piątek, 22 lipca 2022

Maria Pětrošová- zapomniana bohaterka z Beskidów

Maria Pětrošová- "Párátko“  (Fotografia z gestapo) 
Foto: MZA

Każdy z nas ma swoje ulubione miejsca, w które uwielbia wracać pod byle pretekstem. Dla mnie taką enklawą są Beskidy- góry spajające ze sobą wspomnienia czasów dzieciństwa, szkolnych, studenckich i dojrzałaych. Do dziś często łapię się na tym, że nie ma takiego pretekstu, którego nie omieszkałbym wykorzystać, aby tylko znów stanąć na jednym z beskidskich szczytów i wdychając rześkie górskie powietrze łapczywym okiem chłonąć kolejne rozpościerające się wokół panoramy.

Początki mojej miłości do tego skrawka Polski były dość prozaiczne- od czasu do czasu rodzicom udawało się zabukować wolny termin w którymś z domów PTTK w Szczyrku czy w Wiśle. Potem były spontaniczne wyjazdy weekendowe i jedna zrealizowana mega wędrówka Ustroń- Babia Góra. Ale w sumie nie o tym chciałem pisać- w końcu ewentualny czytelnik nie szuka na tym blogu przewodnika po Beskidach, ale kolejnej czeskiej historii...

Pod kątem historycznym zacząłem się tym górom przygladać baczniej dopiero podczas studiów. Wcześniej jakoś nie zwróciłem szczególnej uwagi chociażby na "Kamień" na zboczu Równicy, przy którym odprawiano zakazane nabożeństwa protestanckie, czy fakt istnienia w Wiśle kościoła ewangelicko- augsburskiego. A to przecież gotowa "czeska historia" związana nierozerwalnie z wydarzeniami praskimi- klęską stanowego powstania pod Białą Górą i decyzjami kontrreformacyjnymi, które zapadły w Wiedniu po zakończeniu wojny 30-letniej.
No tak, ale w takim bądź razie - skąd tu Polska? I tu wypadałoby wkroczyć na grząski teren konfliktu, który poróżnił narody polski i czeski kładąc się cieniem na naszych stosunkach przez wiele dziesięcioleci XX wieku. Może kiedyś się tym zajmę, obawiam się jednak, że moje dość szczególne spojrzenie na polityczne niuanse oplatające ów problem, mogłyby wielu nie przypaść do gustu. Tak więc zasieję tylko ziarno niepokoju zamieszczając fragment mapy z roku 1912 i nie podniosę rękawicy rzuconej ani przez lamentującego nad  wynaradawianiem tych okolic poetę Petra Bezruča, ani tej, którą rzucają propagatorzy fotografii przedstawiających tysiące ludzi płaczących z radości na widok polskiego wojska wkraczającego na Zaolzie w roku 1938. Poniższa "czeska historia" osadzona w Beskidach przedstawi nasze narody w realiach krótkiego współdziałania w smutnych miesiącach przedwojennych.


Zanim jednak udamy się w Beskidy zahaczmy jeszcze o Kraków, a konkretnie o kojarzoną w naszym kraju powszechnie ze słynnym "Weselem" Wyspiańskiego dzielnicę Bronowice. 11 grudnia 2017 roku, staraniem społeczników i samorządowców, na terenie, gdzie niegdyś mieściły się koszary z czasów CK Monarchii, odsłonięto szczególny obelisk dedykowany czeskim i słowackim wojskowym, uciekinierom z Protektoratu Czech i Moraw, którzy we wrześniu 1939 roku weszli w skład tzw. legionu czechosłowackiego- jednostki walczącej u boku polskich towarzyszy broni w pierwszych dniach kampanii wrześniowej. 


Historia legionu była dość krótka. Powstał na mocy porozumienia pomiędzy generałem Lvem Prchalą a prezydentem II RP Ignacym Mościckim zawartym 3 września 1939 roku. W jego skłąd wejść mieli wyżej wspomniani rezydenci koszar z Bronowic Małych (200 osób) oraz czescy i słowaccy ucieknierzy zgrupowani w miescowości Leśna koło Baranowicz (dzisiejsza Białoruś) w liczbie 700 żołnierzy. Decyzją podpułkownika Ludvika Svobody (tak jak Prchala walczył wcześniej w słynnych legionach czechosłowackich podczas I wojny światowej, po II wojnie, w latach 1968-1975 piastował urząd prezydenta ČSSR)  "białoruska" część legionu rozpoczęła odwrót na południe. 15 września, pod na wskutek ran odniesionych po niemieckim nalocie, zmarł pierwszy żołnierz jednostki- Vítězslav Grünbaum. Dwa dni później, wobec agresji ZSRR na Polskę, w legionie doszło do podziału. Część ludzi, za namową podpułkownika Ludvika Svobody, poddała się Sowietom i została internowana w ZSRR, reszta, pod wodzą gen. Lva Prchali, przekroczyła granicę  z Rumunią, stamtąd zaś udała się na Bliski Wschód by walczyć u boku sojuszników zachodnich. Ludvik Svoboda stanął w 1942 na czele formowanego w Buzułuku I Czechosłowackiego Samodzielnego Batalionu Polowego, który po przekształceniu w I Czechosłowacką Samodzielną Brygadę, walczył z Niemcami u boku Armii Czerwonej. 
200 żołnierzy z Bronowic Małych chciało dołączyć do towarzyszy, w związku z tym podjęli oni podróż pociągiem do Leśnej. Wobec opóźnienia spowodowanego udziałem w odgruzowywaniu zbombardowanego Świdnika- rozminęli się jednak z braćmi- legionistami, którzy wcześniej opuścili miejsce kwaterunku. Ich wojenna epopeja skończyła się na rumuńskiej granicy, gdzie zostali internowani.

Generał Lev Prchala

Ludvik Svoboda (od 1943 roku w randze  generała)
przed wojskami czechosłowackimi w ZSRR 

Tym oto sposobem, wraz z czechosłowackim wojskiem, zapuściliśmy się jakieś 3 tysiące kilometrów na wschód od Beskidów, ale już wracamy na dobre.

Pomiędzy marcem a wrześniem 1939 roku przez góry te wiodła najmniej szczelna granica Protektoratu Czech i Moraw. Nadsyłani z Niemiec pogranicznicy mieli bowiem zbyt mało czasu na poznanie okolicy, co świetnie (do czasu) wykorzystywali miejscowi przerzucając sobie tylko znanymi szlakami byłych wojaków armii czechosłowackiej, jak i ludzi innych profesji nie potrafiących się pogodzić z nowymi porządkami politycznymi, do Polski. Następnym po Beskidach punktem ich wędrówki były Katowice, gdzie przy brytyjskim konsulacie działała organizacja charytatywna Czechoslovak Refugee Trust Fund, pomagająca im w wyjeździe na Wyspy Brytyjskie. Część uchodźców, poprzez Bronowice i Leśną, dostała się do wspomnianego Legionu. Warto przy tym wspomnieć, że aż do wybuchu wojny w Krakowie działał Konsulat Czechosłowacki (Konsul Vladimír Znojemský odmówił złożenia funkcji i przekazania placówki w ręce niemieckie).


Śląsk Cieszyński. Mapa samochodowa 1939.

Obszar przerzutu czeskich żołnierzy  przez "zieloną granicę"

Ten sam obszar dziś      

Proceder przemytniczy trwał więc w najlepsze, a strumień ludzi, tuż pod nosem Gestapo, dzień za dniem płynął przez Beskidy zasilając szeregi armii, które w najbliższych miesiącach i latach miały przystąpić do konfrontacji z samozwańczymi Protektorami Czechów i Morawian.
.  
Akcja ta jednak, żeby mieć "ręce i nogi", nie mogła rozgrywac się chaotycznie. Uczestniczyły w niej czynnie dziesiątki mieszkańców pogranicza- i to zarówno z czeskiej, jak i z polskiej strony. Różnica jednak była bardzo istotna- podczas gdy Polacy żyli w niepodległym (tymczasem) państwie- za podprowadzanie zbiegów w Protektoracie można było słono zapłacić. Przewodnicy nierzadko ryzykowali własnym życiem.

Niemcy nie byli jednak w ciemię bici, a nazistowski aparat wywiadowczy dość szybko pokapował się, co w trawie piszczy. W czerwcu 1939 roku Abwehra we Wrocławiu skierowała do placówek Gestapo w Pradze i Brnie depeszę zawiadamiającą, że pomiędzy 12 a 18 czerwca, granicę pomiędzy Moravką a Ligotką Kameralną (Komorní Lhotka) przeszło kolejnych 30 czechosłowackich wojskowych. Według słów przesłuchiwanego w tej sprawie człowieka, prowadzić ich miała szczupła kobieta, która mieszka w pobliżu Moravki. Przerzucanych przejmowało po polskiej stronie wojsko, po czym przewożeno do cieszyńskiego hotelu Puckmann, stamtąd zaś do Katowic.   


Na efekty depeszy nie trzeba było długo czekać. "Szczupłą kobietę" namierzono w osobie młodej szwaczki spod FrýdkaMarii Pětrošovej, noszącej wiele mówiące o jej fizyczności przezwisko "Párátko“ (Wykałaczka) i aresztowano 18 sierpnia. Przewieziona do siedziby gestapo w Morawskiej Ostravie była długo przesłuchiwana. Kaliber podejrzeń był dość niebezpieczny, bo do nielegalnego przekraczania granicy i przeprowadzania przez nią politycznych uchodźców dodano również szpiegostwo, a także znajomość z byłym "oficerem lotnictwa" Františkem Příborským, o którym wiedziano, że należy do tajnej organizacji i ma związki z siecią ludzkich "przemytników" oraz kontakty z polskimi wojskowymi po drugiej stronie granicy.
Pětrošová przyjęła przy przesłuchaniach strategię naiwnej, nie orientującej się w politycznych niuansach, miłośniczki przyrody i wspaniałych górskich widoków. Przezornie nie wyparła się znajomości z Příborským, jednak stwierdziła, że ich znajomość od wiosny należy już do historii i od tego czasu się nie widzieli. W okolice Moravki miała chodzić właśnie z powodów przyropdniczo- doznaniowo- zdrowotnych. Stwierdziła, że odwiedzała tam ciocię, niejaką Teresę Motyčkovou. 
Wezwana na gestapo  Motyčková na pierwszy rzut oka skomplikowała sytuację. Po pierwsze okazało się, że wcale nie jest jej ciocią, po drugie zaś zeznała, że Miaria dość lekko się prowadzi i sprowadzała do jej domu wielu mężczyzn (w tym gronie był też Příborský), z którymi następnie przechadzała się po okolicy.
Wypowiedź Motyčkovej, której dom był w rzeczywistości ostatnim punktem pośrednim dla wielu uchodzących z Protektoratu do Polski, miała ogólnie rzecz biorąc odciągnąć uwagę gestapo od tego miejsca, zaś samej  Pětrošovej, za cenę przylepionej (tylko wobec Niemców) łatki puszczalstwa, dać alibi na wypadek, gdyby znalazł się jakiś świadek potwierdzający jej obecność w okolicach Moravki w towarzystwie mężczyzn innych niż Příborský. Niezgodność określenie "ciocia" Pětrošová wyjaśniła używaniem tego terminu wobec wszystkich starszych kobiet, z którymi łączyła ją pewna zażyłość.
Zeznania miał wiele luk, tym razem jednak udało się odwrócić niebezpieczeństwo. Zarzut nielegalnego przekraczania granicy oskarżona przypłaciła miesięcznym więzieniem. 25 września wypuszczono ją na wolność z napomnieniem, aby odtąd prowadziła się już lepiej i nie ściągała przez swoje nieostrożne postępowanie uwagi strażników granicznych. Uprzedzono ja też, żeby niezwłocznie zgłosiła na gestapo fakt ewentualnego kontaku z Příborským. Młody przyjaciel aresztowanej kontynuował  już wówczas od ponad miesiąca ucieczkę, która ostatecznie, przez Polskę, Rumunię i Francję, zaprowadziła go do armii czechosłowackiej w Anglii.   

Uwięzienie Pětrošovej w Moravskiej Ostravie przypadło na czas agresji Hitlera na Polskę. Dawna granica Protektoratu z tym krajem przestała istnieć, zaś z tego faktu wypływała logika zaprzestania odbywającego się przez ostatnie pół roku przeprowadzania uchodźców. I pewnie całą sprawa poszłaby w zapomnienie, gdyby nie to, że gestapo swoimi bestialskimi, acz skutecznymi sposobami, dotarło teraz do nowych świadków nadgranicznego procederu z luką graniczną w beskidskich lasach w roli głównej. Z ich zeznań wynikało, że Maria  Pětrošová widziana była w towarzystwie Františka Příborského niejednokrotnie, zaś z włąściciela pensjonatu w Ligotce Kameralnej wyciągnięto, że nie były to niewinne przechadzki po górach, a włąśnie to, do czego gestapowcy wcześniej próbowali wmieszać podejrzaną- nielegalny przemyt uchodźców.

Tym samym klamka zapadła. W lutym 1940 roku Pětrošová po raz kolejny wylądowała w więzieniu w Moravskiej Ostravie. Na dodatek okaząło się, że jest w zaawansowanej ciąży. Odmienny stan nie odstręczył gestapowskich oprawców od brutalnych przesłuchań, jednak Párátko szła w zaparte. Nie dała się groźbom ani graniem na uczuciach przyszłej młodej matki. W kwietniu przesłuchujący ją Gustav Langhans pisał do swoich brnieńskich zwierzchników: "W przypadku  Pětrošovej idzie o czeską szowinistkę najgorszego typu. Nie ma wątpliwości, że była największą przemytniczką ludzi w rejonie Beskidów. Niestety nawet po wielokrotnie powtarzanych przesłuchaniach nie udało nam się jej skłonić do przyznania do winy. Zamiast tego manifestuje swoją arogancję i bezczelność."

Dowodów było zbyt mało żeby zorganizować proces, ale w końcu między innymi po to, aby karać za takie przypadki jak casus Pětrošovej, naziści stworzyli obozy koncentracyjne. Langhans nalegał na jak najszybsze umieszczenie podejrzanej w jednym z nich, ale problemem było nienarodzone dziecko (generowało by to dodatkowe koszty). Ostatecznie, 27 kwietnia 1940 roku, odesłano ją do czasu rozwiązania pod pieczę rodziców do Starého Městá pod Frýdkiem. Przez cały ten czas, a później jeszcze przez następne 7  tygodni,  dozorowali ją czetnicy.

W maju Maria urodziła filigranową dziewczynkę, której dała na imię Milena, a w czerwcu wróciła z powrotem do celi w Ostravie.
Pomimo próśb i petycji rodziny, która napisała nawet do samej kancelarii Adolfa Hitlera, losu dziewczyny nie udało się odwrócić. 7 grudnia, jako "czeska szowinistka najgorszego typu",  Pětrošová wylądowała ostatecznie w obozie w Ravensbrück- kobiecym piekle na ziemi, gdzie kierowano głównie więźniarki polityczne.

Położony około 80 km na północ od Berlina Frauen- Konzentrationslager Ravensbrück powstał pod koniec 1938 roku. Jego głównym założeniem było wykorzystywanie osadzonych w nim przeciwniczek nazizmu, w tym komunistek, a także kobiet narodowości żydowskiej, romskiej i sinti do niewolniczej pracy. Po ustanowieniu Protektoratu Czech i Moraw, następnie zaś po wybuchu II wojny światowej, więziono tu też członikinie ruchu oporu przeciwko faszystowskim okupantom. 
Z czasem wachlarz okrucieństw serwowanych więźniarkom powiększono o bestialskie eksperymenty medyczne i masowe egzekucje. Niezdatnym do pracy aplikowano zabójcze, dosercowe zastrzyki z fenolu. W roku 1943 wybudowano tu krematorium, a rok później komorę gazową.
Przez obóz, wedle różnych szacunków, przeszło, do momentu jego wyzwolenia 30 kwietnia 1945 roku, 132 tysiące kobiet i dzieci, z czego 92 tysiące zmarło.


Baraki KL  Ravensbrück
Foto: Wikipedia

Więźniarki przy pracy
Foto: Wikipedia
Autorstwa Bundesarchiv, Bild 183-1985-0417-15 / CC-BY-SA 3.0, CC BY-SA 3.0 de, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=5344825

Wątłej postury, osłabiona dodatkowo porodem 
Pětrošová, była zapewna przerażona widokiem miejsca, do którego trafiła. Dziś, czytając jedynie krótki materiał na temat tego obozu, po plecach przechodzą nam ciarki. Niegdyś tysiące osób musiało niestety doświadczyć tego piekła osobiście. Zderzenie wspomnień z beskidskich łąk i lasów, pośród których Maria spędziła całe swoje dotychczasowe życie, z brutalną rzeczywistością strasznego lagru.

Niewielką, ale zawsze, pociechą, był fakt, że przydzielono ją do I Bloku, w którym spotkała kilka innych Czeszek. M.in. dziennikarkę Milenę Jesenską z Pragi, z którą, można powiedzieć, zetknęła już wcześniej pośrednio, przenosząc przez granicę napisane przez nią listy informujące świat o sytuacji w Protektoracie. 

Milena Jesenská
Foto: Wikipedia

Prawdziwą przyjaciółką stała się dla niej urodzona w podostravskich Vítkovicach Jožka Jabůrková, którą władze Protektoratu uwięziły prewencyjnie już w marcu 1938 roku, spodziewając się, że pędzej czy później użyje swoich agitacyjnych zdolności przeciwko nowym porządkom.


Jožka Jabůrková
Foto: Wikipedia

Jabůrková była z przekonania i poglądów komunistką, walczącą całe swoje życie z biedą i społeczną niesprawiedliwością. Wyrosła w pyle robotniczych przedmieść aglomeracji ostravskiej, gdzie często zaglądały głód i ubóstwo (zwłaszcza pod koniec I wojny światowej). Kształciła się na nauczycielkę, ale w zawodzie pracowała bardzo krótko. Jak zresztą także w kilku innych zawodach. Z uwagi na swoją bezkompromisowość i honor nie umiała długo znaleźć swojego miejsca na ziemi. Od 1920 roku mieszkała w Pradze. Wstąpiła do Komunistycznej Partii Czechosłowacji (KSČ) i z jej ramienia zajmowała się m.in. krzewieniem kultury fizycznej wśród kobiet i dzieci. Partia, w uznaniui zasług, wysłała ją aż dwa razy na kursy ideologiczne do ZSRR. 
Prawdziwą miłością i sensem życia Jabůrkovej  stało się redagowanie czasopisma dla kobiet  "Rozsévačka" ("Siewczyni"), które prowadziła aż do jego zamknięcia w 1938 roku. W tym czasie wybrano ją też do praskiej rady miejskiej, gdzie walczyła o pracę, godziwą płacę i domy dla najuboższych robotników. Po odmowie współpracy z nowymi panami Czech i Moraw wylądowała w Ravensbrück.

Jabůrková, pomimo dwóch małżeństw i trwającego pomiędzy tym przez kilka lat związku z Alexandrem Bubeníčkem, nie doczekała się potomstwa. Swoje uczucia przelewała na proletariackie pociechy uczęszczające na jej zajęcia gimnastyczne. Starsza o ponad 20 lat od Marii Pětrošovej traktowała ją jak przyjaciółkę, ale trochę też jak córkę. Nauczona do tradyjnych wartości Pětrošová nie dała się co prawda przekonać do komunizmu, ale związek obu kobiet nie doznał z tego powodu uszczerbku. 

Pracowały w szwalni przy szyciu mundurów. Pomimo stanowczego zakazu Jožce udało się od czasu do czasu wynieść skrawek materiału. Nie wiedzieć skąd zdobyła też jakieś kartki i fragmenty czasopism. 4 grudnia 1941 roku Maria obchodziła swoje 22 urodziny, a przyjaciółka sprawiła jej szczególny prezent, który miał przede wszystkim umocnić ją w przeświadczeniu, że choć jest ciężko- przetrwa i kiedyś wróci do domu, do swojej córki. Prezentem była szmaciana lalka oraz zeszyt zatytułowany "Bajki dla Milenki" (Pohádky pro Milunku“), w którym znalazły się jej trzy autorskie bajki. Drugą część zeszytu zajmowały wycięte z czasopism zdjęcia dzieci i noworodków oraz dziecięcych ubrań. 

Trzy dni później minął okrągły rok od przyjazdu Marii Pětrošovej do Ravensbrück. Następnej rocznicy już nie było. Wczesną wiosną zachorowała na zapalenie opon mózgowych. Czy i jak była leczona- tego nie dowiemy sie już nigdy. Zmarła 14 kietnia 1942 roku. Jej ciało przewieziono do pobliskiego Fürstenbergu i poddano kremacji. Szczątki spoczęły w masowym grobie na miejscowym cmentarzu.

Rodzice dowiedzieli się o śmierci córki za pośrednictwem gestapa 5 maja tegoż roku. Z obozu dostarczono niewielką paczkę z osobistymi rzeczami. Wśród nich zaś szmacianą lalkę i zeszycik z bajkami...

Jožka Jabůrková przeżyła swoją przyjaciółkę zaledwie cztery miesiące. Kolejne brutalne przesłuchanie zakończyło się ciężkim pobiciem, po którym pozostawiono ją w celi bez udzielenia pomocy. Milena Jesenská trwała w obozowym piekle jeszcze dwa lata. Zmarła w maju 1944 roku na niewydolność nerek.


Rzeźba Jožki Jabůrkovej na Cmetarzu Olszańskim w Pradze
Foto: Wikipedia 
Autor: Dobroš – Vlastní dílo, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=103824562


Komuniści, którzy doszli do władzy w Czechosłowacji w roku 1948, uczynili z Jabůrkovej  męczennicę swojej sprawy. Jej pomnik stanął w dzielnicy Pragi, którą niegdyś zamieszkiwała- Košířích. Po aksamitnej rewolucji okazało się, że skwerek, na którym stała od lat sześćdziesiątych, jest własnością prywatną, zaś właściciel nie życzył sobie rzeźby na swoim terenie. Monument powędrował więc na jakiś czas do muzealnych magazynów, a później na największy praski cmentarz. 
Kiedy zmieniał się wiatr historii, a niedawni bohaterowie ustępowali pola- przyszedł czas na przypomnienie o innych- tych odesłanych do historycznego lamusa po "zwycięskim lutym" 1948 roku. 
Tak właśnie odgrzano temat życia i śmierci Mileny Jesenskiej, zaś niejako przy okazji natknięto się zapomnianą przewodniczkę z Moravki. Sprawą zajęła się historyczka Pavla Plachá, której udało się zebrać podstawowe fakty na temat Marii Pětrošovej, a historię przekazać szerszemu ogółowi.
Plachá w swoich badaniach dotarła do Mileny- córki Marii, a także rodziny Františka Příborskiego.
Ponad 80-letnia Milena Ručková, którą w młodytch latach wychowywali dziadkowie, mieszka dziś ze swoim drugim mężem w Beskidach, w górskiej chacie w pobliżu miejscowości Stare Hamry.
Jej ojciec- František Příborský, o czym już wiemy, podczas wojny służył w armii czechosłowackiej stacjonującej w Anglii. Tam, w 1942 roku, wstąpił w związek małżeński z Elisabeth Roberts, z którą miał pięcioro dzieci. Z czasem z Františka Příborskiego stał się Frankiem Priborskym i pod koniec życia miał już trudności z czytaniem po czesku. Po wojnie, w 1945 i 1946 roku dwa razy odwiedził Czechosłowację. Podczas jednego z tych pobytów spotkał się w Starym Městie pod Frydkiem z córką. Milena pamięta to spotkanie jak przez mgłę (miała w końcu tylko 6 lat). Babcia miała wyrzucić Františka z domu obciążając go całą winą za śmierć córki. Do swojej śmierci w roku 1984 nigdy już nie wrócił w rodzinne strony.
W rzeczach osobistych Františka- Franka znaleziono fotografię małej dziewczynki, o której jednak nikt nic nie wiedział. 
Rok przed śmiercią ojca angielska córka Františka- Anne Priborsky odwiedziła jego krewnych w Czechosłowacji. Wizyta ta stała się zaczątkiem przyjaźni i wymiany listów. Ciekawość własnych korzeni popchnęła Anne ku badaniom genealogicznym, jednak w dalszym ciągu, co zrozumiałe, nie potrafiła wyjaśnić tajemnicy zdjęcia z dziewczynką. 
W roku 2019 Anne wydała dla rodziny małą książkę "My Czech book", w której zamieściła fotografię dziewczynki z dopiskiem "Nieznajoma czeska dziewczynka, podobna do Příborskich".   
Badająca temat Pětrošovej Pavla Plachá dotarła w końcu (dość przypadkowo) do Mileny Ručkovej, z którą spotkała się w maju 2020 roku. Artykuł o tym spotkaniu ukazał się w czeskiej prasie i przeczytali go krewni Františka, którzy z kolei powiedzieli o nim Anne. W ten sposób "nieznajoma czeska dziewczynka" odzyskała tożsamość, a dzieci Františka przyrodnią siostrę. Dzięki historyczce obie siostry nawiązały już kontakt telefoniczny i są na etapie planowania rodzinnego spotkania...

Matka Marii Pětrošovej wyrzucając za drzwi Františka Příborskiego pod zarzutem ponoszenia całej winy za serię wydarzeń, które doprowadziły jej córkę do Ravensbrück, a w konsekwencji do śmierci, miała rację jedynie częściowo. Owszem, to będący członkiem "Obrony Narodu" Příborský wciągnął Marię w niebezpieczną grę z przemytem ludzi, ale wyrok w postaci obciążającego zeznania wydał zupełnie kto inny.

Jak już powyżej wspomniałem- paradoksalnie- Niemcy zdobyli dowody na to, że Maria Pětrošová przemyca wojskowych przez polską granicę, kiedy już ta granica przestała istnieć, po wrześniu 1939 roku. Przesłuchano wówczas wielu ludzi z "polskiej" strony, ale kluczowy świadek zjawił się na gestapo sam. Była nim żona gospodarza schroniska górskiego na Kotarzu, które usytuowane było w połowie drogi między Moravką a Ligotką Kameralną. Wydała ją z zemsty za to, że Maria i  František byli jej dłużni za kilka noclegów i ociągali się z płaceniem...


Maria Pětrošová, grupa przewodników i polskich wojskowych
przed chatą na Kotarzu.
Foto: MZA


   

wtorek, 19 lipca 2022

Rovnou cestou do Kadaně...

Kadaň z mostu na rzece Ochrzy. Foto Wikipedia 
Autor: Petr Kinšt – Vlastní dílo, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=58052879

Rynek w Kadani, foto:Wikipedia
 Autor: SchiDD – Vlastní dílo, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=20237604

Kadaň to małe miasteczko w północno- zachodnich Czechach, w powiecie Chomutov, w kraju Usteckim. Małe, ale dość ludne, bo żyjąc od dziecka w postprzemysłowym Radzionkowie na Górnym Śląsku zawsze miałem wrażenie, że to moja miejscowość jest stosunkowo niewielka. ponieważ na przestrzeniu  13 km² "gniecie się" niemal 17 tysięcy mieszkańców. Tymczasem w Kadani (tak, wbrew pozorom, to "ta Kadaň") przestrzeń życiowa jest ponad połowę mniejsza, zaś ludzi mieszka tu jeszcze o tysiąc więcej...

Herb Kadani, źródło: Wikipedia
 Autor: Vlastní dílo – File:Coat of arms of Kadaň.png, Volné dílo, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=89520775

Rodowodem sięga Kadaň XII wieku, ale to "król żelazny i złoty" - Przemysł Ottokar II podwyższył jej znaczenie awansując do grona miast królewskich. Niektórzy historycy łączą okolice miasta z legendarnym Wogatisburgiem- pierwszym historycznym miejscem na terenie Czech, które wzmiankuja źródła pisane w kontekście słowiańskiego osadnictwa. Pod Wogatisburgiem wojska kupca Samona, który zdołał zjednoczyć okoliczne plemiona w obliczu kłopotliwego sąsiadztwa Chanatu Awarskiego, rozbić miały w 631 lub 632 roku armię króla  Franków Dagoberta I.
W roku 1350 w Kadani urodził się niejaki Mikołaj (Mikuláš), który w młodości wyemigrował stąd do stolicy, a po latach został królewskim zegarmistrzem i zmajstrował arcydzieło, na które gapią się po dziś dzień turyści spacerujący po Starym Mieście- słynny zegar Orloj. Rodacy docenili równo po 600 latach od uruchomienia praskiego cacka dedykując miu tablicę na kadańskim ratuszu.
W latach 1367 i 1364 odwiedził Kadaň cesarz Karol IV, który odnowił wszystkiee miejskie przywileje i podtrzymał tym samym nieco podupadającą pozycję miasta w okolicy. Cesarskim odwiedzinom dedykowany jest z kolei jeden z większych corocznych eventów - "Dzień Cesarski" świętowany na rynku i nie tylko w ostatnią sobotę sierpnia. 
Wojny husyckie nie ominęły miasta. Kadaň pozostała wprawdzie katolicka i wierna władcy, ale tuż pod nosem, za rogatkami, czyhała przez kilkanaście lat koalicja husyckich miast Louny i Žatec. Na Žatec wychodziła zresztą z Kadani główna miejska brama. 
To własnie pod tą bramą, w 1458 roku- pierwszym roku panowania króla, który nomen-omen nazywany był właśnie husyckim- Jerzego z Podiebrad, wystawiono jeden z najstarszych Barbakanów w tej części Europy. Wyprzedził on krakowski o ponad cztery dekady. Stoi w mieście do dziś i jest, obok zamku, klasztoru Franciszkanów (zabytku UNESCO w którym mieści się muzeum), ratusza czy Bramy Mikulovickiej stanowiącej część świetnie zachowanych średniowiecznych fortyfikacji, jednym z głównych "must be" podczas wizyty w mieście.

Barbakan w Kadani, Foto wikipedia
 Autor: H2k4 – Vlastní dílo, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=22199002

W Kadani, w roku 1996,  urodził się Dominik Feri- do niedwana wschodząca nadzieja polityków z partii TOP-09, z czesko-etipskimi korzeniami. Mimo młodego wieku zdołał zasłynąć w Czechach jako najmłodszy radny miejski (nie Kadani, ale Teplic), a potem jako najmłodszy (21 lat) w historii poseł. Niestety- Feri nie zdążył się jeszcze na dobre w polityce rozkręcić, a już był zmuszony ją opuścić. Odszedł w maju 2021 roku w atmosferze skandalu seksualnego po tym, jak kilka studentek oskarżyło go o gwałt... Tym samym raczej zamknął sobie drogę do zaistnienia w kadańskich przewodnikach turystycznych. 

Dominik Feri, 2017 Foto Wikipedia
Autor: Show Jana Krause, FTV Prima – Enhanced screenshot (time 10:11), official YouTube Channel of Show Jana Krause, FTV PrimaYouTube: 2. Dominik Feri - Show Jana Krause 10. 5. 2017 – View/save archived versions on archive.org and archive.today, CC BY 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=99153847

Byłbym zapomniał! Kadaň ma jeszcze coś, z czego słynie i jest w tym wyjątkowa w skali całej Republiki- to odchodząca z rynku "katowska uliczka", która mierzy zaledwie 51 metrów, ale jej wyjątkowośc polega na szerokości. W najwęższym miejscu mierzy 66,1 cm, w czym bije o całe 4 cm słynną sterowaną światłami wąską uliczkę w pobliżu praskiego Mostu Karola. 

Wejście na "Katowską uliczkę", foto: Wikipedia
Autor: Ondřej Kořínek – Vlastní dílo, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=35281201

"Katowska uliczka", foto:Wikipedia
Autor: Sandelius de Cadano – Vlastní dílo, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=45368254

I na koniec (wstępu) coś dla dzieci- Kadaň "przywłaszczyła sobie" znanego z czechosłowackich " večerníčkówMaxipsa Fíka, któremu to bohaterowi poświęcono część nabrzeża rzeki Ochrzy. Dziś co prawda w Polsce o Fíku mało kto pamięta, ale zaręczam, że w latach osiemdziesiątych, zwłaszcza u nas, na południu, gdzie mieliśmy tę wygodę, aby po polskiej wieczorynce przełączyć kanał "na Czecha", Fík mieścił się w pierwszej dziesiątce ulubionych bajek. 



Miasto wykorzystało fakt, że w pobliskiej, dziś już nie istniejącej miejscowości, Ahníkov urodził się twórca Fíka- pisarz i reżyser Rudolf Čechura. Na dodatek zaś głosu bohaterowi udzielił mieszkający w Kadani aktor Josef Dvořák. Ano tak- głosu, bo Fík, oprócz tego, że był prawdziwym maxipsem jeżeli chodzi o rozmiary, to na dodatek umiał zawstydzać inteligencją i miał dar mówienia ludzkim głosem :)



To tak pokrótce, tytułem wprowadzenia. Przez chwilę było łatwo, miło i przyjemnie, ale temat, który tak naprawdę chciałbym poruszyć w kontekście Kadania niestety juz taki nie będzie.

Kadaň przez wieki swojego istnienia była miastem na pograniczu. Limes czesko- niemiecki przebiega dziś od niej w odległości około 7 kilometrów w linii prostej.  
Od czasów średniowiecznych Niemcy stanowili tu pokaźny odsetek obywatelstwa, ale aż po wiek XIX, który nie bez kozery nazwano "wiekiem nacjonalizmów", tarcia czesko- niemieckie w Kadani, jak też na całym pograniczu "Krajów Korony św. Wacława" - w Czechach właściwych, na Morawach i na Śląsku, były incydentalne. 
W wieku XVIII od rzeczonych krajów koronnych odpadł zagarnięty przez Prusy Śląsk, którego bogactwa naturalne monarchia Hohenzollernów następnie skwapliwie wykorzystała do budowy własnej potęgi militarnej. Austria, pełniąca dotad rolę przewodnią wśród mnogich  państw niemieckich, po wojnach napoleońskich skupiła się na lizaniu ran i odwodzeniu od buntowniczych myśli trwających w granicach cesarskich narodów słowiańkich oraz Włochów. Kolejne rządy w Wiedniu przespały pruskie reformy i jawne już teraz dążenie do przejęcia pałeczki władcy całych Niemiec. Wojna prusko- austriacka z roku 1866 pokazała na koniec  naddunajskiej monarchii jej miejsce w szeregu, zaś pięć lat później nowopowstała II Rzesza Niemiecka zjednoczyła Niemcy już poza jej plecami. 
Tak oto 7 kilometrów od Kadani zbiegiem historycznych zależności wyrosło europejskie mocarstwo, którego plany ekspansyjne dość szybko stały się na tyle agresywne, że doprowadziły do wybuchu I wojny światowej.
Na razie jednak niemieckojęzyczna ludność pogranicza w Czechach spoglądała na swoich ziomków zza kordonu bez większych emocji. Czeski element austriackiej, a później austro-węgierskiej, układanki, stał się bowiem, na wskutek rozwiniętego przemysłu,  najzamożniejszą częścią państwa Habsburgów. A Niemcy mieszkali tu "od zawsze" i byli przede wszyskim Niemcami austriackimi. Zresztą- (tymczasem) Cesarstwo Niemiec nie miało wobec tych terenów żadnych roszczeń i tak na dobrą sprawę nawet mieć nie mogło, bo stałoby to w sprzeczności z traktatem sojuszniczym, jaki podpisało ono z Austro- Węgrami.

Tymczasem w Czechach od końca XVIII wieku "budzono" naród czeski. Reformy Józefa II  uchyliły kotarę, jaka opadła nad Bohemią po klęsce białogórskiej w 1620 roku. Przyznana reformami wolność wyznania przyczyniła się do wskrzeszenia nauk Jana Husa, to zaś z kolei pociągnęło za sobą wzmożone zainteresowanie rodzimym językiem i pierwsze próby literackie. Czeska mowa, która od lat była w defensywie i którą w miastach tak na dobrą sprawę prawie wcale już nie mówiono, zaczęła powoli, acz systematycznie zyskiwać nowych zwolenników i propagatorów. Pozycja Niemców i niemczyzny w Czechach, choć wciąż jeszcze silna, zaczęła być podważana. Narodowe odrodzenie, co było logicznym skutkiem wytworzenia się nowych czeskich elit intelektualnych, po roku 1848 dotknęło też sfery politycznej. W wiedeńskim parlamencie zasiadać zaczęła wpływowa reprezentacja posłów z nad Wełtawy, którzy z kolei tworzyć zaczęli własne koncepcje funkcjonowania swojej ojczyzny w ramach wielonarodowościowego imperium Habsburgów. Kwestie językowe, kulturalne i polityczne pojawiały się w ich wystąpieniach raz za razem i na tej kanwie doszło do pierwszych sporów czesko- niemieckich, które powoli z Wiednia przenosiły się na ulice czeskich miast i wsi. 
Jeszcze w roku 1848 jeden z najwybitniejszych "budzicieli"- "ojciec narodu" František Palacký stwierdził, iż gdyby Austria nie istniała, dla dobra Czechów trzeby by było ją stworzyć ("Kdyby nebylo Rakouska, musili bychom ho vytvořit"). Większość ówczesnych polityków czeskich uważała jeszcze wówczas, że przetrwanie takiego małego narodu w obliczu jednoczących się Niemiec jest mozliwe tylko w wielonarodowej monarchii, jaką była Austria. Jednak lata płynęły, a mnogie czeskie postulaty wciąż ginęły gdzieś w cesarskich szufladach. Czarę goryczy przelało uprzywilejowanie Węgrów w latach 1867-1868 i stworzenie monarchii dualistycznej przy całkowitym zlekceważeniu Krajów Korony św. Waclawa. Monarchia trialistyczna nigdy nie powstała, w związku z czym ten sam  Palacký zrezygnowany powiedział (a było to jeszcze ciut przed wspomnianym wyniesieniem Węgrów na współrządców monarchii) "Byliśmy przed Austrią- będziemy i po niej" ("Byli jsme před Rakouskem, budeme i po něm").

Proroctwo Palackiego, jak na (dobre) proroctwo przystało, oczywiscie się ziściło. Odmiennie od większości proroctw- nie dało nawet zbyt długo na siebie czekać. Pół wieku później austro-węgierski kolos trząsł się już na swoich glinianych nogach w okopach na wschodzie. A Czesi? Jako obywatele C-K monarchii zmuszeni zostali do walki o nie swoją sprawę, ale robili to w większości bez przekonania. Wkrótce normą stały się masowe dezercje na stronę rosyjską, tam zaś tworzono nowe oddziały, które teraz walczyły o nowe Czechy z Węgrami i Austriakami.

Jak miało wyglądac to przyszłe państwo? Kwestiami teoretycznyno- politycznymi zajmowali się na zachodzie T.G Masaryk i Edvard Beneš, którzy przy współudziale rodowitego Słowaka w służbie francuskiej- Milana Rastislava Štefánika odgrzali pojawiającą się raz po raz już w XIX wieku koncepcję wspólnego państwa Czechów i Słowaków. Państwa, które nigdy wcześniej nie istniało (choć ten argument próbowano zbijać historią Wielkich Moraw). Głównym ideą połączenia tych dwóch narodów w jednym państwie była bliskość językowa. Wiadomo też, że im państwo ludniejsze- tym ma większe zdolności obronne.
Co do granic- stanowisko Masaryka i Beneša było zdecydowane- w starych krajach Korony św. Wacława wszystko miało zostać z grubsza po staremu (no, chyba, że nadarzy się okazja uszczknięcia czegoś dodatkowego, jak było z m.in. z. Kraikiem Hulczyńskim na Śląsku). Na Słowacji zaś na tyle, na ile uda się wydrzeć Węgrom, a później zatwierdzić traktatami. Krocząc wyboistą drogą przekazywania zachodnim i amerykańskim politykom różnych prawd i półprawd obaj przyszli prezydenci Czechosłowacji naginali niektóre fakty aby osiągnąć upragniony cel. I tu dochodzimy do momentu, który już bezpośrednio dotyczy większości  obywateli ówczesnego Kadani, a także wszystkich innych Niemców w Czechach (i po części na Słowacji), którzy nie mając wpływu na rozwój sytuacji nagle, pod koniec 1918 roku, znaleźli się w państwie, w którym nigdy znaleźć się nie chcieli. 28 października w Pradze proklamowano powstanie niepodległej Czechosłowacji jako jednego z państw epigonów obróconego w gruzy przez wojenną zawieruchę dawnego cesarstwa Austrii.
Nowe państwo objęło swoimi granicami około 13 milionów ludzi, w tym niecałe 9 milionów Czechów i Słowaków i ponad 3 miliony Niemców.

Wyniki spisu powszechnego w Czechosłowacji z roku 1921

Jak doszło do sytuacji, w której narodowa mniejszość szacowana była na 1/4 ogółu ludności całego państwa? Przecież nowopowstałe kraje bazowały na propagowanej głównie przez Amerykanów idei samostanowienia narodów. I owszem, ale samostanowić o sobie mogły jedynie narody w wojnie zwycięskie, które w porę wyczuły swoją dziejową szansę i pomogły aliantom uciąć głowę prusko-austrwęgierskiej hydrze. Po tej dobrej stronie, jako sojusznicy Rosji, Francji, Anglii i Włoch, walczyli i ginęli Czesi i Słowacy. A Niemcy? Na ten moment byli na spalonej pozycji i samostanowienie na terenach spornych w większości ich nie dotyczyło.
   
Politycy zwycięskich mocarstw, choć w większości słabo zorientowani w kwestiach Europy środkowo- wschodniej (jeden z nich miał zapytać, dlaczego Polska ma pretensje do hiszpańskich terytoriów, a chodziło po prostu o naszą krakowsko- lwowską Galicję), czasami wspinali się na wyżyny intelektu i pytali Czechów o przyszłość kwestii niemieckiej w granichach ich nowego państwa. Podczas gdy Edvard 
Beneš, używając swoich machiavellistycznych zdolności, czarował premierów i prezydentów zaniżonymi danymi demograficznymi- T.G. Masaryk zwykł mówić, że nie będzie to przecież odosobniony przypadek, bo w Europie państwa podobnego typu już istnieją i doskonale funkcjonują. Przytaczał tu zwykle przykłady Szwajcarii lub Belgii. I byłoby w tym sporo racji, gdyby nie to, że owe kraje, mimo iż różnorakie narodowościowo, powstały na wskutek powziętej niegdyś wspólnej decyzji. Tymczasem w Czechach decyzję o Niemcach podjęli ostatecznie sami Czesi.

Jak już wyżej wspomniano- Niemcy "czescy" uważali się za Austriaków. Dlategoteż z nieukrywanym entuzjazmem przyjęli fakt powstania 12 listopada 1918 roku Republiki Niemieckiej Austrii. Tak- to mogło być ich państwo, w którym decydowaliby sami o sobie. Głównym problemem, dla którego czescy politycy nie mogli do tego dopuścić było rozmieszczenie ludności niemieckiej w granicach nieokrzepłej jeszcze Czechosłowacji,


Mapa Czech z 1918 roku z wyodrębnieniem czterech głównych "buntowniczych" okręgów:
Bohmerwaldgau, Deutschsudmahren, Deutschbohmen i Sudetenland 

  
Mapa Austrii Niemieckiej wedle konstytucji tymczasowej z 22 listopada 1918 roku

Rzut oka na powyższe mapy mówi wszystko. Z czeskiego (czy czechosłowackiego) punktu widzenia oddanie Niemcom wszystkich terytoriów, na których stanowili większość, odbierałoby raczej Czechosłowacji rację bytu, Pas osadnictwa niemieckiego ciągnął się bowiem prawie nieprzerwanie od północnych Moraw, przez Śląsk, Czechy pólnocne, zachodnie i południowe aż po południowe Morawy. Do tego dochodziły enklawy niemieckie w Brnie, Jihlavie i Ołomuńcu. Z drugiej zaś strony, wobec tak ostrych protestów, których raczej się nie spodziewano, nikt nie starał się nawet przekonywać "rodzimych" Niemców do idei szwajcarsko- belgijskiej. Pod koniec 1918 roku całe pogranicze od Opawy przez LIberec aż po Znojmo przypominało beczkę prochu.

Prym w tej antyczechosłowackiej akcji wiodło kierownictwo "prowincji" Deutschböhmen ze stolicą w Libercu, albo raczej w Reichenbergu, której to nazwy miasta używała aż po rok 1945 niemieckojęzyczna ludność (a jej potomkowie używają po dziś dzień). W jej skład weszła także Kadań, zwana wówczas z niemiecka Kaaden. Reagując na zaognienie sytuacji na pograniczu Praga spacyfikowała protestujące regiony za pomocą wojska, które z wolna, głównie w grudniu 1918 roku, obsadziło strategiczne miejsca. 
Trzonem armii czechosłowackiej byli wówczas legioniści walczący dotąd głównie we Francji i w Italii. Zorganizowana ewakuacja kilkudziesięciu tysięcy legionarzy z Władywostoku rozpoczęła się dopiero w styczniu 1919 roku.

W warunkach ostrej zimy, w obliczu wyposażonej w karabiny i działa, maszerującej przez czesko-niemieckie wsie i miasteczka,armii, nadto zaś wobec groźby wstrzymania dawek żywieniowych pozwalających przetrzymać ciężkie powojenne miesiące- pogranicze na chwilę się uspokoiło, choć oczywiście nie obyło się bez incydentów, w których padły ofiary. Południowoczeską miejscowość Kaplice udało się np. opanowac dopiero po ostrzale artyleryjskim.

W Kadani obyło się tymczasowo bez komplikacji i 74 pułk stanął kwaterą w miejscowym zamku. 

Władze Deutschböhmen ewakuowały się do Wiednia, jednak broni składać nie zamierzały. Ze wsparciem rządu Austrii Niemieckiej, za pośrednictwem radia i prasy, jątrzono wśród Niemców na czechosłowackim pograniczu aby nie rezygnowali z prawa do samostanowienia, dopóki w Wersalu nie zapadły jeszcze jakiekolwiek wiążące decyzje co do powojennego przebiegu granic. Z czasem jednak austriacki rząd musiał wstrzymać swoje wsparcie dla "buntoniczych" rejonów Czechosłwacji w zamian za odblokowanie transportów czeskiego węgla.

Jeszcze przez chwilę łudzono się, że zmianę (przynależności państwowej) może przynieść nowy austriacki parlament, który miał się ukonstytuować w marcu 1919 roku. Jednak w nocy z 25 na 26 lutego Czechosłowacja zamknęła swoje granice, co miało związek z reformą pieniężną mającą zlikwidować stare waluty na rzecz wprowadzenia korony. Niemców odcięto tym samym od ewentualnego zewnętrznego wsparcia pozostawiąc jedyną formą protestu- masowe demonstracje i strajki. Wielką manifestację połączoną ze strajkiem zaplanowano na dzień inauguracji parlamentu w Austrii- 4 marca. 

W takich to okolicznościach w Kadani, w restauracji "Střelnice", w przeddzień planowanej "ogólnoczeskoniemieckiej" akcji, 3 marca 1919 roku spotkali się jej organizatorzy. Jeden z aktywistów wystąpił z pomysłem marszu na czechosłowackie koszary na zamku. Bezwiednie przewrócono pierwszą kostkę domina uruchamiając serię wydarzeń, które w konsekwencji doprowadziły do ludzkiej tragedii.

Na zebranie udało bowiem dostać wojskowemu szpiegowi- Rudolfowi Glossowi, który poniewczasie został rozpoznany i musiał salwować się ucieczką przez okno. Nie mniej jednak spełnił swoją rolę przekazując wiadomość dowództwu. Straż przed koszarami wzmocniono, na dodatek zaś, na rozkaz przełożonych z Chomutowa, na wypadek rozruchów, rozmieszczono żołnierzy w miejscach strategicznie istotnych. Bez zgody i wiedzy miejscowych władz, ogólnie zaś także wbrew wcześniejszym ustaleniom. Na kadańskim rynku, w różnych budynkach, zainstalowano mające mieć pod kontrolą niemiecką demonstrację, wojskowe ekipy. W tym trzy zespoły wyposażone w karabiny maszynowe, z których dwa osadziły mieszczącą się w północnej pierzei rynku pocztę. 


Rynek w Kadani.
 Z lewej wieża ratusza, pośrodku Morowa Kolumna, 
z tyłu (błękitny) budynek niegdysiejszej poczty.
Foto:Wikipedia


Demonstracja, do której doszło 4 marca 1919 roku w Kadani, zgromadziła ponad 2 tysiące Niemców. Tłum skandowal hasła związane z prawem do samostanowienia narodowego, żądano też opuszczenia pogranicza przez czechosłowackich żołnierzy oraz zaprzestania blokady wydawania wspomnianych wyżej dodatków żywieniowych i węgla. Do ataku na koszary co prawda nie doszło, ale część protestujących kłuła w oczy zawieszona na ratuszu biało-czerwona (niebieski klin doszedł do niej nieco później) flaga czechosłowacka. Obok niej, dla równowagi, zawieszono co prawda czarno-czerwono- żółtą flagę wielkoniemiecką, dla wielu jednak ów kontrast stanowił dodatkową zniewagę. Grupa młodych ludzi na fali owego oburzenia zaczeła przemieszczać się przez tłum w kierunku ratusza, a tam mało skutecznie, obtłukując m.in. kijami tynk wokół wejścia, próbowała dostać się do wnętrza. Na koniec sztuka ta udała się miejscowemu muzykantowi, niejakiemu Franzowi Weberowi, który z nieukrywanym entuzjazmem zrzucił z ratusza symbol czeskich ciemiężycieli. 

Na ten moment jedna rozsądna decyzja mogła jeszcze odwrócić bieg wydarzeń, jednak emocje wzięły górę także po stronie wojskowych. Dowodzący w Kadani nadporucznik Rudolf Třešňák wysłał dwóch ludzi (notabene o nazwiskach Zeithammel i Schubert) z rozkazem zawieszenia na ratuszu na powrót symbolu państwa czechosłowackiego. Żołnierze, popychani, okładani laskami, opluwani, a podobno nawet straszeni bronią, w końcu przebili się przez tłum i wypełnili rozkaz. Teraz jednak postanowili zagrać na nosie swoim niedawnym prześladowcom i zdjęli flagę niemiecką. 

Tym posunięciem doprowadzili protestujących do stanu wrzenia i chyba nie do końca przemyśleli fakt, że za chwilę będą musieli wyjść z ratusza. O ile droga w jedną stronę nie była łatwa, o tyle powrót stał się prawdziwą gehenną. W sukurs towarzyszom ruszyli więc dwaj następni żołnierze- Tulka i Ženatý. Wedle oficjalnej wersji w pewnym momencie w stronę Tulky jeden z niemieckich studentów oddał strzał z rewolweru, a żołnierz tylko cudem uniknął śmerci. Ženatý bez chwili zastanowienia położył studenta trupem na miejscu. 
Inna wersja- przekazana przez stronę niemiecką- opisywała, że student był nieuzbrojony, a rzucił w Tulkę jedynie kawałkiem tynku odłupanego z ratuszowej elewacji. Jak było naprawdę- zapewne nikt nigdy już się tego nie dowie.

A potem z tłumu rozległ się jeszcze jeden pistoletowy wystrzał. Żołnierze obserwujący wydarzenia z powierzonych wcześniej stanowisk w kamienicach na rynku, mimo konsternacji, zachowali zimną krew. Oprócz jednego. Josef Šťastný chcąc zapewne wystraszyć zgromadzonych i odblokować drogę okrążonym przez wściekłych protestujących kolegom pociągnął za spust i - celując w miejski bruk- puścił serię pocisków z karabinu maszynowego. W warunkach sięgającego zenitu napięcia nie mógł przewidzieć, że pociski odbiją się od kostki rykoszetem. Po chwili, pod kolumną morową, na bruku pod ratuszem leżało bez ruchu  i zwijało się z bólu kilkadziesiąt osób. Osiemnaście z nich zginęło na miejscu, w tej liczbie zaś większość stanowiły kobiety i dzieci. Najmłodszym zabitym był zaledwie 11-letni Karl Lochsmidt. Jak miało się okazać- grupa, którą dosięgnęły rykoszety nawet nie uczestniczyła w zgromadzeniu. Szwaczki, robotnice i uczniowie przyszli na rynek głównie z ciekawości. Wśród przypadkowych ofiar znalazły się także dwie Czeszki.

Seria z karabinu zraniła jeszcze około 80 ludzi, z których następnych 7 zmarło niedługo po  wydarzeniach z owego feralnego wtorku. Tym samym łączna liczba ofiar z Kadani powiększyła się do 25.    


Podobny, choć ciut mniej drastyczny w skutkach, obraz miały interwencje wojskowe podczas  demonstracji niemieckich także w innych miastach- w Ústí nad Labem (Aussig an der Elbe), Chebie (Egerze), Stříbrze (Miesie), Karlovych Varach (Karlsbadzie) czy Šternberku (Sternbegu). W ferworze zamieszek życie straciło dalszych 29 Niemców, co zamknęło listę zastrzelonych z 4 marca 1919 roku na 54 ofiarach. Rannych naliczono ponad dwustu. 

Młode państwo czechosłowackie zostało natychmiast zaatakowane na arenie międzynarodowej przez przywódców Deutschböhmen jako kraj wręcz nacjonalistyczny, gdzie strzela się do pokojowo demonstrujących obywateli innych narodowości. Kadańska masakra miała pomóc obradującym w Wersalu mocarstwom w zrozumieniu skomplikowanego zagadnienia mniejszości niemieckiej na obszarach przygranicznych Czechosłowacji i skłonić je do ponownego przyjrzenia się temu zgadnieniu celem korekty granicy. Nie trzymano się już przy tym kurczowo Austrii. Czescy Niemcy byli gotowi na przyłączenie swoich rodzinnych stron do bliższych granic Niemiec właściwych.  

Szkopuł w tym, że konferencja pokojowa zwołana została głównie po to, żeby Niemcy ukarać za rozpętanie wojny i państwa ententy (oprócz może samej Anglii, która nie chciała poprzez zbytnie osłabianie Niemiec dopuścić do wzrostu potęgi innego państwa, np. Francji) dalekie były od chęci nagradzania Berlina nabytkami terytorialnymi. Masaryk i Beneš trwali sztywno przy granicach historycznych i ostatecznie, 10 września 1919 roku, podpisując traktat w Saint-Germain-en-Laye dzielący smakowity austriacki torcik, osiągnęli swój cel. 

Z perspektywy minionych stu lat i wydarzeń, które nastąpiły później, a na których temat wylano morze atramentu, możemy dziś różnie oceniać ten krok. Wszystko odbyło się na zasadzie- walczmy o granice historyczne, a potem... jakoś to będzie. I faktycznie "jakoś było", ale tylko do czasu pierwszego poważniejszego kryzysu, który zaczął się już dekadę po podpisaniu traktatu granicznego. W następnej dekadzie sudeccy Niemcy (bo taką zbiorczą nazwą zwykło się ich potem określać) skupili się na działaniach irredentystycznych, które doprowadziły do ziszczenia ich marzeń z roku 1919, Ale to już temat na inną opowieść. 

Na marginesie- czechosłowackich Niemców nigdy tak naprawdę nie udało się skłonić do współpracy z Czechami i Słowakami na model szajcarski czy belgijski. Ani prośbą-ani groźbą. 

Wracając zaś do masakry kadańskiej- oczywiście ruszyło śledztwo mające wyjaśnić tragiczny wtorek z 4 marca. Przesłuchano głównie żołnierzy i to ich wersję przyjęto za zgodną z prawdą i ostateczną. Nikogo nie ukarano, a 74 pułk cichaczem przemieszczono do Koszyc, a potem na Rus Zakarpacką. Rodzinom ofiar przydzielono odszkodowania.     

Drugim dnem tych wydarzeń, którego Czesi starali się uniknąć, następnie zaś mało skutecznie z nim walczyć, było stworzenie legendy pierwszych niemieckich męczenników o narodową sprawę. Dzień 4 marca ogłoszono "Dniem samostanowienia", zaś masowy grób na kadańskim cmentarzu stał się miejscem pielgrzymek Niemców czeskich, ale tez śląskich czy morawskich. Przy okrągłych rocznicach blokowano wejścia na nekropolię, dopuszczając jedynie najbliższe rodziny. Kiedy walec historii zaczął się toczyć w drugą stronę i jesienią 1938 roku do Kadani wkroczył Wehrmacht- groby te stały się nazistowską świętością, a wydarzenia z 4 marca 1919 roku przyćmiły propagandowo całe kilkusetletnie dzieje miejscowości. Nowym władzom Kadani (przechrzczonej oczywiście z powrotem na Kaadan) nie przeszkadzało nawet to, że dwie z ofiar były Czeszkami. Po prostu zapisano ich nazwiska w niemieckiej wersji.

 



W roku 1945, wobec mordów, gwałtów i bestialstw, jakich dopuszczała się na Niemcach Armia Czerwona, a w jej cieniu wkraczająca do kraju od wschodu armia czechosłowacka i tzw. "Gwardia Rewolucyjna", masakra kadańska wydawała się być dziecinną igraszką. Wspomnę jedynie o egzekucjach w obozie w oddalonych 30 km na wschód od Kadani Postoloprtach (niem. Postelbergu), gdzie na przełomie maja i czerwca 1945 r. zginąć miało od dwóch do trzech tysięcy Niemców... Jedynym podobieństwem jest tu fakt, że podobnie jak po wydarzeniach z Kadani- także za tę ewidentną masową zbrodnię nie ukarano nikogo. Co prawda w latach dziewięćdziesiątych upamiętniono ich śmierć stosowną tablicą, ale wkrótce, aby nie jątrzyć rany i nie tworzyć następnych sudetoniemieckich męczenników, ktoś wpadł na pomysł  zmiany jej treści. Tak więc zamiast "Niemieckim niewinnym ofiarom masakr  postoloprckich maja i czerwca 1945”. mamy dziś napis "Wszystkim niewinnym ofiarom wydarzeń postoloprckich maja i czerwca 1945”. Niby to samo, a zresztą- minęło już tyle lat...

Powojenne "Dekrety Beneša" "wyczyściły" z Niemców całe czeskie pogranicze. Za wiedzą i przyzwoleniem nowego sojusznika Czechosłowacji- Stalina, w którym prezydent Beneš, pamietając o monachijskiej zdradzie zachodu, widział prawdziwego orędownika interesów swojego państwa, dokonano "odsunu" zarówno w jego pierwotnej, dzikiej wersji, której świadectwem są Postoloprty czy marsz śmierci z Brna, jak i w tej bardziej cywilizowanej, choć nie mniej tragicznej. Opustoszaly pograniczne miasta i wsie. Jedne na krótko, inne zaś na zawsze.  

Kadaň, dziś czeskie miasto jakich wiele, zdaje się nie eksponować swojej niemieckiej przeszłości. Na oficjalnej stronie internetowej, może z tego, a może z całkiem innego powodu, odnośnika historycznego trzeba się trochę naszukać. Świadectwem nie do końca wygodnej historii jest miejscowy cmentarz z rodznnymi grobowcami i pomniejszymi grobami osób, których wygrawerowane na granitowych płytach i żeliwnych krzyżach nazwiska jednoznacznie wskazują na inną niż czeska narodowość. Na murze, pod którym w marcu 1919 roku pochowano ofiary rykoszetów wystrzelonych z umieszczonego na poczcie karabinu, umocowano skromną tablicę.




Obok niej jeszcze cztery- dwie ze stosownymi biblijnymi cytatami, a także jedną upamiętniającą niemieckie ofiary masakr z 1945, i jedną na której umieszczono napis: "Byli i współcześni obywatele Kadani i okolic podają sobie ręcę w oczekiwaniu na spokojną wieczność". Takie to pojednanie. 



Dobrych paręnaście lat temu Kadaň spotkało dość szczególne wyróżnienie- miasto znalazło sie w tytule piosenki kultowego już w Czechach zespołu rockowego Kabát. Chłopaki śpiewają w niej: "My táhnem rovnou cestou do Kadaně, a tam si užijem (...)". 
Fakt, w Kadani można sobie užít- czyli korzystać z całej masy atrakcji, jakie miasto ma niewątpliwie do zaoferowania. Wystarczy zajrzeć chociażby tu:


A kiedy już uda nam się dotrzeć na rynek- spójrzmy na błękitną kamienicę z refleksją, że jeszcze w nie tak bardzo odległych czasach rozwój turystyki i rekreacja były na szarym końcu życiowych potrzeb dawnych mieszkańców miasta. Bardziej wprawne oko dostrzeże też nie bardzo wprawnie zaszpachlowaną dziurę po kuli na kolumnie morowej.