Każdy z nas ma swoje ulubione miejsca, w które uwielbia wracać pod byle pretekstem. Dla mnie taką enklawą są Beskidy- góry spajające ze sobą wspomnienia czasów dzieciństwa, szkolnych, studenckich i dojrzałaych. Do dziś często łapię się na tym, że nie ma takiego pretekstu, którego nie omieszkałbym wykorzystać, aby tylko znów stanąć na jednym z beskidskich szczytów i wdychając rześkie górskie powietrze łapczywym okiem chłonąć kolejne rozpościerające się wokół panoramy.
Początki mojej miłości do tego skrawka Polski były dość prozaiczne- od czasu do czasu rodzicom udawało się zabukować wolny termin w którymś z domów PTTK w Szczyrku czy w Wiśle. Potem były spontaniczne wyjazdy weekendowe i jedna zrealizowana mega wędrówka Ustroń- Babia Góra. Ale w sumie nie o tym chciałem pisać- w końcu ewentualny czytelnik nie szuka na tym blogu przewodnika po Beskidach, ale kolejnej czeskiej historii...
Pod kątem historycznym zacząłem się tym górom przygladać baczniej dopiero podczas studiów. Wcześniej jakoś nie zwróciłem szczególnej uwagi chociażby na "Kamień" na zboczu Równicy, przy którym odprawiano zakazane nabożeństwa protestanckie, czy fakt istnienia w Wiśle kościoła ewangelicko- augsburskiego. A to przecież gotowa "czeska historia" związana nierozerwalnie z wydarzeniami praskimi- klęską stanowego powstania pod Białą Górą i decyzjami kontrreformacyjnymi, które zapadły w Wiedniu po zakończeniu wojny 30-letniej.
No tak, ale w takim bądź razie - skąd tu Polska? I tu wypadałoby wkroczyć na grząski teren konfliktu, który poróżnił narody polski i czeski kładąc się cieniem na naszych stosunkach przez wiele dziesięcioleci XX wieku. Może kiedyś się tym zajmę, obawiam się jednak, że moje dość szczególne spojrzenie na polityczne niuanse oplatające ów problem, mogłyby wielu nie przypaść do gustu. Tak więc zasieję tylko ziarno niepokoju zamieszczając fragment mapy z roku 1912 i nie podniosę rękawicy rzuconej ani przez lamentującego nad wynaradawianiem tych okolic poetę Petra Bezruča, ani tej, którą rzucają propagatorzy fotografii przedstawiających tysiące ludzi płaczących z radości na widok polskiego wojska wkraczającego na Zaolzie w roku 1938. Poniższa "czeska historia" osadzona w Beskidach przedstawi nasze narody w realiach krótkiego współdziałania w smutnych miesiącach przedwojennych.
Zanim jednak udamy się w Beskidy zahaczmy jeszcze o Kraków, a konkretnie o kojarzoną w naszym kraju powszechnie ze słynnym "Weselem" Wyspiańskiego dzielnicę Bronowice. 11 grudnia 2017 roku, staraniem społeczników i samorządowców, na terenie, gdzie niegdyś mieściły się koszary z czasów CK Monarchii, odsłonięto szczególny obelisk dedykowany czeskim i słowackim wojskowym, uciekinierom z Protektoratu Czech i Moraw, którzy we wrześniu 1939 roku weszli w skład tzw. legionu czechosłowackiego- jednostki walczącej u boku polskich towarzyszy broni w pierwszych dniach kampanii wrześniowej.
Historia legionu była dość krótka. Powstał na mocy porozumienia pomiędzy generałem Lvem Prchalą a prezydentem II RP Ignacym Mościckim zawartym 3 września 1939 roku. W jego skłąd wejść mieli wyżej wspomniani rezydenci koszar z Bronowic Małych (200 osób) oraz czescy i słowaccy ucieknierzy zgrupowani w miescowości Leśna koło Baranowicz (dzisiejsza Białoruś) w liczbie 700 żołnierzy. Decyzją podpułkownika Ludvika Svobody (tak jak Prchala walczył wcześniej w słynnych legionach czechosłowackich podczas I wojny światowej, po II wojnie, w latach 1968-1975 piastował urząd prezydenta ČSSR) "białoruska" część legionu rozpoczęła odwrót na południe. 15 września, pod na wskutek ran odniesionych po niemieckim nalocie, zmarł pierwszy żołnierz jednostki- Vítězslav Grünbaum. Dwa dni później, wobec agresji ZSRR na Polskę, w legionie doszło do podziału. Część ludzi, za namową podpułkownika Ludvika Svobody, poddała się Sowietom i została internowana w ZSRR, reszta, pod wodzą gen. Lva Prchali, przekroczyła granicę z Rumunią, stamtąd zaś udała się na Bliski Wschód by walczyć u boku sojuszników zachodnich. Ludvik Svoboda stanął w 1942 na czele formowanego w Buzułuku I Czechosłowackiego Samodzielnego Batalionu Polowego, który po przekształceniu w I Czechosłowacką Samodzielną Brygadę, walczył z Niemcami u boku Armii Czerwonej.
200 żołnierzy z Bronowic Małych chciało dołączyć do towarzyszy, w związku z tym podjęli oni podróż pociągiem do Leśnej. Wobec opóźnienia spowodowanego udziałem w odgruzowywaniu zbombardowanego Świdnika- rozminęli się jednak z braćmi- legionistami, którzy wcześniej opuścili miejsce kwaterunku. Ich wojenna epopeja skończyła się na rumuńskiej granicy, gdzie zostali internowani.
Generał Lev Prchala
Ludvik Svoboda (od 1943 roku w randze generała)
przed wojskami czechosłowackimi w ZSRR
Tym oto sposobem, wraz z czechosłowackim wojskiem, zapuściliśmy się jakieś 3 tysiące kilometrów na wschód od Beskidów, ale już wracamy na dobre.
Pomiędzy marcem a wrześniem 1939 roku przez góry te wiodła najmniej szczelna granica Protektoratu Czech i Moraw. Nadsyłani z Niemiec pogranicznicy mieli bowiem zbyt mało czasu na poznanie okolicy, co świetnie (do czasu) wykorzystywali miejscowi przerzucając sobie tylko znanymi szlakami byłych wojaków armii czechosłowackiej, jak i ludzi innych profesji nie potrafiących się pogodzić z nowymi porządkami politycznymi, do Polski. Następnym po Beskidach punktem ich wędrówki były Katowice, gdzie przy brytyjskim konsulacie działała organizacja charytatywna Czechoslovak Refugee Trust Fund, pomagająca im w wyjeździe na Wyspy Brytyjskie. Część uchodźców, poprzez Bronowice i Leśną, dostała się do wspomnianego Legionu. Warto przy tym wspomnieć, że aż do wybuchu wojny w Krakowie działał Konsulat Czechosłowacki (Konsul Vladimír Znojemský odmówił złożenia funkcji i przekazania placówki w ręce niemieckie).
Śląsk Cieszyński. Mapa samochodowa 1939.
Obszar przerzutu czeskich żołnierzy przez "zieloną granicę"
Ten sam obszar dziś
Proceder przemytniczy trwał więc w najlepsze, a strumień ludzi, tuż pod nosem Gestapo, dzień za dniem płynął przez Beskidy zasilając szeregi armii, które w najbliższych miesiącach i latach miały przystąpić do konfrontacji z samozwańczymi Protektorami Czechów i Morawian.
.
Akcja ta jednak, żeby mieć "ręce i nogi", nie mogła rozgrywac się chaotycznie. Uczestniczyły w niej czynnie dziesiątki mieszkańców pogranicza- i to zarówno z czeskiej, jak i z polskiej strony. Różnica jednak była bardzo istotna- podczas gdy Polacy żyli w niepodległym (tymczasem) państwie- za podprowadzanie zbiegów w Protektoracie można było słono zapłacić. Przewodnicy nierzadko ryzykowali własnym życiem.
Niemcy nie byli jednak w ciemię bici, a nazistowski aparat wywiadowczy dość szybko pokapował się, co w trawie piszczy. W czerwcu 1939 roku Abwehra we Wrocławiu skierowała do placówek Gestapo w Pradze i Brnie depeszę zawiadamiającą, że pomiędzy 12 a 18 czerwca, granicę pomiędzy Moravką a Ligotką Kameralną (Komorní Lhotka) przeszło kolejnych 30 czechosłowackich wojskowych. Według słów przesłuchiwanego w tej sprawie człowieka, prowadzić ich miała szczupła kobieta, która mieszka w pobliżu Moravki. Przerzucanych przejmowało po polskiej stronie wojsko, po czym przewożeno do cieszyńskiego hotelu Puckmann, stamtąd zaś do Katowic.
Na efekty depeszy nie trzeba było długo czekać. "Szczupłą kobietę" namierzono w osobie młodej szwaczki spod Frýdka- Marii Pětrošovej, noszącej wiele mówiące o jej fizyczności przezwisko "Párátko“ (Wykałaczka) i aresztowano 18 sierpnia. Przewieziona do siedziby gestapo w Morawskiej Ostravie była długo przesłuchiwana. Kaliber podejrzeń był dość niebezpieczny, bo do nielegalnego przekraczania granicy i przeprowadzania przez nią politycznych uchodźców dodano również szpiegostwo, a także znajomość z byłym "oficerem lotnictwa" Františkem Příborským, o którym wiedziano, że należy do tajnej organizacji i ma związki z siecią ludzkich "przemytników" oraz kontakty z polskimi wojskowymi po drugiej stronie granicy.
Pětrošová przyjęła przy przesłuchaniach strategię naiwnej, nie orientującej się w politycznych niuansach, miłośniczki przyrody i wspaniałych górskich widoków. Przezornie nie wyparła się znajomości z Příborským, jednak stwierdziła, że ich znajomość od wiosny należy już do historii i od tego czasu się nie widzieli. W okolice Moravki miała chodzić właśnie z powodów przyropdniczo- doznaniowo- zdrowotnych. Stwierdziła, że odwiedzała tam ciocię, niejaką Teresę Motyčkovou.
Wezwana na gestapo Motyčková na pierwszy rzut oka skomplikowała sytuację. Po pierwsze okazało się, że wcale nie jest jej ciocią, po drugie zaś zeznała, że Miaria dość lekko się prowadzi i sprowadzała do jej domu wielu mężczyzn (w tym gronie był też Příborský), z którymi następnie przechadzała się po okolicy.
Wypowiedź Motyčkovej, której dom był w rzeczywistości ostatnim punktem pośrednim dla wielu uchodzących z Protektoratu do Polski, miała ogólnie rzecz biorąc odciągnąć uwagę gestapo od tego miejsca, zaś samej Pětrošovej, za cenę przylepionej (tylko wobec Niemców) łatki puszczalstwa, dać alibi na wypadek, gdyby znalazł się jakiś świadek potwierdzający jej obecność w okolicach Moravki w towarzystwie mężczyzn innych niż Příborský. Niezgodność określenie "ciocia" Pětrošová wyjaśniła używaniem tego terminu wobec wszystkich starszych kobiet, z którymi łączyła ją pewna zażyłość.
Zeznania miał wiele luk, tym razem jednak udało się odwrócić niebezpieczeństwo. Zarzut nielegalnego przekraczania granicy oskarżona przypłaciła miesięcznym więzieniem. 25 września wypuszczono ją na wolność z napomnieniem, aby odtąd prowadziła się już lepiej i nie ściągała przez swoje nieostrożne postępowanie uwagi strażników granicznych. Uprzedzono ja też, żeby niezwłocznie zgłosiła na gestapo fakt ewentualnego kontaku z Příborským. Młody przyjaciel aresztowanej kontynuował już wówczas od ponad miesiąca ucieczkę, która ostatecznie, przez Polskę, Rumunię i Francję, zaprowadziła go do armii czechosłowackiej w Anglii.
Uwięzienie Pětrošovej w Moravskiej Ostravie przypadło na czas agresji Hitlera na Polskę. Dawna granica Protektoratu z tym krajem przestała istnieć, zaś z tego faktu wypływała logika zaprzestania odbywającego się przez ostatnie pół roku przeprowadzania uchodźców. I pewnie całą sprawa poszłaby w zapomnienie, gdyby nie to, że gestapo swoimi bestialskimi, acz skutecznymi sposobami, dotarło teraz do nowych świadków nadgranicznego procederu z luką graniczną w beskidskich lasach w roli głównej. Z ich zeznań wynikało, że Maria Pětrošová widziana była w towarzystwie Františka Příborského niejednokrotnie, zaś z włąściciela pensjonatu w Ligotce Kameralnej wyciągnięto, że nie były to niewinne przechadzki po górach, a włąśnie to, do czego gestapowcy wcześniej próbowali wmieszać podejrzaną- nielegalny przemyt uchodźców.
Tym samym klamka zapadła. W lutym 1940 roku Pětrošová po raz kolejny wylądowała w więzieniu w Moravskiej Ostravie. Na dodatek okaząło się, że jest w zaawansowanej ciąży. Odmienny stan nie odstręczył gestapowskich oprawców od brutalnych przesłuchań, jednak Párátko szła w zaparte. Nie dała się groźbom ani graniem na uczuciach przyszłej młodej matki. W kwietniu przesłuchujący ją Gustav Langhans pisał do swoich brnieńskich zwierzchników: "W przypadku Pětrošovej idzie o czeską szowinistkę najgorszego typu. Nie ma wątpliwości, że była największą przemytniczką ludzi w rejonie Beskidów. Niestety nawet po wielokrotnie powtarzanych przesłuchaniach nie udało nam się jej skłonić do przyznania do winy. Zamiast tego manifestuje swoją arogancję i bezczelność."
Dowodów było zbyt mało żeby zorganizować proces, ale w końcu między innymi po to, aby karać za takie przypadki jak casus Pětrošovej, naziści stworzyli obozy koncentracyjne. Langhans nalegał na jak najszybsze umieszczenie podejrzanej w jednym z nich, ale problemem było nienarodzone dziecko (generowało by to dodatkowe koszty). Ostatecznie, 27 kwietnia 1940 roku, odesłano ją do czasu rozwiązania pod pieczę rodziców do Starého Městá pod Frýdkiem. Przez cały ten czas, a później jeszcze przez następne 7 tygodni, dozorowali ją czetnicy.
W maju Maria urodziła filigranową dziewczynkę, której dała na imię Milena, a w czerwcu wróciła z powrotem do celi w Ostravie.
Pomimo próśb i petycji rodziny, która napisała nawet do samej kancelarii Adolfa Hitlera, losu dziewczyny nie udało się odwrócić. 7 grudnia, jako "czeska szowinistka najgorszego typu", Pětrošová wylądowała ostatecznie w obozie w Ravensbrück- kobiecym piekle na ziemi, gdzie kierowano głównie więźniarki polityczne.
Położony około 80 km na północ od Berlina Frauen- Konzentrationslager Ravensbrück powstał pod koniec 1938 roku. Jego głównym założeniem było wykorzystywanie osadzonych w nim przeciwniczek nazizmu, w tym komunistek, a także kobiet narodowości żydowskiej, romskiej i sinti do niewolniczej pracy. Po ustanowieniu Protektoratu Czech i Moraw, następnie zaś po wybuchu II wojny światowej, więziono tu też członikinie ruchu oporu przeciwko faszystowskim okupantom.
Z czasem wachlarz okrucieństw serwowanych więźniarkom powiększono o bestialskie eksperymenty medyczne i masowe egzekucje. Niezdatnym do pracy aplikowano zabójcze, dosercowe zastrzyki z fenolu. W roku 1943 wybudowano tu krematorium, a rok później komorę gazową.
Przez obóz, wedle różnych szacunków, przeszło, do momentu jego wyzwolenia 30 kwietnia 1945 roku, 132 tysiące kobiet i dzieci, z czego 92 tysiące zmarło.
Baraki KL Ravensbrück
Foto: Wikipedia
Więźniarki przy pracy
Foto: Wikipedia
Autorstwa Bundesarchiv, Bild 183-1985-0417-15 / CC-BY-SA 3.0, CC BY-SA 3.0 de, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=5344825Niewielką, ale zawsze, pociechą, był fakt, że przydzielono ją do I Bloku, w którym spotkała kilka innych Czeszek. M.in. dziennikarkę Milenę Jesenską z Pragi, z którą, można powiedzieć, zetknęła już wcześniej pośrednio, przenosząc przez granicę napisane przez nią listy informujące świat o sytuacji w Protektoracie.
Milena Jesenská
Foto: Wikipedia
Prawdziwą przyjaciółką stała się dla niej urodzona w podostravskich Vítkovicach Jožka Jabůrková, którą władze Protektoratu uwięziły prewencyjnie już w marcu 1938 roku, spodziewając się, że pędzej czy później użyje swoich agitacyjnych zdolności przeciwko nowym porządkom.
Jožka Jabůrková
Foto: Wikipedia
Prawdziwą miłością i sensem życia Jabůrkovej stało się redagowanie czasopisma dla kobiet "Rozsévačka" ("Siewczyni"), które prowadziła aż do jego zamknięcia w 1938 roku. W tym czasie wybrano ją też do praskiej rady miejskiej, gdzie walczyła o pracę, godziwą płacę i domy dla najuboższych robotników. Po odmowie współpracy z nowymi panami Czech i Moraw wylądowała w Ravensbrück.
Jabůrková, pomimo dwóch małżeństw i trwającego pomiędzy tym przez kilka lat związku z Alexandrem Bubeníčkem, nie doczekała się potomstwa. Swoje uczucia przelewała na proletariackie pociechy uczęszczające na jej zajęcia gimnastyczne. Starsza o ponad 20 lat od Marii Pětrošovej traktowała ją jak przyjaciółkę, ale trochę też jak córkę. Nauczona do tradyjnych wartości Pětrošová nie dała się co prawda przekonać do komunizmu, ale związek obu kobiet nie doznał z tego powodu uszczerbku.
Pracowały w szwalni przy szyciu mundurów. Pomimo stanowczego zakazu Jožce udało się od czasu do czasu wynieść skrawek materiału. Nie wiedzieć skąd zdobyła też jakieś kartki i fragmenty czasopism. 4 grudnia 1941 roku Maria obchodziła swoje 22 urodziny, a przyjaciółka sprawiła jej szczególny prezent, który miał przede wszystkim umocnić ją w przeświadczeniu, że choć jest ciężko- przetrwa i kiedyś wróci do domu, do swojej córki. Prezentem była szmaciana lalka oraz zeszyt zatytułowany "Bajki dla Milenki" („Pohádky pro Milunku“), w którym znalazły się jej trzy autorskie bajki. Drugą część zeszytu zajmowały wycięte z czasopism zdjęcia dzieci i noworodków oraz dziecięcych ubrań.
Trzy dni później minął okrągły rok od przyjazdu Marii Pětrošovej do Ravensbrück. Następnej rocznicy już nie było. Wczesną wiosną zachorowała na zapalenie opon mózgowych. Czy i jak była leczona- tego nie dowiemy sie już nigdy. Zmarła 14 kietnia 1942 roku. Jej ciało przewieziono do pobliskiego Fürstenbergu i poddano kremacji. Szczątki spoczęły w masowym grobie na miejscowym cmentarzu.
Rodzice dowiedzieli się o śmierci córki za pośrednictwem gestapa 5 maja tegoż roku. Z obozu dostarczono niewielką paczkę z osobistymi rzeczami. Wśród nich zaś szmacianą lalkę i zeszycik z bajkami...
Jožka Jabůrková przeżyła swoją przyjaciółkę zaledwie cztery miesiące. Kolejne brutalne przesłuchanie zakończyło się ciężkim pobiciem, po którym pozostawiono ją w celi bez udzielenia pomocy. Milena Jesenská trwała w obozowym piekle jeszcze dwa lata. Zmarła w maju 1944 roku na niewydolność nerek.
Rzeźba Jožki Jabůrkovej na Cmetarzu Olszańskim w Pradze
Foto: Wikipedia
Autor: Dobroš – Vlastní dílo, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=103824562
Komuniści, którzy doszli do władzy w Czechosłowacji w roku 1948, uczynili z Jabůrkovej męczennicę swojej sprawy. Jej pomnik stanął w dzielnicy Pragi, którą niegdyś zamieszkiwała- Košířích. Po aksamitnej rewolucji okazało się, że skwerek, na którym stała od lat sześćdziesiątych, jest własnością prywatną, zaś właściciel nie życzył sobie rzeźby na swoim terenie. Monument powędrował więc na jakiś czas do muzealnych magazynów, a później na największy praski cmentarz.
Kiedy zmieniał się wiatr historii, a niedawni bohaterowie ustępowali pola- przyszedł czas na przypomnienie o innych- tych odesłanych do historycznego lamusa po "zwycięskim lutym" 1948 roku.
Tak właśnie odgrzano temat życia i śmierci Mileny Jesenskiej, zaś niejako przy okazji natknięto się zapomnianą przewodniczkę z Moravki. Sprawą zajęła się historyczka Pavla Plachá, której udało się zebrać podstawowe fakty na temat Marii Pětrošovej, a historię przekazać szerszemu ogółowi.
Plachá w swoich badaniach dotarła do Mileny- córki Marii, a także rodziny Františka Příborskiego.
Ponad 80-letnia Milena Ručková, którą w młodytch latach wychowywali dziadkowie, mieszka dziś ze swoim drugim mężem w Beskidach, w górskiej chacie w pobliżu miejscowości Stare Hamry.
Jej ojciec- František Příborský, o czym już wiemy, podczas wojny służył w armii czechosłowackiej stacjonującej w Anglii. Tam, w 1942 roku, wstąpił w związek małżeński z Elisabeth Roberts, z którą miał pięcioro dzieci. Z czasem z Františka Příborskiego stał się Frankiem Priborskym i pod koniec życia miał już trudności z czytaniem po czesku. Po wojnie, w 1945 i 1946 roku dwa razy odwiedził Czechosłowację. Podczas jednego z tych pobytów spotkał się w Starym Městie pod Frydkiem z córką. Milena pamięta to spotkanie jak przez mgłę (miała w końcu tylko 6 lat). Babcia miała wyrzucić Františka z domu obciążając go całą winą za śmierć córki. Do swojej śmierci w roku 1984 nigdy już nie wrócił w rodzinne strony.
W rzeczach osobistych Františka- Franka znaleziono fotografię małej dziewczynki, o której jednak nikt nic nie wiedział.
Rok przed śmiercią ojca angielska córka Františka- Anne Priborsky odwiedziła jego krewnych w Czechosłowacji. Wizyta ta stała się zaczątkiem przyjaźni i wymiany listów. Ciekawość własnych korzeni popchnęła Anne ku badaniom genealogicznym, jednak w dalszym ciągu, co zrozumiałe, nie potrafiła wyjaśnić tajemnicy zdjęcia z dziewczynką.
W roku 2019 Anne wydała dla rodziny małą książkę "My Czech book", w której zamieściła fotografię dziewczynki z dopiskiem "Nieznajoma czeska dziewczynka, podobna do Příborskich".
Badająca temat Pětrošovej Pavla Plachá dotarła w końcu (dość przypadkowo) do Mileny Ručkovej, z którą spotkała się w maju 2020 roku. Artykuł o tym spotkaniu ukazał się w czeskiej prasie i przeczytali go krewni Františka, którzy z kolei powiedzieli o nim Anne. W ten sposób "nieznajoma czeska dziewczynka" odzyskała tożsamość, a dzieci Františka przyrodnią siostrę. Dzięki historyczce obie siostry nawiązały już kontakt telefoniczny i są na etapie planowania rodzinnego spotkania...
Matka Marii Pětrošovej wyrzucając za drzwi Františka Příborskiego pod zarzutem ponoszenia całej winy za serię wydarzeń, które doprowadziły jej córkę do Ravensbrück, a w konsekwencji do śmierci, miała rację jedynie częściowo. Owszem, to będący członkiem "Obrony Narodu" Příborský wciągnął Marię w niebezpieczną grę z przemytem ludzi, ale wyrok w postaci obciążającego zeznania wydał zupełnie kto inny.
Jak już powyżej wspomniałem- paradoksalnie- Niemcy zdobyli dowody na to, że Maria Pětrošová przemyca wojskowych przez polską granicę, kiedy już ta granica przestała istnieć, po wrześniu 1939 roku. Przesłuchano wówczas wielu ludzi z "polskiej" strony, ale kluczowy świadek zjawił się na gestapo sam. Była nim żona gospodarza schroniska górskiego na Kotarzu, które usytuowane było w połowie drogi między Moravką a Ligotką Kameralną. Wydała ją z zemsty za to, że Maria i František byli jej dłużni za kilka noclegów i ociągali się z płaceniem...