników wojewódzkich i
powiatowych, na którym opracowano zasady wysiedlenia wszystkich Chorwatów z
Południowych Moraw. W dokumencie znalazło się też krótkie uzasadnienie
powziętych kroków. Niewygodną mniejszość określono w nim jako poddaną
długowiecznym wpływom niemieckim i bardzo na nie podatną, co w przyszłości
mogłoby doprowadzić do zatracenia narodowej tożsamości. Przesiedlenie w inne
rejony Czechosłowacji miało się stać środkiem zapobiegawczym przeciwko
zniemczeniu, zaś rozproszenie zwartej społeczności wśród żywiołu czeskiego
drogą do jej asymilacji z Czechami.
Zaraz potem działania antychorwackie przesunięto ze słów na czyny. Pierwsze
wysiedlenia rozpoczęły się już pod koniec czerwca. Z pierwszą falą wyprowadzono
z gospodarstw rodziny, na które padł choć cień podejrzenia o współpracę z
nazistami. Tych zabrano faktycznie bez dobytku, z podręcznym bagażem, i
osiedlono w poniemieckich, wyszabrowanych już wcześniej domach, których nie
zajęli przesiedleńcy czescy. Reszcie pozwolono zebrać ostatnie żniwa, po czym
wysiedlono najbardziej chorwacką wieś na Morawach- Nový Přerov. Transporty
kolejowe wywiozły jej mieszkańców w okolice miast: Šternberk, Šumperk,
Litovel i Opava. We wrześniu część chorwackich gospodarzy musiała opuścić Frélichov.
Działania "czyszczące" okolice Mikulova z Chorwatów zakończono
wysiedlając resztę wioski Dobré Pole wiosną roku 1950. Akcję zamknięto
ostatecznie w roku 1952, po wyprowadzeniu ostatnich mieszanych rodzin.
Chorwackie domy, gospodarstwa i pola szybko znalazły nowych właścicieli.
Postarały się o to władze aby uniknąć stanu "pustki ekonomicznej i
gospodarczej", a w rzeczywistości po to, aby uniemożliwić wyprowadzonym
wszelkie kroki nakierunkowane na powrót w rodzinne strony. Łącznie, pomiędzy rokiem
1948 a 1952 właścicieli zmieniło 587 chorwackich gospodarstw i domów, z których
w inne rejony Czechosłowacji przymusowo wywieziono ponad 2 tysiące morawskich
Chorwatów.
Dawnych mieszkańców Noveho Přerova, Dobreho Pola i Frélichova
osiedlono w większości poniemieckich domach usytuowanych na terenie aż 118
miejscowości, w 34 powiatach Czechosłowacji.W związku z faktem, iż warunki,
które im zapewniono, w wielu przypadkach nie pozwalały na godną egzystencję- to
rozproszenie miało się w przyszłości jeszcze zwiększyć.
Niesprawiedliwie potraktowani Chorwaci nie stawiali oporu przy akcji
przesiedleńczej. Docierali na nowe miejsca, które przydzielono im do
zamieszkania, z przeświadczeniem, że ktoś tam "na górze" władzy po
prostu się pomylił i sytuacja jest jak najbardziej tymczasowa. Wierzyli, że
wkrótce ktoś ten błąd naprawi, a oni wrócą na tereny, gdzie oni, a przedtem ich
przodkowie, żyli i pracowali przez ponad cztery stulecia. Dzień ten nigdy nie
nastał.
Po wyprowadzce dostali zakaz odwiedzania "starych kątów". Sytuacja ta
trwała aż do końca stalinizmu. Potem restrykcje zostały zmniejszone, ale i tak
do wyjazdu potrzebne było specjalne zezwolenie podbite przez zakład pracy i
władze powiatowe, które na miejscu było skrupulatnie sprawdzane przez czechosłowackich
pograniczników.
Nowi
mieszkańcy na chorwackich "gości" spoglądali podejrzliwie, z
podświadomym strachem wynikającym z wiedzy, że mieszkają w pochorwackich domach
nie do końca legalnie. Bali się, iż pewnego dnia ktoś postanowi
"odkręcić" pomyłkę z roku 1948 i mogą podzielić los swoich
poprzedników. Tymczasem, po latach, zdążyli się już poważnie zżyć z tą piękną
ziemią.
Aż do upadku czechosłowackiego komunizmu w roku 1989 decyzja taka nie zapadła.
Potem było już za późno. Chorwacka społeczność w większości, zgodnie z
założeniami twórców koncepcji wysiedleń, utonęła w czeskim morzu. Już dzieci z
mieszanych małżeństw przestawały mówić w pielęgnowanym od momentu ucieczki
przed Turkami z właściwej ojczyzny języku. Dziś tożsamość morawskich Chorwatów
pielęgnują jedynie nieliczni zapaleńcy zrzeszeni w utworzonym w 1991 roku
Stowarzyszeniu obywateli narodowości chorwackiej w Republice Czeskiej (Sdružení
občanů chorvatské národnosti v ČR).
Co roku, na początku września, w Jevišovce (dawnym Frélichově), celem podtrzymania dawnych tradycji, ww.
stowarzyszenie urządza imprezę folklorystyczną- trwający trzy dni kiritof. Będąc
w tym czasie w okolicach Mikulova- wręcz nie wypada na niego nie zajrzeć. Tym
bardziej mając wiedzę, że za kilka lat może zabraknąć chętnych do kultywowania
tego kolorowego święta...
W 2007 roku władze Republiki Chorwackiej wykupiły stare
probostwo w Jevišovce celem przekształcenia go w muzeum morawskich Chorwatów.
Dziś muzeum funkcjonuje jako Chorwacki Dom.
Pracownicy
tej instytucji pieczołowicie zbierają wszelkie pamiątki przypominające o czterystuletniej
przeszłości tej ziemi- historii, która tworzyli dumni chorwaccy gospodarze,
których przodkowie niegdyś uciekli przed osmańskim jarzmem.
Wartościowy wpis :D czekam na więcej :D - w sumie ich historia przypomina historię naszych Mazurów
OdpowiedzUsuńW sumie czy spotkał się pan wraz z wygnaniem niemców sudeckich po wojnie, podobne pomysły co do Węgrów ?
OdpowiedzUsuńNiezłe mam tempo odpowiadania :) 4 lata. Przepraszam, przeoczyłem. Nie spotkałem się, ale obiecuję podrążyć. Wiem jedynie, że "za karę" przesunięto im granicę w okolicach Bratysławy sporo za Dunaj.
OdpowiedzUsuń